ememkablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(55)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ememka.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:2468.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:163:45
Średnia prędkość:15.07 km/h
Maksymalna prędkość:54.00 km/h
Suma podjazdów:4520 m
Suma kalorii:780 kcal
Liczba aktywności:62
Średnio na aktywność:39.81 km i 2h 38m
Więcej statystyk

Hebrydy Zewnętrzne Dzień 4

Poniedziałek, 20 czerwca 2016 Kategoria Po Szkocji, W towarzystwie
Km: 58.20 Km teren: 0.00 Czas: 03:55 km/h: 14.86
Pr. maks.: 49.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Revolution Aktywność: Jazda na rowerze
Po nocy spędzonej w schronisku (spało się bardzo dobrze) opornie szło nam zbieranie się i ruszenie ponownie w drogę. 
Najpierw rano postanowiliśmy pójść do sklepu, aby kupić niezbędne składniki do jajecznicy z jaj od wolno biegających kur z gospodarstwa obok schroniska, którą chcieliśmy sobie przygotować. Poszliśmy do sklepu na pieszo tuż przed 8, ale okazało się że sklep czynny jest zamknięty. Nie było żadnej kartki z godzinami otwarcia. Chwile postaliśmy i poczekaliśmy, pod sklep podjechali inni rowerzyści, którzy nocowali z nami w schronisku, im się bardzo spieszyło, ponieważ musieli złapać prom, który odpływał za kilkanaście minut. Na szczęście pod sklep podjechała pani sklepowa i panowie poprosili ja, aby coś im sprzedała. Ona zaczęła się wykręcać, że zamknięte, że musi towar wstawić do sklepu (pieczywo), no to panowie wzięli się za te skrzynki raz, dwa i towar był w sklepie, a my mogliśmy zrobić szybkie zakupy i mogliśmy wracać do schroniska na śniadanie.
Po drodze do sklepu mieliśmy takie widoki:





A tu stacja benzynowa przy sklepie



Wszystko pięknie, zadowoleni wracamy do schroniska. I dosłownie na 200 metrów przed budynkiem złapał nas deszcz - krótki, ale bardzo intensywny, normalne oberwanie chmury, gdy wychodziliśmy było ładnie i nie wzięliśmy kurtek. Gdy weszliśmy do schroniska byliśmy totalnie przemoczeni ;/ Od nowa mogliśmy się suszyć. Gdy ciuchy schły przygotowałam bardzo smaczne i pożywne śniadanko. 
Po śniadaniu i innych ceremoniach ostatecznie udało nam się ruszyć o 10.30!





Ledwo wyjechaliśmy z wioski i znowu złapał nas deszcz - miałam dość, byłam zła i miałam ochotę zawrócić do schroniska, gdzie było tak przyjemnie, sucho i ciepło. Rower był obwieszony wilgotnymi ciuchami, które miały doschnąć, a tu pada, na dodatek przed nami podjazd i wszystko było źle;/



Na szczęście po niezbyt długiej chwili - po przejechaniu na druga stronę góry pogoda zmieniła się diametralnie - przestało padać, chmury się rozproszyły, a naszym oczom okazały się piękne widoki - cudowne, piaszczyste, białe plaże z których słynie wyspa Harris. 









Było tak pięknie, że co chwile zatrzymywaliśmy się, aby zrobić zdjęcie. 
Po pięknych widoczkach plaż, kilku zjazdach i całkiem przyjemnej drodze po płaskim zaczął się dość długi podjazd. Podjazd wydawał się groźny, ale poszło nam z nim całkiem sprawnie, był długi, ale łagodny i bez problemu go pokonaliśmy (byłam tak dumna z K.). Widoki piękne, skaliste góry, torfowiska, jeziorka, rzeczka - sielanka. Na szczycie przełęczy, pośrodku niczego natrafiłam na kościołek wielkości szopy ukryty w zaroślach.







Tu zaczął się zjazd do Tarbert, było ostro z górki, szybko i tak pięknie! W sama porę dojechaliśmy do Tarbert, bo gdy tylko zaparkowaliśmy rowery, zaczęło padać. Postanowiliśmy zjeść tu lunch i chwilę odpocząć i uczcić pokonane górki. Wyjeżdżając z miasta weszliśmy do sklepu z tradycyjnymi materiałami - tweedami z Harris. Cudowne są te tkaniny i nie tylko w męskich szaro-burych kolorach, ale także w bardziej kobiecych, kolorowych odcieniach - cudowne! Szkoda tylko, że tak niesamowicie drogie!



Ponieważ Tarbert to porcik położony w przesmyku miedzy górami, zaraz za miastem czekał nas kolejny podjazd i to nie jeden.





Warto było podjechać pod te góry, aby móc podziwiać te wszystkie piękne widoki. Zjazd z przełęczy był karkołomny i zaczął się nagle - najpierw mozoliliśmy się z podjazdem, a tu nagle, bez ostrzeżenia droga zaczęła ostro opadać w dól ciasnymi serpentynami. Mocno trzymałam ręce na hamulcach, aby nie rozpędzić się zbyt mocno, dodatkowo temu zjazdowi towarzyszył silny, boczny wiatr i bałam się zęby mnie nie przewrócił. Zjazd był trochę straszny, ale widoki wspaniale!
Tu zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na rozbicie namiotu, ale z jednej strony góra, a z drugiej ostry spadek do jeziora, nie mogliśmy znaleźć nic odpowiedniego. Obeszłam jakieś pole, pastwisko, ruiny domu, ale tam teren był podmokły i rosły duże kępy sztywnej trawy, miejsce fajne, ale niezbyt wygodne. Na dodatek przechodziłam obok takich strasznie wyglądających baranów i muszę przyznać, że miałam pietra. Zdjęcie zrobiłam im gdy byłam już po drugiej stronie ogrodzenia ;)



Ostatecznie znaleźliśmy miejsce przy drodze dojazdowej do domów położonych niżej nad jeziorem. Miejsce w sumie bardzo fajne, mimo że blisko drogi, ale ruch był niewielki, a widok przepiękny ;) To miejsce było położone nieco w dole, dzięki czemu osłonięte od wiatru, który w nocy mocno wial. Z tego miejsca mogliśmy też obserwować parę pięknych orłów;)



Hebrydy Zewnętrzne Dzień 3

Niedziela, 19 czerwca 2016 Kategoria Po Szkocji, W towarzystwie
Km: 53.60 Km teren: 0.00 Czas: 03:09 km/h: 17.02
Pr. maks.: 46.00 Temperatura: 13.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Revolution Aktywność: Jazda na rowerze
Jak wspomniałam, już poprzedniego wieczoru widziałam, że nadchodzi załamanie pogody. Rano zastała nas mżawka (która przerodziła się w ulewny deszcz) i dość silny wiatr, na szczęście w dużej mierze wiejący nam w plecy. Widoczność była bardzo słaba, z widoczków nici, a turkusowa woda przeobraziła się w szarobure bajoro. 

 
Benbecula znana była ze swoich przepraw (brodów), które były bardzo problematyczne. Na południu wyspy w 1942 wybudowano most łączący ja z South Uist. Most zburzono w latach 70 i w 1982 zastąpiono go istniejąca do dziś groblą. Bardziej problematyczna była przeprawa na północ, bród nie wysychał dostatecznie podczas odpływu, aby móc przeprawić się przez niego na pieszo czy jakimś pojazdem, jednak wody było za mało, aby mógł tam kursować prom. Dlatego też w 1960 roku powstała 5-cio milowa wąska grobla łącząca Benbecule z North Uist, biegnąca przez skrawek wysepki Grimsay. 
Na North Uist są dwie główne drogi, jedna biegnie wzdłuż zachodniego wybrzeża, a druga prowadzi przez środek wyspy pośród wielu jeziorek do Lochamddy na prom do Uig na wyspie Skye. Ze względu na słabą pogodę zdecydowaliśmy się pojechać drogą do Lochmaddy, a następnie na Bernaray na prom na Harris. Początkowo nie sadziłam, że tego dnia uda się nam przeprawić, ale wiatr bardzo nam pomagał, jechało się lekko i szybko, choć mokro, do przystani dojechaliśmy na tyle wcześnie że jeszcze musieliśmy czekać. 


Droga do Lochmaddy była całkiem niezła - szeroka i lekko pofalowana, ruch praktycznie żaden, dość silny wiatr wiał z boku. Pod koniec tej drogi byliśmy jednak tak zmęczeni i zmoknięci, postanowiliśmy podjechać do centrum wioski i tam znaleźć jakiś sklep czy pub, aby się ogrzać i coś zjeść. Trafiliśmy do fajnego pubu w hotelu w Lochmaddy, pewnie jedynego takiego miejsca w tej wiosce.


Ogrzaliśmy się, odpoczęliśmy, wypiliśmy piwko i zjedliśmy Steak Pie - bardzo dobry. Sprawdziliśmy godziny promów i dystans jaki nas od niego dzielił i okazało się, że mamy duże szanse, aby na niego zdążyć. Zebraliśmy się i ruszyliśmy, po chwili  naszym oczom ukazały się bardzo ładne górzyste tereny, żałowałam tylko że nie ma słońca, bo te góry gdyby były oświetlone wyglądałyby przepięknie. Jechaliśmy szybko, bo wiatr mocno pomagał, było super gdy wiał w plecy, nieco gorzej, gdy droga skręciła i wiał w twarz lub z boku. Mimo tego przejechaliśmy odcinek z Lochamddy do Bernaray o wiele szybciej niż zakładaliśmy i jeszcze mieliśmy prawie godzinę do promu. 









Ponownie byliśmy zmoknięci i zmarznięci, ale na promie chwile odpoczęliśmy i ogrzaliśmy się czekoladą na gorąco - to na prawdę pomogło. Przeprawa trwała godzinę, a trasa promu biegła pomiędzy licznymi skalistymi wysepkami czy po prostu skałami, gdy popatrzyłam na mapkę trochę się przestraszyłam, ale doszłam do wniosku, że kapitan pewnie zna te wody doskonale i nic się nie stanie. W czasie przeprawy pogoda znacznie się pogorszyła, gdy wylądowaliśmy na Harris lało. Zdecydowaliśmy, że poszukamy noclegu pod dachem, aby się wysuszyć. Zostawiłam wszystkie rzeczy i K. w poczekalni i ruszyłam w poszukiwaniu noclegowni. Niedaleko znalazłam schronisko i choć z pewną nieśmiałością, to zdecydowaliśmy się tam przenocować. Oboje mieliśmy pewne obawy przed nocowaniem w takim miejscu, ponieważ wolimy komfort - własny pokój, własną łazienkę i cenimy sobie spokój i prywatność. Jednak pobytem w tym hostelu byłam mile zaskoczona, ludzie byli mili i przyjaźni, spokojni i pomocni. Atmosfera na prawdę wspaniała. Ciesze się, że odkryliśmy ten rodzaj noclegów, bo od tego czasu zamierzamy częściej z nich korzystać. Jest to fajna okazja do poznania ciekawych ludzi, posłuchania o ich podróżach i przygodach, ktoś zagra na gitarze i robi się tak swojsko - bardzo mi się to spodobało:) Schronisko ma też te zaletę, że ściany się nie ruszają i nie pada na głowę, można się wysuszyć, wykapać i spokojnie coś ugotować, a przede wszystkim wyspać w wygodnym łóżku.




Hebrydy Zewnętrzne Dzień 2

Sobota, 18 czerwca 2016 Kategoria Fotograficznie, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: 57.70 Km teren: 0.00 Czas: 03:40 km/h: 15.74
Pr. maks.: 44.00 Temperatura: 20.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Revolution Aktywność: Jazda na rowerze
Obudziliśmy się wcześnie, ale jeszcze trochę podogorywaliśmy, wstaliśmy jednak około 7, na piasku było jednak trochę twardo. Otworzyłam namiot i przywitał mnie taki widok:

W takich pięknych okolicznościach zjedliśmy śniadanie i spakowaliśmy się po czym poszliśmy na plażę zamoczyć nogi - woda była strasznie zimna, ale palec u nogi zamoczyłam w Atlantyku.




Ruszyliśmy w stronę promu, ale jeszcze po drodze zatrzymaliśmy się przy jedynym w swoim rodzaju lotnisku na plaży. Niestety w danej chwili nie było żadnego samolotu, było za wcześnie. 



Po drodze na prom były oczywiście ładne widoczki. Czekając na prom K. ładował sprzęty, ja umyłam głowę i porobiłam coś przy rowerach (nasmarowałam łańcuchy, dopompowalam koła), proste rzeczy na które jakoś nie było czasu przed wyjazdem. Prom kosztował £5.90 i płynął 40 minut. Podczas przeprawy widzieliśmy mnóstwo wylegujących się na skałach fok.


Wyspa Eriskay przywitała nas przepiękną plażą i turkusową wodą. Tu postanowiliśmy zrobić sobie krotki popas, aby mieć sile na dalsze pedałowanie. 

Podjazd z promu był dość stromy, ale za to z góry był wspaniały widok na plażę i zatoczkę.


Następnie podjechaliśmy do pubu nazwanego Politician na cześć statku który rozbił się u brzegów wyspy w lutym 1941 roku. Statek  byl w drodze do Nowego Jorku, a na pokladzie mial ladunek 260 tysiecy butelek whisky. Po uratowaniu zalogi statku mieszkancy wyspy szybko zabrali sie za ratowanie ladunku, przed przybyciem wladz udalo sie im odzyskac okolo 24.000 butelek. Gdy przybyly wladze przeszukaly cala wyspe i kilka osob aresztowano za keadziez. Na podstawie tych wydarzen powstala powiesc i film. W kilku miejscach (przewodniki) pub ten był zachwalany, ze posiada wiele pamiątek z tego wraku, niestety okazało się, ze pub jest bardzo slaby, mocno przeciętny, nieciekawy, nudny, a wybór piw bardzo kiepski. Za to widoki z ogródka wspaniale!  Z pubu ruszyliśmy dalej. Eriskay to bardzo mała wyspa i po chwili jechaliśmy już 1,5 kilometrową (1650m) groblą na kolejna wyspę - South Uist. Grobla powstala w 2001 roku w miejscu promu, aby ulatwic dostepnosc na wyspe, poniewaz liczba ludnosci ja zamieszkujaca spadla z 421 w 1931 do 133 w 2001. Grobla zostala wybodowana kosztem 9.4 miliona funtow, a do jej powstania zuzyto 700.000 ton kaminia. 



Ruszyliśmy w dalszą drogę po Południowym Uist, tu chyba podobało mi się najbardziej - piękna słoneczna pogoda, turkusowa woda i zielone, kwitnące łąki - po prostu sielanka :) Poludniowa cześć tej wyspy jest bardzo ładna, wręcz sielankowa - wąska, kręta droga biegnie wzdłuż wybrzeża, a następnie pośród łąk (machair). Po pewnym czasie, gdy droga odbija nieco w głąb lądu, krajobraz staje się monotonny - po prawej pagóry, a po lewej łąki z nielicznie rozsianymi zabudowaniami i pastwiskami, małe jeziorka gdzieniegdzie porośnięte lilią wodną. 


Po przejechaniu kolejnej grobli znaleźliśmy się na kolejnej wyspie - Benbecula. Tu powoli zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na nocleg. Jechaliśmy droga wzdłuż wybrzeża i mieliśmy nadzieje na podobne miejsce jak dzień wcześniej. Najpierw trafiliśmy na fajne miejsce, ale strasznie tam śmierdziało gnijącymi glonami wyrzuconymi na brzeg. Nie dało się tam wytrzymać, ruszyliśmy dalej z nadzieja, ze trafimy na bardziej przychylne miejsce. I nie pomyliliśmy się - po kilku kilometrach wypatrzyłam ściekę prowadząca w kierunku plaży i idealne miejsce na rozbicie namiotu. 



Pod koniec dnia pogoda zaczęła się zmieniać i czekał nas deszczowy dzień.

Na Hebrydy Zewnetrzne

Piątek, 17 czerwca 2016 Kategoria Fotograficznie, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: 18.66 Km teren: 0.00 Czas: 01:35 km/h: 11.79
Pr. maks.: 36.00 Temperatura: 18.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Revolution Aktywność: Jazda na rowerze
Pobudka 5.05. Pakowanie, zbieranie się i na dworzec. Bilety miałam kupione i miejsca na rowery zarezerwowane już od dawna.
Pociąg do Glasgow 6.34, jechał nieco okrężną trasą w Glasgow ze względu na remont dworca Queen Street, ale zdążyliśmy na pociąg do Oban 8.21. Na dworcu spotkaliśmy się z bardzo miłą obsługą, która pomogła nam zapakować rowery i bagaże do pociągu. Podróż upłynęła nam bardzo milo i przyjemnie, relaksowaliśmy się i podziwialiśmy widoczki. 




W Oban mieliśmy jakieś 2 godziny do promu. W międzyczasie zrobiłam jeszcze niezbędne zakupy na podróż, w tym spray Avon, który ponoć dobrze odstrasza meszki i jakieś piwko na drogę. Zanim wsiedliśmy na prom kopiliśmy jeszcze pyszne kanapki z owocami morza (krabem, krewetkami i wędzonym łososiem dla K., ja kupiłam sobie jeszcze sałatkę z krewetek - była pyszna) w malej budce tuż przy wejściu do budynku terminala promowego. Polecam to miejsce każdemu, kto zawita do Oban. Ryby i owoce są świeżutkie, prosto z morza, a kraby i homary jeszcze się ruszają. Próbowałam też gotowanych na miejscu małży, było to moje już któreś podejście do tego skorupiaka, początkowo było OK, zanim dogryzłam się do wnętrza - wyplułam, ble. Zdecydowanie to nie mój smak, nie wiem jak ludzie mogą się tym zajadać :/



Podczas przeprawy promem na wyspę Barra do Castlebay mieliśmy piękną i słoneczną pogodę i większą część trasy spędziliśmy na otwartym pokładzie wygrzewając się na słonku i podziwiając szkockie wybrzeże. Gdy prom wypłynął na otwarte morze zaczęło trochę bujać, ale na szczęście obyło się bez przygód. Po 4.5 godzinach ukazały się nam Hebrydy Zewnętrzne - najbardziej na zachód wysunięty szkocki archipelag składający się z około 200 wysepek, przy czym tylko 14 z nich jest zamieszkanych.





Po zejściu na ląd w Castlebay ruszyliśmy zachodnią drogą rozglądając się za miejscem na nocleg. Było jednak tak pięknie, a odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotu jakoś nie mogliśmy namierzyć i tak sobie jechaliśmy i ani się spostrzegliśmy jak dojechaliśmy do przeciwległego krańca wyspy. Tu odbiliśmy w stronę lotniska Barra - jest to jedyne na świecie lotnisko z rozkładowymi (regularnymi) lotami, którego pas startowy usytuowany jest na plaży. Godziny odlotów i przylotów uzależnione są od pływów, ponieważ samolot może lądować tylko podczas odpływu, gdy woda odkrywa wielkie poklacie płytkiej zatoki pokrytej muszelkami. 







Na przeciwko zabudowań lotniska wypatrzyłam ścieżkę wiodącą na plażę, stwierdziłam że będzie to świetne miejsce na rozbicie namiotu i nocleg. Faktycznie spało nam się bardzo dobrze, namiot stał na wydmie, a z niego mieliśmy wspaniały widok na cudowną i zupełnie pustą plażę. Wieczór był piękny, pogodny, ale troszkę chłodny, było 13 stopni. O godzinie 22.30 stałam przed namiotem, podziwiałam to wspaniale miejsce, a nadal było jeszcze zupełnie widno. Cudownie!


Barra to mała, ale bardzo urokliwa wyspa, z pięknymi, białymi plażami i zielonymi, skalistymi pagórami. Szkoda tylko że woda w oceanie jest taka zimna, bo te cudowne plaże bardzo kusiły aby się wykąpać. Odważyłam się jedynie następnego dnia rano zamoczyć nogi i muszę przyznać, że woda była lodowata. 

Destylarnia, zamek i katera w jednej wycieczce

Sobota, 4 czerwca 2016 Kategoria Atrakcje, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: 30.50 Km teren: 0.00 Czas: 02:10 km/h: 14.08
Pr. maks.: 32.50 Temperatura: 20.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Revolution Aktywność: Jazda na rowerze
Tej wiosny pogoda w Szkocji byla wyjatkowo niesprzyjajaca i w sumie na pierwsza przejazdzke udalo mi sie wybrac dopiero teraz (!), a nawet gdy wczesniej pogoda byla w miare ladna, zawsze wypadalo cos innego do zrobienia i na rower nie bylo juz czasu :(
W koncu jednak nadarzyl sie sieply i sloneczny weekend i postanowilam wybrac sie na z dawna planowana wycieczke. Na trasie bylo sporo atrakcji - ruiny zamku w Doune, Destylarnia whisky w Deanston oraz Katedra w Dunblane.
Plan byl taki, aby dojechac pociagiem do Dunblane, nastepnie do Doune, Deanston i wrocic do Stirling na pociag. Poniewaz jedank wybralismy sie z domu dosc pozno zlapalismy pociag do Stirling i tu okazalo sie ze na pociag do Dunblane musielibysmy czekac godzine, doszlismy do wniosku, ze to bez sensu bo przez ten czas dojedziemy tam rowerami. Postanowilismy nasza wycieczke odbyc w odwrotnym kierunku. Niestety nie mialam mapki tej okolicy, a ze nie wypatrzylam rowniez znakow na sciezke rowerowa pierwsze 10-12km musielismy przejechac dosc ruchliwa droga prowadzaca do Trossachs i w strone Loch Lomond.


Ze wzgledu na ruch smochodowy nie jechalo sie zbyt przyjemnie, ale za to sprawnie i bez postojow, szybko pokonalismy ten dystans i ani sie obejrelismy jak dojechalismy do destylarni Deanston.


  Jest moc! :) 

Destylarnia slynie z tego, ze byly tu krecone fragmenty filmu Angels Share (szkocka produkcja). Film godny obejrzenia w oryginale ze wzgledu na lokalny akcent, choc i fabula jest nie najgorsza, nawiazuje do problemow ludzi z marginesu oraz produkcji szkockiej whisky. 


Nieopodal destylarni (widoczny znad rzeczki) znajduje sie zamek Doune. Ten z kolei znany jest z filmow Monty Python i Swiety Graal, a takze z Gry o Tron i Outlandera.


Samego zamku nie zwiedzalismy, poniewaz bylismy tu juz kilka razy wczesniej, jedank pojechalismy za zamek, nad rzeczke i tu calkiem przypadkiem znalezlismy bardzo fajna laczke i plaze. Dzien byl upalny i juz od jakiegos czasu myslalam sobie, ze fajnie bylo by zamoczyc nogi. Gdy zobaczylam, ze w rzeczce kapia sie ludzie od razu postanowilam, ze zrobimy tu popas, zjemy cos, a ja potaplam sie w wodzie. 
Miejsce bylo fantastyczne, slonko przygrzewalo, woda szumiala, zjedlismy tortilki z farszem z chorizo i ciecierzycy, chwile odpoczelismy i ruszylismy w dalsz droge w kierunku Dunblane, zobaczyc slynna katedre i miejsce urodzenia slynnego szkockiego tenisisty Andrew Murray'a.
Z Doune do Dunblane prowadzi wolna od ruchu sciezka rowerowa czesciowo poprowadzona w miejscu dawnej linii kolejowej, a nastepnie jakimis oplotkami i polnymi drogami skad rozposcieraly sie piekne widoki na okolice. 



Dunblane to niewielkie, senne miasteczko slynne ze swej gotycskiej katedry i tenisisty. W centrum miasta stoi zlota skrzynka na listy upamietniajaca jego zwyciestwo na olimpiadzie w 2012.



Po zwiedzeniu katedry i obejsciu malutkiego starego miasta potanowilismy skierowac sie na dworzec, aby pociagiem wrocic do Edi. I tu w sumie zaczela sie druga czesc naszych przygod, poniewaz pociag, ktorym mielismy jechac zostal odwolany, musielismy czekac na kolejny do Stirling, poniewaz mialam nadzieje, ze z tamtad bedzie wiecej pociagow do Edi, niestety jednak w zwiazku z niedoborami kadrowymi w szkockich kolejach wiele pociagow bylo odwolanych i musielismy dlugo czekac zaniem przyjechal pociag, ktory ostatecznie dowiozl nas do domu. 
Wycieczka nie byla dluga, ale bardzo ciekawa, a przede wszystkim, co tu jest najwazniejsze przy pieknej pogodzie. 


Praca i po kolezanke

Środa, 8 lipca 2015 Kategoria Do pracy, Po miescie, W towarzystwie
Km: 29.80 Km teren: 0.00 Czas: 01:28 km/h: 20.32
Pr. maks.: 46.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Revolution Aktywność: Jazda na rowerze
Praca.
Po pracy mialam spotkac sie z kolezanka z forum rowerowego, ktora objechala Szkocje i na ostatnie dwa dni swojej wizyty zawitala do Edynburga. Umowilysmy sie na sciezce rowerowej prowadzacej od mostow, jednak jakos tak sie zlozylo, ze sie rozminelysmy w ktoryms miejscu;) Kolezanka chwile poczekala, a ja z South Queensferry cisnelam jak szalona, zeby musiala czekac jak najkrocej;) W domu czekaly nas pogaduszki, jedzonko (ponoc smakowalo) i picie (ktore tez smakowalo) :) Niestyty zdjec uwieczniajacych to wydarzenie brak ;(

Na pchli targ

Niedziela, 24 maja 2015 Kategoria Po miescie, W towarzystwie
Km: 12.30 Km teren: 0.00 Czas: 00:52 km/h: 14.19
Pr. maks.: 37.40 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Mieszczuch Aktywność: Jazda na rowerze
Do centrun na ryneczek.

Kelpies & Pineapple House

Sobota, 23 maja 2015 Kategoria Atrakcje, Fotograficznie, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: 37.30 Km teren: 0.00 Czas: 02:35 km/h: 14.44
Pr. maks.: 40.40 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Mieszczuch Aktywność: Jazda na rowerze
W związku z pierwszym w tym sezonie ładnym i ciepłym weekendem, postanowiliśmy w końcu wybrać się na przejażdżkę rowerową do Falkirk, aby obejrzeć rzeźby "Kelpies".


Do Falkirk miasteczka położonego 40km na zachód od Edynburga pojechaliśmy pociągiem (ScotRail, bilet powrotny £9,40).

W okolicach Falkirk jest kilka ciekawych rzeczy do zobaczenia np. Falkirk Wheel - ogromna konstrukcja służąca do przenoszenia barek z jednego kanału do drugiego położonego na innej wysokości, w pobliżu przebiegał również mur Antoniusza (szkocka wersja muru Hardiana), dziś jednak chciałabym napisać o najnowszej atrakcji regionu - Kelpies - dwóch 30-metrowych konstrukcjach koni wyłaniających się z wody stworzonych przez Andy Scotta.

Kelpie w mitologii celtyckiej to nadnaturalne, wodne duchy zamieszkujące szkockie jeziora i rzeki. Miały one zdolność zmieniania swoich kształtów, najczęściej przybierały postać konia, jednak często "widywano" je także w postaci ludzkiej.




  
  

   

Monument ten nie tylko nawiązuje do mitologicznych bestii, ale jest również upamiętnieniem koni, które pracowały w służbie człowieka umożliwiając rozwój ekonomiczny Szkocji w minionych wiekach. Konie były niezwykle cenne, odgrywały bowiem znaczącą role zarówno w rolnictwie jak i przemyśle, natomiast ich skojarzenie z kanałami jest jak najbardziej trafne, ponieważ służyły one jako siła pociągowa do holowania barek załadowanych węglem i innymi towarami. 

Do dziś w tej okolicy znajduje się wiele farm gdzie hoduje się konie i prowadzi szkółki jeździeckie. Nawet miałam okazje przejechać obok kilku takich koni i bliżej się z nimi zapoznać - bardzo chętnie pozowały ;) 




Z parku Helix, gdzie znajdują się Kelpies, ruszyliśmy dalej na północ, w kierunku kolejnego punktu wycieczki. Jechaliśmy cudownymi, wąskimi drogami, nieomalże pozbawionymi ruchu samochodowego, wśród pól, cały czas zachwycając się widokiem niezbyt odległych wzgórz i upajając oczy widokiem zieleni - to jest takie kojące i uspokajające. Takie widoki działają niezwykle relaksująco i mimo pewnemu wysiłkowi fizycznemu czuję, że odpoczywam. 




Po 10 kilometrach dojechaliśmy do Pineapple House - letniej posiadlosci Lorda Dunmore z 1761 roku. Budynek zwieńczony jest kopułą w kształcie ananasa. Tu w cichym i spokojnym sadzie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, posililiśmy się, odpoczęliśmy, a także trochę poszaleliśmy :) 


Było tu niezwykle przyjemnie, cicho i spokojnie. Specyficzne umiejscowienie zarówno budynku jak i sadu - na łagodnym, południowym zboczu oraz mur otaczający całość sprawiał, że było bezwietrznie i ciepło. To dzięki tym sprytnym zabiegom powstał specyficzny mikroklimat, dzięki któremu w szklarniach uprawiano tu niegdyś egzotyczne owoce i warzywa! 




Trawa była tu tak wspaniała, gęsta i soczyście zielona, ze nie omieszkałam zrzucić butów i skarpetek i pobiegać po niej boso. Mówiąc szczerze w Polsce chyba w zadnym parku nie miałabym odwagi, aby tak biegać, tu nie mam takich obaw, nie boje się potłuczonego szkła czy psich odchodów, bo zwyczajnie ich tu nie ma (przynajmniej nigdy nie trafiłam). Uwielbiam chodzić boso po trawie - ona tak przyjemnie chłodzi stopy;) 


W tym miejscu zawróciliśmy i skierowaliśmy się w drogę powrotną do Falkirk, aby pociągiem wrócić do Edynburga.


Wycieczka była bardzo udana, w sumie przejechaliśmy nieco ponad 30 kilometrów, wróciliśmy do domu trochę zmęczeni, ale bardzo zadowoleni i z mnóstwem pięknych obrazów w pamięci. Pogoda i humory dopisały, a to jest tutaj najważniejsze!

Parada koni

Niedziela, 7 września 2014 Kategoria Po miescie, W towarzystwie, Atrakcje
Km: 12.20 Km teren: 0.00 Czas: 00:46 km/h: 15.91
Pr. maks.: 31.00 Temperatura: 19.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Mieszczuch Aktywność: Jazda na rowerze
Wybralismy sie na parade koni, organizowana dla upamietnienia XVIII wiecznej tradycji sprawdzania granic miasta. Po II wojnie swiatowej marsz odbywal sie z okazji zakonczenia tego konfliktu, a w tym roku upamietnial rowniez wybuch I wojny swiatowej. Parada byla imponujaca i ciagnela sie przez pol miasta. My zdecydowalismy sie obserwowac ja w Parku Holyrood, pod Gora Artura. W paradzie wzielo udzial okolo 300 koni, takze bylo na co popatrzec :) 














Festiwal w South Queensferry

Sobota, 6 września 2014 Kategoria Fotograficznie, Okolice Edi, W towarzystwie
Km: 40.80 Km teren: 0.00 Czas: 02:44 km/h: 14.93
Pr. maks.: 40.80 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Mieszczuch Aktywność: Jazda na rowerze
Postanowilismy wybrac sie do South Queensferry na odbywajacy sie tem festiwal zwiazany z obchodami 50-lecia mostu nad zatoka - Forth Road Bridge.


South Queensferry to urocze miasteczko polozone, jak sama nazwa mowi po poludniowej stronie zatoki Forth. Polozone jest jakies 16km od centrum Edynbuga, a mozna sie tam dostac jadac wspanialymi, wolnymi od ruchu samochodowego sciezkami rowerowymi i bocznymi drogami. 
Najpierw trzeba przekroczyc rzeke Almond, na zachodniej granicy miasta, przez stary kamienny mostek z XVI wieku, na ktorym niegdys pobierano myto. 



Nastepnie jedziemy sciezka rowerowa wzdluz dwupasmowej drogi prowadzacej na mosty. Nie jest to zbyt przyjemny odcinek drogi, ale trzeba go pokonac, aby wjechac w ciekawsze i przyjemniejsze okolice. Tu spotkala mnie duza niespodzianka, poniewaz dawno tedy nie jechalam, okazalo sie ze ten odcinek zostal prebudowany. Sciezka byla tu bardzo waska i wyboista od korzeni drzew, obecnie zostala znacznie poszerzona i wyrownana, jedzie sie bez porownania lepiej ;)



Po pokonaniu kilku zjazdow i podjazdow, ostatecznie czekal nas wspanialy, choc stromy zjazd nad sama zatoke do miasteczka Queensferry, a towarzyszyly nam takei widoki:




Tu postanowilismy zrobic sobie chwile przerwy, odpoczac i napic sie czegos w pobliskim pubie. 



Bardzo przytulny lokal poswiecony w duzej mierze promowi, ktory kursowal pomiedzy poludniowa, a polnocna strona zatoki przed wybudowaniem mostu. 
Spacerujac przez miasto caly czas ma sie wspanialy widok na most kolejowy i samochodowy. 



Trafilismy akurat na festiwal kulinarny, mozna bylo poprobowac roznych smakolykow, najwieksza popularnoscia cieszyly sie oczywiscie roznego rodzaju burgery ;)



Czy nie sadzicie, ze tutejsze puby wygladaja wspaniale?? :) 


Nastepnie wymyslilam sobie, zebysmy wjechali na most i sie nim przejechali, a przy okazji zerkneli na budowe drugiego mostu, ktory ma zostac oddany do uzytku w 2016 roku, poniewaz ten 50-cio latek nie daje sobie rady ze znacznym natezeniem ruchu. 

Pod mostem:


na moscie:


Budowa wre:



Po pokonaniu mostu stajemy od razu w Krolestwie Fife (takie wojewodztwo).


Nie zabawiamy tam jednak dlugo, przechodzimy na druga strone mostu i wracamy na poludniowa strone zatoki, po dordze zapoznajac sie ze szczegolowymi zaleceniami dotyczacymi bezpieczenstwa ;) 


Z tej strony mostu mamy taki wspanialy widok na most kolejowy:


Po zjechaniu z mostu, ogladamy sie za siebie i:


Oto most ktory wlasnie przekroczylismy tam i z powrotem, w sumie 5km ;) 

Ach, no i oczywiscie moja blekitna maszyna na tle mostow;) 


Postanowilismy wrocic nieco inna trasa (choc czesciowo) i jak sie okazalo K. jej nie znal ;) trasa prowadzila nad sama zatoka przez Dalmeny Estate. Duza posiadlosc, gdzie znajduja sie pola, lasy, pole golfowe, prywatny zameczek, oraz okazala posiadlosc. Teren jest bardzo przyjemny i ma sie wrazenie, ze nie jest sie tuz pod miastem, ale na jakims odludziu. 
Most z innej perspektywy:


Poczatkowo sciezka wiedzie przez bardzo przyjemny lasek:


Nad samym brzegiem, a w tle widac zarys Edynburga z wyraznie odcinajaca sie Gora Artura.


Pole golfowe i wspaniala zielona trawka :) 


Dalsza czesc trasy wiodla wsrod pol, a przy rzece Almond wrocilismy na stary szlak i dobrze nam znana sciezka rowerowa wrocilismy do domu, po drodze dopkonujac niezbednych na wieczor zakupow;) 

kategorie bloga

Moje rowery

Giant 2573 km
Revolution 6341 km
Mieszczuch 839 km

szukaj

archiwum