Wpisy archiwalne w kategorii
Po Szkocji
Dystans całkowity: | 1623.76 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 101:26 |
Średnia prędkość: | 16.01 km/h |
Maksymalna prędkość: | 55.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3876 m |
Liczba aktywności: | 25 |
Średnio na aktywność: | 64.95 km i 4h 03m |
Więcej statystyk |
Hebrydy Zewnętrzne Dzień 4
Poniedziałek, 20 czerwca 2016 Kategoria Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 58.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:55 | km/h: | 14.86 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po nocy spędzonej w schronisku (spało się bardzo dobrze) opornie szło nam zbieranie się i ruszenie ponownie w drogę.
Najpierw rano postanowiliśmy pójść do sklepu, aby kupić niezbędne składniki do jajecznicy z jaj od wolno biegających kur z gospodarstwa obok schroniska, którą chcieliśmy sobie przygotować. Poszliśmy do sklepu na pieszo tuż przed 8, ale okazało się że sklep czynny jest zamknięty. Nie było żadnej kartki z godzinami otwarcia. Chwile postaliśmy i poczekaliśmy, pod sklep podjechali inni rowerzyści, którzy nocowali z nami w schronisku, im się bardzo spieszyło, ponieważ musieli złapać prom, który odpływał za kilkanaście minut. Na szczęście pod sklep podjechała pani sklepowa i panowie poprosili ja, aby coś im sprzedała. Ona zaczęła się wykręcać, że zamknięte, że musi towar wstawić do sklepu (pieczywo), no to panowie wzięli się za te skrzynki raz, dwa i towar był w sklepie, a my mogliśmy zrobić szybkie zakupy i mogliśmy wracać do schroniska na śniadanie.
Po drodze do sklepu mieliśmy takie widoki:
A tu stacja benzynowa przy sklepie
Wszystko pięknie, zadowoleni wracamy do schroniska. I dosłownie na 200 metrów przed budynkiem złapał nas deszcz - krótki, ale bardzo intensywny, normalne oberwanie chmury, gdy wychodziliśmy było ładnie i nie wzięliśmy kurtek. Gdy weszliśmy do schroniska byliśmy totalnie przemoczeni ;/ Od nowa mogliśmy się suszyć. Gdy ciuchy schły przygotowałam bardzo smaczne i pożywne śniadanko.
Po śniadaniu i innych ceremoniach ostatecznie udało nam się ruszyć o 10.30!
Ledwo wyjechaliśmy z wioski i znowu złapał nas deszcz - miałam dość, byłam zła i miałam ochotę zawrócić do schroniska, gdzie było tak przyjemnie, sucho i ciepło. Rower był obwieszony wilgotnymi ciuchami, które miały doschnąć, a tu pada, na dodatek przed nami podjazd i wszystko było źle;/
Na szczęście po niezbyt długiej chwili - po przejechaniu na druga stronę góry pogoda zmieniła się diametralnie - przestało padać, chmury się rozproszyły, a naszym oczom okazały się piękne widoki - cudowne, piaszczyste, białe plaże z których słynie wyspa Harris.
Było tak pięknie, że co chwile zatrzymywaliśmy się, aby zrobić zdjęcie.
Po pięknych widoczkach plaż, kilku zjazdach i całkiem przyjemnej drodze po płaskim zaczął się dość długi podjazd. Podjazd wydawał się groźny, ale poszło nam z nim całkiem sprawnie, był długi, ale łagodny i bez problemu go pokonaliśmy (byłam tak dumna z K.). Widoki piękne, skaliste góry, torfowiska, jeziorka, rzeczka - sielanka. Na szczycie przełęczy, pośrodku niczego natrafiłam na kościołek wielkości szopy ukryty w zaroślach.
Tu zaczął się zjazd do Tarbert, było ostro z górki, szybko i tak pięknie! W sama porę dojechaliśmy do Tarbert, bo gdy tylko zaparkowaliśmy rowery, zaczęło padać. Postanowiliśmy zjeść tu lunch i chwilę odpocząć i uczcić pokonane górki. Wyjeżdżając z miasta weszliśmy do sklepu z tradycyjnymi materiałami - tweedami z Harris. Cudowne są te tkaniny i nie tylko w męskich szaro-burych kolorach, ale także w bardziej kobiecych, kolorowych odcieniach - cudowne! Szkoda tylko, że tak niesamowicie drogie!
Ponieważ Tarbert to porcik położony w przesmyku miedzy górami, zaraz za miastem czekał nas kolejny podjazd i to nie jeden.
Warto było podjechać pod te góry, aby móc podziwiać te wszystkie piękne widoki. Zjazd z przełęczy był karkołomny i zaczął się nagle - najpierw mozoliliśmy się z podjazdem, a tu nagle, bez ostrzeżenia droga zaczęła ostro opadać w dól ciasnymi serpentynami. Mocno trzymałam ręce na hamulcach, aby nie rozpędzić się zbyt mocno, dodatkowo temu zjazdowi towarzyszył silny, boczny wiatr i bałam się zęby mnie nie przewrócił. Zjazd był trochę straszny, ale widoki wspaniale!
Tu zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na rozbicie namiotu, ale z jednej strony góra, a z drugiej ostry spadek do jeziora, nie mogliśmy znaleźć nic odpowiedniego. Obeszłam jakieś pole, pastwisko, ruiny domu, ale tam teren był podmokły i rosły duże kępy sztywnej trawy, miejsce fajne, ale niezbyt wygodne. Na dodatek przechodziłam obok takich strasznie wyglądających baranów i muszę przyznać, że miałam pietra. Zdjęcie zrobiłam im gdy byłam już po drugiej stronie ogrodzenia ;)
Ostatecznie znaleźliśmy miejsce przy drodze dojazdowej do domów położonych niżej nad jeziorem. Miejsce w sumie bardzo fajne, mimo że blisko drogi, ale ruch był niewielki, a widok przepiękny ;) To miejsce było położone nieco w dole, dzięki czemu osłonięte od wiatru, który w nocy mocno wial. Z tego miejsca mogliśmy też obserwować parę pięknych orłów;)
Najpierw rano postanowiliśmy pójść do sklepu, aby kupić niezbędne składniki do jajecznicy z jaj od wolno biegających kur z gospodarstwa obok schroniska, którą chcieliśmy sobie przygotować. Poszliśmy do sklepu na pieszo tuż przed 8, ale okazało się że sklep czynny jest zamknięty. Nie było żadnej kartki z godzinami otwarcia. Chwile postaliśmy i poczekaliśmy, pod sklep podjechali inni rowerzyści, którzy nocowali z nami w schronisku, im się bardzo spieszyło, ponieważ musieli złapać prom, który odpływał za kilkanaście minut. Na szczęście pod sklep podjechała pani sklepowa i panowie poprosili ja, aby coś im sprzedała. Ona zaczęła się wykręcać, że zamknięte, że musi towar wstawić do sklepu (pieczywo), no to panowie wzięli się za te skrzynki raz, dwa i towar był w sklepie, a my mogliśmy zrobić szybkie zakupy i mogliśmy wracać do schroniska na śniadanie.
Po drodze do sklepu mieliśmy takie widoki:
A tu stacja benzynowa przy sklepie
Wszystko pięknie, zadowoleni wracamy do schroniska. I dosłownie na 200 metrów przed budynkiem złapał nas deszcz - krótki, ale bardzo intensywny, normalne oberwanie chmury, gdy wychodziliśmy było ładnie i nie wzięliśmy kurtek. Gdy weszliśmy do schroniska byliśmy totalnie przemoczeni ;/ Od nowa mogliśmy się suszyć. Gdy ciuchy schły przygotowałam bardzo smaczne i pożywne śniadanko.
Po śniadaniu i innych ceremoniach ostatecznie udało nam się ruszyć o 10.30!
Ledwo wyjechaliśmy z wioski i znowu złapał nas deszcz - miałam dość, byłam zła i miałam ochotę zawrócić do schroniska, gdzie było tak przyjemnie, sucho i ciepło. Rower był obwieszony wilgotnymi ciuchami, które miały doschnąć, a tu pada, na dodatek przed nami podjazd i wszystko było źle;/
Na szczęście po niezbyt długiej chwili - po przejechaniu na druga stronę góry pogoda zmieniła się diametralnie - przestało padać, chmury się rozproszyły, a naszym oczom okazały się piękne widoki - cudowne, piaszczyste, białe plaże z których słynie wyspa Harris.
Było tak pięknie, że co chwile zatrzymywaliśmy się, aby zrobić zdjęcie.
Po pięknych widoczkach plaż, kilku zjazdach i całkiem przyjemnej drodze po płaskim zaczął się dość długi podjazd. Podjazd wydawał się groźny, ale poszło nam z nim całkiem sprawnie, był długi, ale łagodny i bez problemu go pokonaliśmy (byłam tak dumna z K.). Widoki piękne, skaliste góry, torfowiska, jeziorka, rzeczka - sielanka. Na szczycie przełęczy, pośrodku niczego natrafiłam na kościołek wielkości szopy ukryty w zaroślach.
Tu zaczął się zjazd do Tarbert, było ostro z górki, szybko i tak pięknie! W sama porę dojechaliśmy do Tarbert, bo gdy tylko zaparkowaliśmy rowery, zaczęło padać. Postanowiliśmy zjeść tu lunch i chwilę odpocząć i uczcić pokonane górki. Wyjeżdżając z miasta weszliśmy do sklepu z tradycyjnymi materiałami - tweedami z Harris. Cudowne są te tkaniny i nie tylko w męskich szaro-burych kolorach, ale także w bardziej kobiecych, kolorowych odcieniach - cudowne! Szkoda tylko, że tak niesamowicie drogie!
Ponieważ Tarbert to porcik położony w przesmyku miedzy górami, zaraz za miastem czekał nas kolejny podjazd i to nie jeden.
Warto było podjechać pod te góry, aby móc podziwiać te wszystkie piękne widoki. Zjazd z przełęczy był karkołomny i zaczął się nagle - najpierw mozoliliśmy się z podjazdem, a tu nagle, bez ostrzeżenia droga zaczęła ostro opadać w dól ciasnymi serpentynami. Mocno trzymałam ręce na hamulcach, aby nie rozpędzić się zbyt mocno, dodatkowo temu zjazdowi towarzyszył silny, boczny wiatr i bałam się zęby mnie nie przewrócił. Zjazd był trochę straszny, ale widoki wspaniale!
Tu zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na rozbicie namiotu, ale z jednej strony góra, a z drugiej ostry spadek do jeziora, nie mogliśmy znaleźć nic odpowiedniego. Obeszłam jakieś pole, pastwisko, ruiny domu, ale tam teren był podmokły i rosły duże kępy sztywnej trawy, miejsce fajne, ale niezbyt wygodne. Na dodatek przechodziłam obok takich strasznie wyglądających baranów i muszę przyznać, że miałam pietra. Zdjęcie zrobiłam im gdy byłam już po drugiej stronie ogrodzenia ;)
Ostatecznie znaleźliśmy miejsce przy drodze dojazdowej do domów położonych niżej nad jeziorem. Miejsce w sumie bardzo fajne, mimo że blisko drogi, ale ruch był niewielki, a widok przepiękny ;) To miejsce było położone nieco w dole, dzięki czemu osłonięte od wiatru, który w nocy mocno wial. Z tego miejsca mogliśmy też obserwować parę pięknych orłów;)
Hebrydy Zewnętrzne Dzień 3
Niedziela, 19 czerwca 2016 Kategoria Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 53.60 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:09 | km/h: | 17.02 |
Pr. maks.: | 46.00 | Temperatura: | 13.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jak wspomniałam, już poprzedniego wieczoru widziałam, że nadchodzi załamanie pogody. Rano zastała nas mżawka (która przerodziła się w ulewny deszcz) i dość silny wiatr, na szczęście w dużej mierze wiejący nam w plecy. Widoczność była bardzo słaba, z widoczków nici, a turkusowa woda przeobraziła się w szarobure bajoro.
Benbecula znana była ze swoich przepraw (brodów), które były bardzo problematyczne. Na południu wyspy w 1942 wybudowano most łączący ja z South Uist. Most zburzono w latach 70 i w 1982 zastąpiono go istniejąca do dziś groblą. Bardziej problematyczna była przeprawa na północ, bród nie wysychał dostatecznie podczas odpływu, aby móc przeprawić się przez niego na pieszo czy jakimś pojazdem, jednak wody było za mało, aby mógł tam kursować prom. Dlatego też w 1960 roku powstała 5-cio milowa wąska grobla łącząca Benbecule z North Uist, biegnąca przez skrawek wysepki Grimsay.
Na North Uist są dwie główne drogi, jedna biegnie wzdłuż zachodniego wybrzeża, a druga prowadzi przez środek wyspy pośród wielu jeziorek do Lochamddy na prom do Uig na wyspie Skye. Ze względu na słabą pogodę zdecydowaliśmy się pojechać drogą do Lochmaddy, a następnie na Bernaray na prom na Harris. Początkowo nie sadziłam, że tego dnia uda się nam przeprawić, ale wiatr bardzo nam pomagał, jechało się lekko i szybko, choć mokro, do przystani dojechaliśmy na tyle wcześnie że jeszcze musieliśmy czekać.
Droga do Lochmaddy była całkiem niezła - szeroka i lekko pofalowana, ruch praktycznie żaden, dość silny wiatr wiał z boku. Pod koniec tej drogi byliśmy jednak tak zmęczeni i zmoknięci, postanowiliśmy podjechać do centrum wioski i tam znaleźć jakiś sklep czy pub, aby się ogrzać i coś zjeść. Trafiliśmy do fajnego pubu w hotelu w Lochmaddy, pewnie jedynego takiego miejsca w tej wiosce.
Benbecula znana była ze swoich przepraw (brodów), które były bardzo problematyczne. Na południu wyspy w 1942 wybudowano most łączący ja z South Uist. Most zburzono w latach 70 i w 1982 zastąpiono go istniejąca do dziś groblą. Bardziej problematyczna była przeprawa na północ, bród nie wysychał dostatecznie podczas odpływu, aby móc przeprawić się przez niego na pieszo czy jakimś pojazdem, jednak wody było za mało, aby mógł tam kursować prom. Dlatego też w 1960 roku powstała 5-cio milowa wąska grobla łącząca Benbecule z North Uist, biegnąca przez skrawek wysepki Grimsay.
Na North Uist są dwie główne drogi, jedna biegnie wzdłuż zachodniego wybrzeża, a druga prowadzi przez środek wyspy pośród wielu jeziorek do Lochamddy na prom do Uig na wyspie Skye. Ze względu na słabą pogodę zdecydowaliśmy się pojechać drogą do Lochmaddy, a następnie na Bernaray na prom na Harris. Początkowo nie sadziłam, że tego dnia uda się nam przeprawić, ale wiatr bardzo nam pomagał, jechało się lekko i szybko, choć mokro, do przystani dojechaliśmy na tyle wcześnie że jeszcze musieliśmy czekać.
Droga do Lochmaddy była całkiem niezła - szeroka i lekko pofalowana, ruch praktycznie żaden, dość silny wiatr wiał z boku. Pod koniec tej drogi byliśmy jednak tak zmęczeni i zmoknięci, postanowiliśmy podjechać do centrum wioski i tam znaleźć jakiś sklep czy pub, aby się ogrzać i coś zjeść. Trafiliśmy do fajnego pubu w hotelu w Lochmaddy, pewnie jedynego takiego miejsca w tej wiosce.
Ogrzaliśmy się, odpoczęliśmy, wypiliśmy piwko i zjedliśmy Steak Pie - bardzo dobry. Sprawdziliśmy godziny promów i dystans jaki nas od niego dzielił i okazało się, że mamy duże szanse, aby na niego zdążyć. Zebraliśmy się i ruszyliśmy, po chwili naszym oczom ukazały się bardzo ładne górzyste tereny, żałowałam tylko że nie ma słońca, bo te góry gdyby były oświetlone wyglądałyby przepięknie. Jechaliśmy szybko, bo wiatr mocno pomagał, było super gdy wiał w plecy, nieco gorzej, gdy droga skręciła i wiał w twarz lub z boku. Mimo tego przejechaliśmy odcinek z Lochamddy do Bernaray o wiele szybciej niż zakładaliśmy i jeszcze mieliśmy prawie godzinę do promu.
Ponownie byliśmy zmoknięci i zmarznięci, ale na promie chwile odpoczęliśmy i ogrzaliśmy się czekoladą na gorąco - to na prawdę pomogło. Przeprawa trwała godzinę, a trasa promu biegła pomiędzy licznymi skalistymi wysepkami czy po prostu skałami, gdy popatrzyłam na mapkę trochę się przestraszyłam, ale doszłam do wniosku, że kapitan pewnie zna te wody doskonale i nic się nie stanie. W czasie przeprawy pogoda znacznie się pogorszyła, gdy wylądowaliśmy na Harris lało. Zdecydowaliśmy, że poszukamy noclegu pod dachem, aby się wysuszyć. Zostawiłam wszystkie rzeczy i K. w poczekalni i ruszyłam w poszukiwaniu noclegowni. Niedaleko znalazłam schronisko i choć z pewną nieśmiałością, to zdecydowaliśmy się tam przenocować. Oboje mieliśmy pewne obawy przed nocowaniem w takim miejscu, ponieważ wolimy komfort - własny pokój, własną łazienkę i cenimy sobie spokój i prywatność. Jednak pobytem w tym hostelu byłam mile zaskoczona, ludzie byli mili i przyjaźni, spokojni i pomocni. Atmosfera na prawdę wspaniała. Ciesze się, że odkryliśmy ten rodzaj noclegów, bo od tego czasu zamierzamy częściej z nich korzystać. Jest to fajna okazja do poznania ciekawych ludzi, posłuchania o ich podróżach i przygodach, ktoś zagra na gitarze i robi się tak swojsko - bardzo mi się to spodobało:) Schronisko ma też te zaletę, że ściany się nie ruszają i nie pada na głowę, można się wysuszyć, wykapać i spokojnie coś ugotować, a przede wszystkim wyspać w wygodnym łóżku.
Hebrydy Zewnętrzne Dzień 2
Sobota, 18 czerwca 2016 Kategoria Fotograficznie, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 57.70 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:40 | km/h: | 15.74 |
Pr. maks.: | 44.00 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Obudziliśmy się wcześnie, ale jeszcze trochę podogorywaliśmy, wstaliśmy jednak około 7, na piasku było jednak trochę twardo. Otworzyłam namiot i przywitał mnie taki widok:
W takich pięknych okolicznościach zjedliśmy śniadanie i spakowaliśmy się po czym poszliśmy na plażę zamoczyć nogi - woda była strasznie zimna, ale palec u nogi zamoczyłam w Atlantyku.
Ruszyliśmy w stronę promu, ale jeszcze po drodze zatrzymaliśmy się przy jedynym w swoim rodzaju lotnisku na plaży. Niestety w danej chwili nie było żadnego samolotu, było za wcześnie.
Po drodze na prom były oczywiście ładne widoczki. Czekając na prom K. ładował sprzęty, ja umyłam głowę i porobiłam coś przy rowerach (nasmarowałam łańcuchy, dopompowalam koła), proste rzeczy na które jakoś nie było czasu przed wyjazdem. Prom kosztował £5.90 i płynął 40 minut. Podczas przeprawy widzieliśmy mnóstwo wylegujących się na skałach fok.
Wyspa Eriskay przywitała nas przepiękną plażą i turkusową wodą. Tu postanowiliśmy zrobić sobie krotki popas, aby mieć sile na dalsze pedałowanie.
Podjazd z promu był dość stromy, ale za to z góry był wspaniały widok na plażę i zatoczkę.
Następnie podjechaliśmy do pubu nazwanego Politician na cześć statku który rozbił się u brzegów wyspy w lutym 1941 roku. Statek byl w drodze do Nowego Jorku, a na pokladzie mial ladunek 260 tysiecy butelek whisky. Po uratowaniu zalogi statku mieszkancy wyspy szybko zabrali sie za ratowanie ladunku, przed przybyciem wladz udalo sie im odzyskac okolo 24.000 butelek. Gdy przybyly wladze przeszukaly cala wyspe i kilka osob aresztowano za keadziez. Na podstawie tych wydarzen powstala powiesc i film. W kilku miejscach (przewodniki) pub ten był zachwalany, ze posiada wiele pamiątek z tego wraku, niestety okazało się, ze pub jest bardzo slaby, mocno przeciętny, nieciekawy, nudny, a wybór piw bardzo kiepski. Za to widoki z ogródka wspaniale! Z pubu ruszyliśmy dalej. Eriskay to bardzo mała wyspa i po chwili jechaliśmy już 1,5 kilometrową (1650m) groblą na kolejna wyspę - South Uist. Grobla powstala w 2001 roku w miejscu promu, aby ulatwic dostepnosc na wyspe, poniewaz liczba ludnosci ja zamieszkujaca spadla z 421 w 1931 do 133 w 2001. Grobla zostala wybodowana kosztem 9.4 miliona funtow, a do jej powstania zuzyto 700.000 ton kaminia.
Ruszyliśmy w dalszą drogę po Południowym Uist, tu chyba podobało mi się najbardziej - piękna słoneczna pogoda, turkusowa woda i zielone, kwitnące łąki - po prostu sielanka :) Poludniowa cześć tej wyspy jest bardzo ładna, wręcz sielankowa - wąska, kręta droga biegnie wzdłuż wybrzeża, a następnie pośród łąk (machair). Po pewnym czasie, gdy droga odbija nieco w głąb lądu, krajobraz staje się monotonny - po prawej pagóry, a po lewej łąki z nielicznie rozsianymi zabudowaniami i pastwiskami, małe jeziorka gdzieniegdzie porośnięte lilią wodną.
Po przejechaniu kolejnej grobli znaleźliśmy się na kolejnej wyspie - Benbecula. Tu powoli zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na nocleg. Jechaliśmy droga wzdłuż wybrzeża i mieliśmy nadzieje na podobne miejsce jak dzień wcześniej. Najpierw trafiliśmy na fajne miejsce, ale strasznie tam śmierdziało gnijącymi glonami wyrzuconymi na brzeg. Nie dało się tam wytrzymać, ruszyliśmy dalej z nadzieja, ze trafimy na bardziej przychylne miejsce. I nie pomyliliśmy się - po kilku kilometrach wypatrzyłam ściekę prowadząca w kierunku plaży i idealne miejsce na rozbicie namiotu.
Pod koniec dnia pogoda zaczęła się zmieniać i czekał nas deszczowy dzień.
Na Hebrydy Zewnetrzne
Piątek, 17 czerwca 2016 Kategoria Fotograficznie, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 18.66 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:35 | km/h: | 11.79 |
Pr. maks.: | 36.00 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pobudka 5.05. Pakowanie, zbieranie się i na dworzec. Bilety miałam kupione i miejsca na rowery zarezerwowane już od dawna.
Pociąg do Glasgow 6.34, jechał nieco okrężną trasą w Glasgow ze względu na remont dworca Queen Street, ale zdążyliśmy na pociąg do Oban 8.21. Na dworcu spotkaliśmy się z bardzo miłą obsługą, która pomogła nam zapakować rowery i bagaże do pociągu. Podróż upłynęła nam bardzo milo i przyjemnie, relaksowaliśmy się i podziwialiśmy widoczki.
Pociąg do Glasgow 6.34, jechał nieco okrężną trasą w Glasgow ze względu na remont dworca Queen Street, ale zdążyliśmy na pociąg do Oban 8.21. Na dworcu spotkaliśmy się z bardzo miłą obsługą, która pomogła nam zapakować rowery i bagaże do pociągu. Podróż upłynęła nam bardzo milo i przyjemnie, relaksowaliśmy się i podziwialiśmy widoczki.
W Oban mieliśmy jakieś 2 godziny do promu. W międzyczasie zrobiłam jeszcze niezbędne zakupy na podróż, w tym spray Avon, który ponoć dobrze odstrasza meszki i jakieś piwko na drogę. Zanim wsiedliśmy na prom kopiliśmy jeszcze pyszne kanapki z owocami morza (krabem, krewetkami i wędzonym łososiem dla K., ja kupiłam sobie jeszcze sałatkę z krewetek - była pyszna) w malej budce tuż przy wejściu do budynku terminala promowego. Polecam to miejsce każdemu, kto zawita do Oban. Ryby i owoce są świeżutkie, prosto z morza, a kraby i homary jeszcze się ruszają. Próbowałam też gotowanych na miejscu małży, było to moje już któreś podejście do tego skorupiaka, początkowo było OK, zanim dogryzłam się do wnętrza - wyplułam, ble. Zdecydowanie to nie mój smak, nie wiem jak ludzie mogą się tym zajadać :/
Podczas przeprawy promem na wyspę Barra do Castlebay mieliśmy piękną i słoneczną pogodę i większą część trasy spędziliśmy na otwartym pokładzie wygrzewając się na słonku i podziwiając szkockie wybrzeże. Gdy prom wypłynął na otwarte morze zaczęło trochę bujać, ale na szczęście obyło się bez przygód. Po 4.5 godzinach ukazały się nam Hebrydy Zewnętrzne - najbardziej na zachód wysunięty szkocki archipelag składający się z około 200 wysepek, przy czym tylko 14 z nich jest zamieszkanych.
Po zejściu na ląd w Castlebay ruszyliśmy zachodnią drogą rozglądając się za miejscem na nocleg. Było jednak tak pięknie, a odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotu jakoś nie mogliśmy namierzyć i tak sobie jechaliśmy i ani się spostrzegliśmy jak dojechaliśmy do przeciwległego krańca wyspy. Tu odbiliśmy w stronę lotniska Barra - jest to jedyne na świecie lotnisko z rozkładowymi (regularnymi) lotami, którego pas startowy usytuowany jest na plaży. Godziny odlotów i przylotów uzależnione są od pływów, ponieważ samolot może lądować tylko podczas odpływu, gdy woda odkrywa wielkie poklacie płytkiej zatoki pokrytej muszelkami.
Na przeciwko zabudowań lotniska wypatrzyłam ścieżkę wiodącą na plażę, stwierdziłam że będzie to świetne miejsce na rozbicie namiotu i nocleg. Faktycznie spało nam się bardzo dobrze, namiot stał na wydmie, a z niego mieliśmy wspaniały widok na cudowną i zupełnie pustą plażę. Wieczór był piękny, pogodny, ale troszkę chłodny, było 13 stopni. O godzinie 22.30 stałam przed namiotem, podziwiałam to wspaniale miejsce, a nadal było jeszcze zupełnie widno. Cudownie!
Barra to mała, ale bardzo urokliwa wyspa, z pięknymi, białymi plażami i zielonymi, skalistymi pagórami. Szkoda tylko że woda w oceanie jest taka zimna, bo te cudowne plaże bardzo kusiły aby się wykąpać. Odważyłam się jedynie następnego dnia rano zamoczyć nogi i muszę przyznać, że woda była lodowata.
Destylarnia, zamek i katera w jednej wycieczce
Sobota, 4 czerwca 2016 Kategoria Atrakcje, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 30.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:10 | km/h: | 14.08 |
Pr. maks.: | 32.50 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tej wiosny pogoda w Szkocji byla wyjatkowo niesprzyjajaca i w sumie na pierwsza przejazdzke udalo mi sie wybrac dopiero teraz (!), a nawet gdy wczesniej pogoda byla w miare ladna, zawsze wypadalo cos innego do zrobienia i na rower nie bylo juz czasu :(
W koncu jednak nadarzyl sie sieply i sloneczny weekend i postanowilam wybrac sie na z dawna planowana wycieczke. Na trasie bylo sporo atrakcji - ruiny zamku w Doune, Destylarnia whisky w Deanston oraz Katedra w Dunblane.
Plan byl taki, aby dojechac pociagiem do Dunblane, nastepnie do Doune, Deanston i wrocic do Stirling na pociag. Poniewaz jedank wybralismy sie z domu dosc pozno zlapalismy pociag do Stirling i tu okazalo sie ze na pociag do Dunblane musielibysmy czekac godzine, doszlismy do wniosku, ze to bez sensu bo przez ten czas dojedziemy tam rowerami. Postanowilismy nasza wycieczke odbyc w odwrotnym kierunku. Niestety nie mialam mapki tej okolicy, a ze nie wypatrzylam rowniez znakow na sciezke rowerowa pierwsze 10-12km musielismy przejechac dosc ruchliwa droga prowadzaca do Trossachs i w strone Loch Lomond.
Ze wzgledu na ruch smochodowy nie jechalo sie zbyt przyjemnie, ale za to sprawnie i bez postojow, szybko pokonalismy ten dystans i ani sie obejrelismy jak dojechalismy do destylarni Deanston.
Jest moc! :)
Destylarnia slynie z tego, ze byly tu krecone fragmenty filmu Angels Share (szkocka produkcja). Film godny obejrzenia w oryginale ze wzgledu na lokalny akcent, choc i fabula jest nie najgorsza, nawiazuje do problemow ludzi z marginesu oraz produkcji szkockiej whisky.
W koncu jednak nadarzyl sie sieply i sloneczny weekend i postanowilam wybrac sie na z dawna planowana wycieczke. Na trasie bylo sporo atrakcji - ruiny zamku w Doune, Destylarnia whisky w Deanston oraz Katedra w Dunblane.
Plan byl taki, aby dojechac pociagiem do Dunblane, nastepnie do Doune, Deanston i wrocic do Stirling na pociag. Poniewaz jedank wybralismy sie z domu dosc pozno zlapalismy pociag do Stirling i tu okazalo sie ze na pociag do Dunblane musielibysmy czekac godzine, doszlismy do wniosku, ze to bez sensu bo przez ten czas dojedziemy tam rowerami. Postanowilismy nasza wycieczke odbyc w odwrotnym kierunku. Niestety nie mialam mapki tej okolicy, a ze nie wypatrzylam rowniez znakow na sciezke rowerowa pierwsze 10-12km musielismy przejechac dosc ruchliwa droga prowadzaca do Trossachs i w strone Loch Lomond.
Ze wzgledu na ruch smochodowy nie jechalo sie zbyt przyjemnie, ale za to sprawnie i bez postojow, szybko pokonalismy ten dystans i ani sie obejrelismy jak dojechalismy do destylarni Deanston.
Jest moc! :)
Destylarnia slynie z tego, ze byly tu krecone fragmenty filmu Angels Share (szkocka produkcja). Film godny obejrzenia w oryginale ze wzgledu na lokalny akcent, choc i fabula jest nie najgorsza, nawiazuje do problemow ludzi z marginesu oraz produkcji szkockiej whisky.
Nieopodal destylarni (widoczny znad rzeczki) znajduje sie zamek Doune. Ten z kolei znany jest z filmow Monty Python i Swiety Graal, a takze z Gry o Tron i Outlandera.
Samego zamku nie zwiedzalismy, poniewaz bylismy tu juz kilka razy wczesniej, jedank pojechalismy za zamek, nad rzeczke i tu calkiem przypadkiem znalezlismy bardzo fajna laczke i plaze. Dzien byl upalny i juz od jakiegos czasu myslalam sobie, ze fajnie bylo by zamoczyc nogi. Gdy zobaczylam, ze w rzeczce kapia sie ludzie od razu postanowilam, ze zrobimy tu popas, zjemy cos, a ja potaplam sie w wodzie.
Miejsce bylo fantastyczne, slonko przygrzewalo, woda szumiala, zjedlismy tortilki z farszem z chorizo i ciecierzycy, chwile odpoczelismy i ruszylismy w dalsz droge w kierunku Dunblane, zobaczyc slynna katedre i miejsce urodzenia slynnego szkockiego tenisisty Andrew Murray'a.
Z Doune do Dunblane prowadzi wolna od ruchu sciezka rowerowa czesciowo poprowadzona w miejscu dawnej linii kolejowej, a nastepnie jakimis oplotkami i polnymi drogami skad rozposcieraly sie piekne widoki na okolice.
Dunblane to niewielkie, senne miasteczko slynne ze swej gotycskiej katedry i tenisisty. W centrum miasta stoi zlota skrzynka na listy upamietniajaca jego zwyciestwo na olimpiadzie w 2012.
Po zwiedzeniu katedry i obejsciu malutkiego starego miasta potanowilismy skierowac sie na dworzec, aby pociagiem wrocic do Edi. I tu w sumie zaczela sie druga czesc naszych przygod, poniewaz pociag, ktorym mielismy jechac zostal odwolany, musielismy czekac na kolejny do Stirling, poniewaz mialam nadzieje, ze z tamtad bedzie wiecej pociagow do Edi, niestety jednak w zwiazku z niedoborami kadrowymi w szkockich kolejach wiele pociagow bylo odwolanych i musielismy dlugo czekac zaniem przyjechal pociag, ktory ostatecznie dowiozl nas do domu.
Wycieczka nie byla dluga, ale bardzo ciekawa, a przede wszystkim, co tu jest najwazniejsze przy pieknej pogodzie.
Kelpies & Pineapple House
Sobota, 23 maja 2015 Kategoria Atrakcje, Fotograficznie, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 37.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:35 | km/h: | 14.44 |
Pr. maks.: | 40.40 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Mieszczuch | Aktywność: Jazda na rowerze |
W związku z pierwszym w tym sezonie ładnym i ciepłym weekendem, postanowiliśmy w końcu wybrać się na przejażdżkę rowerową do Falkirk, aby obejrzeć rzeźby "Kelpies".
Do Falkirk miasteczka położonego 40km na zachód od Edynburga pojechaliśmy pociągiem (ScotRail, bilet powrotny £9,40).
W okolicach Falkirk jest kilka ciekawych rzeczy do zobaczenia np. Falkirk Wheel - ogromna konstrukcja służąca do przenoszenia barek z jednego kanału do drugiego położonego na innej wysokości, w pobliżu przebiegał również mur Antoniusza (szkocka wersja muru Hardiana), dziś jednak chciałabym napisać o najnowszej atrakcji regionu - Kelpies - dwóch 30-metrowych konstrukcjach koni wyłaniających się z wody stworzonych przez Andy Scotta.
Kelpie w mitologii celtyckiej to nadnaturalne, wodne duchy zamieszkujące szkockie jeziora i rzeki. Miały one zdolność zmieniania swoich kształtów, najczęściej przybierały postać konia, jednak często "widywano" je także w postaci ludzkiej.
Monument ten nie tylko nawiązuje do mitologicznych bestii, ale jest również upamiętnieniem koni, które pracowały w służbie człowieka umożliwiając rozwój ekonomiczny Szkocji w minionych wiekach. Konie były niezwykle cenne, odgrywały bowiem znaczącą role zarówno w rolnictwie jak i przemyśle, natomiast ich skojarzenie z kanałami jest jak najbardziej trafne, ponieważ służyły one jako siła pociągowa do holowania barek załadowanych węglem i innymi towarami.
Do dziś w tej okolicy znajduje się wiele farm gdzie hoduje się konie i prowadzi szkółki jeździeckie. Nawet miałam okazje przejechać obok kilku takich koni i bliżej się z nimi zapoznać - bardzo chętnie pozowały ;)
Z parku Helix, gdzie znajdują się Kelpies, ruszyliśmy dalej na północ, w kierunku kolejnego punktu wycieczki. Jechaliśmy cudownymi, wąskimi drogami, nieomalże pozbawionymi ruchu samochodowego, wśród pól, cały czas zachwycając się widokiem niezbyt odległych wzgórz i upajając oczy widokiem zieleni - to jest takie kojące i uspokajające. Takie widoki działają niezwykle relaksująco i mimo pewnemu wysiłkowi fizycznemu czuję, że odpoczywam.
Po 10 kilometrach dojechaliśmy do Pineapple House - letniej posiadlosci Lorda Dunmore z 1761 roku. Budynek zwieńczony jest kopułą w kształcie ananasa. Tu w cichym i spokojnym sadzie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, posililiśmy się, odpoczęliśmy, a także trochę poszaleliśmy :)
Było tu niezwykle przyjemnie, cicho i spokojnie. Specyficzne umiejscowienie zarówno budynku jak i sadu - na łagodnym, południowym zboczu oraz mur otaczający całość sprawiał, że było bezwietrznie i ciepło. To dzięki tym sprytnym zabiegom powstał specyficzny mikroklimat, dzięki któremu w szklarniach uprawiano tu niegdyś egzotyczne owoce i warzywa!
Trawa była tu tak wspaniała, gęsta i soczyście zielona, ze nie omieszkałam zrzucić butów i skarpetek i pobiegać po niej boso. Mówiąc szczerze w Polsce chyba w zadnym parku nie miałabym odwagi, aby tak biegać, tu nie mam takich obaw, nie boje się potłuczonego szkła czy psich odchodów, bo zwyczajnie ich tu nie ma (przynajmniej nigdy nie trafiłam). Uwielbiam chodzić boso po trawie - ona tak przyjemnie chłodzi stopy;)
W tym miejscu zawróciliśmy i skierowaliśmy się w drogę powrotną do Falkirk, aby pociągiem wrócić do Edynburga.
Wycieczka była bardzo udana, w sumie przejechaliśmy nieco ponad 30 kilometrów, wróciliśmy do domu trochę zmęczeni, ale bardzo zadowoleni i z mnóstwem pięknych obrazów w pamięci. Pogoda i humory dopisały, a to jest tutaj najważniejsze!
Fotograficzna wycieczka do Culross
Sobota, 2 marca 2013 Kategoria Fotograficznie, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 77.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:38 | km/h: | 16.62 |
Pr. maks.: | 42.00 | Temperatura: | 8.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejna wycieczka z grupa rowerowa tym razem polaczona z grupa fotograficzna ;)
Byla to spokojna jazda z wieloma postojami na robienie zdjec. Start w South Queensferry, miasteczku polozonym, jak wskazuje nazwa, na poludniowym brzegu zatoki. Trasa wycieczki prowadzila przez most na druga strone zatoki i nastepnie jej polnocnym brzegiem na zachod do wioski Culross, gdzie mielismy lunch i powrot ta sama droga. Pogoda dopisala niesamowicie, bylo cieplo, slonecznie, bezwietrzenie, prawdziwy wiosenny dzien. Udalo mi sie takze znalezc kilka oznak nadchodzacej wiosny;)
Na miejsce spotkania postanowilam dojechac rowerem, przeciez nie bede ten kawalek wlec sie pociagiem w koncu to tylko 15km, ktorych pokonanie zajelo mi 45 minut. Dojazd prowadzil znana mi doskonale, (a i Wam rowniez, z moich wczesniejszych opisow) sciezka rowerowa wspaniale prowadzaca z centrum miasta wprost na mosty.
Na parkingu pod Tesco spotkalam sie z pozostalymi uczestnikami wycieczki, bylo nas w sumie 12 osob. Czemu miejsce spotkania wyznaczono na parkingu, ano poniewaz czesc osob przywiozla swoje dwa kolka czterema kolkami;)
Tu krotka angdotka - jedna z uczestniczek, dziewczyna w moim wieku, rowniez zapakowala rower do samochodu i pojawila sie na parkingu nieco przed czasem. Poniewaz nie ma bagaznika na rower, aby zmiescic go do auta musiala zdjac kolo. Na parkingu przywitala sie ze wszystkimi, radosna i zadowolona z tak pieknej aury. No ale czas wypakwoac rower i go poskladac, sparawa banalnie prosta, owszem gdyby nie brak zasadniczej czesci - a mianowicie wzmiankowanego kola;)
Ale dziewczyna nie tracila werwy i zapalu i nie zamierzala zmarnowac tak pieknego dnia z powodu glupiego kola, zapakowala rower z powrotem do auta i pognala do domu po te jakze kluczowy element swoejgo pojazdu, po czym wrocila i zlapala nas po drugiej stronie zatoki, tuz za mostem. Takze jak widac nie ujechalismy daleko.
A my jechalismy bardzo powolnym, spacerowo - niedzielnym tempem, chwiliami mi to przeszkadzalo, ale jechalo z nami kilku niezbyt zaprawiopnych w bojach cyklistow, ktorzy mimo tak malej predkosci i tak malo co ducha nie wyzioneli.
Gdy juz w koncu udalo nam sie ruszyc z miejsca spotakania (okolo 10.30), przejechalismy zaledwie kawaleczek i zatrzymalismy sie na punkcie widokowym na mosty.
Jako ze ten widok znam bardzo dobrze, zaczelam rozgladac sie za innymi widokami i wpadl mi w oko ten oto cudowny rower - ostre kolo, to moja nowa milosc.
Nastepnie ruszylismy na most, tu juz nie moglam sie powstrzymac i cyknelam kilka fotek
Sciezka rowerowa na moscie
Widok na most kolejowy
Za mostem skrecilismy na zachod i kierowalismy sie w strone Culorss sciezka rowerowa nr 76. Czesto zatrzymujac sie i czekajac na maruderow.
Ominelismy jednostke wojskowa i baze morska
A tu zgadka:
Na ponizszym zdjeciu znajdz lodz podwodna;)
Sciezka pieknie wije sie bocznymi drogami i waskimi szlakami, czesto zbiegajac nad sama zatoke. A mijane przez nas wioski sa bardzo urokliwe, czyste, zadbane, jak z obrazka.
A takze piekne rowery, w tym oczywiscie moj;)
Udalo mi sie takze znalezc oznaki wiosny
W Culross zatrzymujemy sie na zasluzony lunch i piwko.
Po lunchu chwila na zwiedzanie miasteczka, a to trzeba przyznac jest bardzo urokliwe:
W drodze powrotnej zatrzymujemy sie zadziej, a i tempo jest zdecydowanie szybsze;)
Miala na to pewnie wplyw takze pogoda, poniewaz nieco sie zachmurzylo i nie bylo juz tak jasno i pogodnie.
Przejezdzajac ponownie przez most jedziemy jego druga strona (zachodnia), skad widac prace nad drugim mostem majacym zawisnac nad zatoka juz w 2016 roku.
Tuz za mostem rozdzielilismy sie i kazdy pojechal w swoja strone. Ja wrocilam do domu rowerem, pokonujac dodatekowe 15km.
Wiecej zdjec
/
Byla to spokojna jazda z wieloma postojami na robienie zdjec. Start w South Queensferry, miasteczku polozonym, jak wskazuje nazwa, na poludniowym brzegu zatoki. Trasa wycieczki prowadzila przez most na druga strone zatoki i nastepnie jej polnocnym brzegiem na zachod do wioski Culross, gdzie mielismy lunch i powrot ta sama droga. Pogoda dopisala niesamowicie, bylo cieplo, slonecznie, bezwietrzenie, prawdziwy wiosenny dzien. Udalo mi sie takze znalezc kilka oznak nadchodzacej wiosny;)
Na miejsce spotkania postanowilam dojechac rowerem, przeciez nie bede ten kawalek wlec sie pociagiem w koncu to tylko 15km, ktorych pokonanie zajelo mi 45 minut. Dojazd prowadzil znana mi doskonale, (a i Wam rowniez, z moich wczesniejszych opisow) sciezka rowerowa wspaniale prowadzaca z centrum miasta wprost na mosty.
Na parkingu pod Tesco spotkalam sie z pozostalymi uczestnikami wycieczki, bylo nas w sumie 12 osob. Czemu miejsce spotkania wyznaczono na parkingu, ano poniewaz czesc osob przywiozla swoje dwa kolka czterema kolkami;)
Tu krotka angdotka - jedna z uczestniczek, dziewczyna w moim wieku, rowniez zapakowala rower do samochodu i pojawila sie na parkingu nieco przed czasem. Poniewaz nie ma bagaznika na rower, aby zmiescic go do auta musiala zdjac kolo. Na parkingu przywitala sie ze wszystkimi, radosna i zadowolona z tak pieknej aury. No ale czas wypakwoac rower i go poskladac, sparawa banalnie prosta, owszem gdyby nie brak zasadniczej czesci - a mianowicie wzmiankowanego kola;)
Ale dziewczyna nie tracila werwy i zapalu i nie zamierzala zmarnowac tak pieknego dnia z powodu glupiego kola, zapakowala rower z powrotem do auta i pognala do domu po te jakze kluczowy element swoejgo pojazdu, po czym wrocila i zlapala nas po drugiej stronie zatoki, tuz za mostem. Takze jak widac nie ujechalismy daleko.
A my jechalismy bardzo powolnym, spacerowo - niedzielnym tempem, chwiliami mi to przeszkadzalo, ale jechalo z nami kilku niezbyt zaprawiopnych w bojach cyklistow, ktorzy mimo tak malej predkosci i tak malo co ducha nie wyzioneli.
Gdy juz w koncu udalo nam sie ruszyc z miejsca spotakania (okolo 10.30), przejechalismy zaledwie kawaleczek i zatrzymalismy sie na punkcie widokowym na mosty.
Jako ze ten widok znam bardzo dobrze, zaczelam rozgladac sie za innymi widokami i wpadl mi w oko ten oto cudowny rower - ostre kolo, to moja nowa milosc.
Nastepnie ruszylismy na most, tu juz nie moglam sie powstrzymac i cyknelam kilka fotek
Sciezka rowerowa na moscie
Widok na most kolejowy
Za mostem skrecilismy na zachod i kierowalismy sie w strone Culorss sciezka rowerowa nr 76. Czesto zatrzymujac sie i czekajac na maruderow.
Ominelismy jednostke wojskowa i baze morska
A tu zgadka:
Na ponizszym zdjeciu znajdz lodz podwodna;)
Sciezka pieknie wije sie bocznymi drogami i waskimi szlakami, czesto zbiegajac nad sama zatoke. A mijane przez nas wioski sa bardzo urokliwe, czyste, zadbane, jak z obrazka.
A takze piekne rowery, w tym oczywiscie moj;)
Udalo mi sie takze znalezc oznaki wiosny
W Culross zatrzymujemy sie na zasluzony lunch i piwko.
Po lunchu chwila na zwiedzanie miasteczka, a to trzeba przyznac jest bardzo urokliwe:
W drodze powrotnej zatrzymujemy sie zadziej, a i tempo jest zdecydowanie szybsze;)
Miala na to pewnie wplyw takze pogoda, poniewaz nieco sie zachmurzylo i nie bylo juz tak jasno i pogodnie.
Przejezdzajac ponownie przez most jedziemy jego druga strona (zachodnia), skad widac prace nad drugim mostem majacym zawisnac nad zatoka juz w 2016 roku.
Tuz za mostem rozdzielilismy sie i kazdy pojechal w swoja strone. Ja wrocilam do domu rowerem, pokonujac dodatekowe 15km.
Wiecej zdjec
/
Przez Lemmermuir Hills
Niedziela, 9 września 2012 Kategoria Długodystansowo, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 119.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:16 | km/h: | 16.42 |
Pr. maks.: | 54.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 1040m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Drugi dzień wycieczki zapowiadał się jeszcze bardziej ciekawie. Piękne, nieznane tereny, wspaniała pogoda no i przeprawa przez Wzgórza Lemmermuir.
Od rana kluczymy nieco bocznymi drogami, aby wjechać na tą właściwą;)
Pogoda dopisuje, jest wręcz gorąco
Towarzyszą nam takie widoczki
Zaczyna się długi, ciężki i stromy podjazd na Lemmermuir Hills. Gdybym wiedziała, że będzie aż tak ciężko, to wybrałabym inną trasę, ale cóż bardzo chciałam zobaczyć te górki i muszę przyznać że w sumie było warto!
Wzgórza Lemmermuir są dzikie i bezludne. Rosną tam tylko wrzosy i błąkają się owce, ach no i jeszcze jest tam sporo wiatraków, ponieważ wieje tam niemiłosiernie. Wcześniej ani później tego dnia nie miałyśmy żadnych problemów z wiatrem, ale gdy wjechałyśmy na wzgórza, boczny wiatr spychał nas i nieomalże przewracał z rowerów.
Stare i moim zdaniem bardzo urokliwe, choć może mało czytelne drogowskazy
Ostry zjazd i już kierujemy się w stronę domu
Nieco więcej zdjęć TUTAJ
/
Od rana kluczymy nieco bocznymi drogami, aby wjechać na tą właściwą;)
Pogoda dopisuje, jest wręcz gorąco
Towarzyszą nam takie widoczki
Zaczyna się długi, ciężki i stromy podjazd na Lemmermuir Hills. Gdybym wiedziała, że będzie aż tak ciężko, to wybrałabym inną trasę, ale cóż bardzo chciałam zobaczyć te górki i muszę przyznać że w sumie było warto!
Wzgórza Lemmermuir są dzikie i bezludne. Rosną tam tylko wrzosy i błąkają się owce, ach no i jeszcze jest tam sporo wiatraków, ponieważ wieje tam niemiłosiernie. Wcześniej ani później tego dnia nie miałyśmy żadnych problemów z wiatrem, ale gdy wjechałyśmy na wzgórza, boczny wiatr spychał nas i nieomalże przewracał z rowerów.
Stare i moim zdaniem bardzo urokliwe, choć może mało czytelne drogowskazy
Ostry zjazd i już kierujemy się w stronę domu
Nieco więcej zdjęć TUTAJ
/
Na południe!
Sobota, 8 września 2012 Kategoria Długodystansowo, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 96.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:55 | km/h: | 16.28 |
Pr. maks.: | 51.50 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 1010m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Korzystajac z pieknej i cieplej wrzesniowej pogody postanowilysmy z kolezanka, ktora sprowadzila tu swoj rower, pojechac na weekendowa wycieczke. Z zaplanowaniem trasy nie mialam zadnego problemu, poniewaz juz od dawna o niej myslalam, brakowalo mi tylko motywacji i towarzystwa. W koncu te czynniki zostaly spelnione i udalo sie pojechac w nowe tereny. Na warsztat poszly gorzyste tereny na poludnie od Edynburga - wjechalysmy na teren innego "wojewodztwa" - Scottisch Borders.
Ale po kolei...
Ruszylysmy rano, ale nie skoro swit, przed taka wycieczka nalezalo sie wyspac, co i tak jakos nie do konca sie udalo. Niespiesznie sie wyszykowalysmy, spakowalysmy, zrobilysmy jeszcze ostatnie zakupy i ruszylysmy. W sobote rano w miescie jak i na calej trasie ruch byl niewielki. W sumie najgorsza i najnudneijsza czescia trasy bylo wlasnie przebicie sie przez miasto. Akurat w kierunku poludniowym nie ma zadnej sciezki rowerowej, trzeba jechac ulicami, no i w sumie od samego wyjscia z domu zaczelysmy wspinac sie pod gore.
I tak przemierzajac po skosie miasto i po kilku podjazdach udalo sie nam dojechac do malego miasteczka Bonyrigg, gdzie wjechalysmy na krajowa sciezke rowerowa nr 1, ktorej trzymalysmy sie w sumie przez caly dzien. Biegla ona w pozadanym przez nas kierunku, a poniewaz wytyczona jest bocznymi i bardzo bocznymi drogami lub wolnymi od ruchu sciezkami bardzo nam to odpowiadalo.
Miedzy polami i pastwiskami zaczelysmy piac sie na poludnie w kierunku Moorfoot Hills. Na koniec czekal nas dosc dlugi podjazd, ktory jednak o dziwo udalo mi sie pokonac bez wiekszego problemu i tylko z jednym postojem. Na koncu podjazdu znajowala sie granica i wjechalysmy do Scottish Borders. Tutaj zaczely sie piekne i dziekie wzgorza, porosniete wrzosem.
Miejscowka na wielkiej lace i taki widoczek:)
Wiecej zdjec TUTAJ
/
Ale po kolei...
Ruszylysmy rano, ale nie skoro swit, przed taka wycieczka nalezalo sie wyspac, co i tak jakos nie do konca sie udalo. Niespiesznie sie wyszykowalysmy, spakowalysmy, zrobilysmy jeszcze ostatnie zakupy i ruszylysmy. W sobote rano w miescie jak i na calej trasie ruch byl niewielki. W sumie najgorsza i najnudneijsza czescia trasy bylo wlasnie przebicie sie przez miasto. Akurat w kierunku poludniowym nie ma zadnej sciezki rowerowej, trzeba jechac ulicami, no i w sumie od samego wyjscia z domu zaczelysmy wspinac sie pod gore.
I tak przemierzajac po skosie miasto i po kilku podjazdach udalo sie nam dojechac do malego miasteczka Bonyrigg, gdzie wjechalysmy na krajowa sciezke rowerowa nr 1, ktorej trzymalysmy sie w sumie przez caly dzien. Biegla ona w pozadanym przez nas kierunku, a poniewaz wytyczona jest bocznymi i bardzo bocznymi drogami lub wolnymi od ruchu sciezkami bardzo nam to odpowiadalo.
Miedzy polami i pastwiskami zaczelysmy piac sie na poludnie w kierunku Moorfoot Hills. Na koniec czekal nas dosc dlugi podjazd, ktory jednak o dziwo udalo mi sie pokonac bez wiekszego problemu i tylko z jednym postojem. Na koncu podjazdu znajowala sie granica i wjechalysmy do Scottish Borders. Tutaj zaczely sie piekne i dziekie wzgorza, porosniete wrzosem.
Miejscowka na wielkiej lace i taki widoczek:)
Wiecej zdjec TUTAJ
/
Do Dunfermline i do domu
Poniedziałek, 13 sierpnia 2012 Kategoria Długodystansowo, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 44.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:08 | km/h: | 14.04 |
Pr. maks.: | 50.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 440m | Sprzęt: Giant | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ruszylismy dosc wczesnie.
Czekala nas przeprawa przez gory, no dobra wzgorza;) Po przejechaniu kilku kilometrow, zrobieniu niewielkich zakupow w malym miasteczku zaczal sie podjazd, przez kilka ladnych kilometrow droga piela sie do gory i do gory, chwilami jechalam chwilami pchalam, mialam jakas taka slabosc w nogach;( na dodatek pogoda sie pogorszyla, zachmurzylo sie, temperatura spadla, a ostatecznie, juz na zjezdzie, zaczelo podac. Meczace wspinanie sie pod gorke wynagradzaly oczywiscie widoczki, byly by jeszcze lepsze gdyby nie nisko wiszace chmury, w ktore w najwyzszych partiach nawet wjechalismy.
Potem zaczal sie cudowny, dlugi i szybki zjazd;) To chyba najfajniesza czesc wycieczki. Pedzac z gorki zatrzymalismy sie przy rzeczce gdzie bylo rozbitych kilka namiotow (czemu nam nie udalo sie znalezc takiej fajnej mijscowki? :( a takze w oddali widzielismy wode przelewajaca sie z zapory - swietny widok;)
Na kolejnym odcinku drogi, znowu pofalowanym, gora - dol, gora - dol, doszlam do perfekcji w podjezdzaniupod te upierdliwe gorki:)
Ostatecznie skonczyly sie one w miejscowosci Selina, gdzie wbilismy sie na sciezke rowerowa powstala w miejscu dawnej linii kolejowej biegnacej po polnocnej stronie zatoki od miasteczka Alloa az do Dunfermline. Sciezka jest bardzo fajna, gladka, rowna, asfaltowa, lecz na odcinku, ktorym jechalismy, minimalnie, ale nieustannie wznosi sie lekko do gory. Bylam lekko zmeczona i predkosc mialam taka jakbym podjezdzalam pod normalna stroma gorke. Lecz nagle niezauwazalnie wyplaszczylo sie, lub nawet zaczelo byc lekko z gorki, bo niezmieniajac sily pedalowania zaczelam jechac dwa razy szybciej:)
Sciezka sie skonczyla, wyladowalismy w centrum miasta, jeszcze tylko kilka zakretow, karkolomny zjazd i dojezdzamy na stacje. Patrze, ze na peronie stoi sporo ludzi, podejrzewam ze pewnie zaraz bezdie pociag. Ruszamy wiec szybkim kroczkiem w dol przejsciem podziemnym (na szczescie bez schodow), wtaczamy sie na peron, okazuje sie ze pociag bedzie za minutke:) (na szczescie byl o te minutke spozniony, bo inaczej moglby nam uciec sprzed nosa;) ). Pol godziny pozniej bylismy w Edi, jeszcze tylko drobne zakupy piwko i pizza i relaksujemy sie w domu.
Posdsumowujac, wycieczke uwazam za bardzo udana, pogoda dopisala i mimo pewnych zawirowan z namiotem udalo nam sie zobaczyc to co planowalismy, a nawet ciut wiecej;) Rowery spisaly sie dobrze, nie zlapalismy zadnej gumy, z mojego roweru (Revolution) ostatniego dnia dwa razy spadl lancuch, na najmniejszym przelozeniu co chyba swiadczy o jego zuzyciu;/ trzeba to sprawdzic. Natomiast ja na Giancie cala trase przejechalam na najwiekszym przednim przelozeniu, poniewaz nie zdazylam tego naprawic przed weekendem;) Dlatego tez jestem dodatkowo dumna z mocy swoich nog;)
Wrocilismy nieco zmeczeni i troche obolali, ale to takie przyjemne pamiatki pokonanej drogi.
/
PS. Przepraszam za brak polskich literek
Zwijanie obozu© ememka
Czekala nas przeprawa przez gory, no dobra wzgorza;) Po przejechaniu kilku kilometrow, zrobieniu niewielkich zakupow w malym miasteczku zaczal sie podjazd, przez kilka ladnych kilometrow droga piela sie do gory i do gory, chwilami jechalam chwilami pchalam, mialam jakas taka slabosc w nogach;( na dodatek pogoda sie pogorszyla, zachmurzylo sie, temperatura spadla, a ostatecznie, juz na zjezdzie, zaczelo podac. Meczace wspinanie sie pod gorke wynagradzaly oczywiscie widoczki, byly by jeszcze lepsze gdyby nie nisko wiszace chmury, w ktore w najwyzszych partiach nawet wjechalismy.
Zarośnięty słupek© ememka
Potem zaczal sie cudowny, dlugi i szybki zjazd;) To chyba najfajniesza czesc wycieczki. Pedzac z gorki zatrzymalismy sie przy rzeczce gdzie bylo rozbitych kilka namiotow (czemu nam nie udalo sie znalezc takiej fajnej mijscowki? :( a takze w oddali widzielismy wode przelewajaca sie z zapory - swietny widok;)
Na kolejnym odcinku drogi, znowu pofalowanym, gora - dol, gora - dol, doszlam do perfekcji w podjezdzaniupod te upierdliwe gorki:)
Ostatecznie skonczyly sie one w miejscowosci Selina, gdzie wbilismy sie na sciezke rowerowa powstala w miejscu dawnej linii kolejowej biegnacej po polnocnej stronie zatoki od miasteczka Alloa az do Dunfermline. Sciezka jest bardzo fajna, gladka, rowna, asfaltowa, lecz na odcinku, ktorym jechalismy, minimalnie, ale nieustannie wznosi sie lekko do gory. Bylam lekko zmeczona i predkosc mialam taka jakbym podjezdzalam pod normalna stroma gorke. Lecz nagle niezauwazalnie wyplaszczylo sie, lub nawet zaczelo byc lekko z gorki, bo niezmieniajac sily pedalowania zaczelam jechac dwa razy szybciej:)
Ścieżka rowerowa po północnej stronie zatoki Forth© ememka
Sciezka sie skonczyla, wyladowalismy w centrum miasta, jeszcze tylko kilka zakretow, karkolomny zjazd i dojezdzamy na stacje. Patrze, ze na peronie stoi sporo ludzi, podejrzewam ze pewnie zaraz bezdie pociag. Ruszamy wiec szybkim kroczkiem w dol przejsciem podziemnym (na szczescie bez schodow), wtaczamy sie na peron, okazuje sie ze pociag bedzie za minutke:) (na szczescie byl o te minutke spozniony, bo inaczej moglby nam uciec sprzed nosa;) ). Pol godziny pozniej bylismy w Edi, jeszcze tylko drobne zakupy piwko i pizza i relaksujemy sie w domu.
Posdsumowujac, wycieczke uwazam za bardzo udana, pogoda dopisala i mimo pewnych zawirowan z namiotem udalo nam sie zobaczyc to co planowalismy, a nawet ciut wiecej;) Rowery spisaly sie dobrze, nie zlapalismy zadnej gumy, z mojego roweru (Revolution) ostatniego dnia dwa razy spadl lancuch, na najmniejszym przelozeniu co chyba swiadczy o jego zuzyciu;/ trzeba to sprawdzic. Natomiast ja na Giancie cala trase przejechalam na najwiekszym przednim przelozeniu, poniewaz nie zdazylam tego naprawic przed weekendem;) Dlatego tez jestem dodatkowo dumna z mocy swoich nog;)
Wrocilismy nieco zmeczeni i troche obolali, ale to takie przyjemne pamiatki pokonanej drogi.
/
PS. Przepraszam za brak polskich literek