Wpisy archiwalne w kategorii
Długodystansowo
Dystans całkowity: | 1583.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 98:29 |
Średnia prędkość: | 16.08 km/h |
Maksymalna prędkość: | 55.00 km/h |
Suma podjazdów: | 4706 m |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 83.33 km i 5h 11m |
Więcej statystyk |
Z Dunbar do Edynburga
Niedziela, 21 lipca 2013 Kategoria Długodystansowo, W towarzystwie
Km: | 65.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:05 | km/h: | 15.92 |
Pr. maks.: | 44.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po spokojnej i dobrze prespanej nocy, niespiesznie zjedlismy sniadanie, zmienilam detke i zaczelismy sie zbierac. Jechalo sie dobrze, lekki wschodni wiatr pomagal, po poludniu wzmogl sie i pomagal jeszcze bardziej;)
Drogowskaz na sciezce rowerowej kawaleczek za Dunbar
Mijalismy takie oto sielskie krajobrazy
Ponownie boczne drogi
Hailes Castle
Sciezka rowerowa z Haddington do Longindrry w miejscu dawnej linii kolejowej, odcinek ten ma 6km.
Postoj na lunch
Przyplyw rozbijajacy sie o nabrzeze pod Mussleburgiem, w tle juz Edynburg
Nasze rumaki i relaksik ;)
Dzikie stada labedzi i innego ptactwa u ujscia rzeki w Esk w Musselburgu.
Kladka nad nieistniejaca linia kolejowa w okolicy Newcraighall.
http://www.bikemap.net/en/route/2248150-dunbar-to-edinburgh
Drogowskaz na sciezce rowerowej kawaleczek za Dunbar
Mijalismy takie oto sielskie krajobrazy
Ponownie boczne drogi
Hailes Castle
Sciezka rowerowa z Haddington do Longindrry w miejscu dawnej linii kolejowej, odcinek ten ma 6km.
Postoj na lunch
Przyplyw rozbijajacy sie o nabrzeze pod Mussleburgiem, w tle juz Edynburg
Nasze rumaki i relaksik ;)
Dzikie stada labedzi i innego ptactwa u ujscia rzeki w Esk w Musselburgu.
Kladka nad nieistniejaca linia kolejowa w okolicy Newcraighall.
http://www.bikemap.net/en/route/2248150-dunbar-to-edinburgh
Krotka wycieczka do Anglii
Sobota, 20 lipca 2013 Kategoria Długodystansowo, W towarzystwie
Km: | 100.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:17 | km/h: | 13.73 |
Pr. maks.: | 44.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejna blyskawicznie zaplanowana wycieczka. Jeszcze w piatek odbieralam drugi rower z serwsu, jezdzilam po miescie w poszukiwaniu karimat i zamawialam bilety na pociag na nastepny dzien ;) Tym razem, o dziwo bogowie mi sprzyjali, rower byl gotowy, karimaty udalo mi sie kupic takie jakie chcialam w pierwszym sklepie (!), a bilety nabylam po najnizszej mozliwej cenie (£4,50);)
Udalo sie nam wyruszyc w sobote skoro swit. Pociag o 7.00 do Berwick-upon-Tweed i juz 45 minut pozniej bylismy na miejscu. Objechalismy, wciaz uspione miasto, przejechalismy sie po murach miejskich i po drugiej stronie rzeki zatrzymalismy sie na sniadanie.
Natepnie ruszylismy na poludnie, sciezka rowerowa nr 1 w strone Holy Island, ktora byla celem naszej wycieczki.
Sciezka prowadzila szczytem klifu, polami i lakami.
Troche mnie to zaskoczylo, poniewaz jest to glowna sciezka rowerowa w Wielkiej Brytanii, biegnaca z poludnia na polnoc, stanowi takze czesc drogi rowerowej dookola Morza Polnocnego, a tymczasem miejscami wyglada tak:
A tu juz przejazd na Holy Island, musielismy sie nieco straszczac, poniewaz zblizal sie przyplyw, podczas ktorego wyspa zostaje odcieta od stalego ladu.
Na wyspie zwiedzilismy twierdze, przeksztalcona w XX wieku na prywatna letnia siedzibe. Wspaniale miejsce!
Ponownie w Berwick-upon-Tweed, most na rzece Tweed, zaczynamy kierowac sie w strone Edynburga.
Sciezka rowerowa na trasie
Trasa prowadzila bocznymi drogami, na ktorych nie bylo praktycznie zadnego ruchu, na odcinku kilkunastu kilometrow, minal nas doslownie jeden samochod. A droga wygladala mniej wiecej tak
Wracamy do kraju, czyli na granicy angielsko - szkockiej.
Przez zdecydowana czase trasy towarzyszyly nam takie widoki, poniewaz sa to tereny wybitnie rolnicze, ale niezmiernie malownicze.
A tu jade sobie, jade i cykam zdjecia dookola :)
A tu uwaga - atakuja straszne, czerwone wiewiorki!
Mnogosc silowni wiatrowych, widac je ze znaczej odleglosci i nieco psuja krajobraz, ale trudno sie dziwic, ze wykorzystuje sie potencjal tej wietrznej krainy.
Po dlugim i karkolomnym zjezdzie trafilismy na droge na plaze, nie przypuszczalismy, ze tam w dole znajduje sie spory osrodek wypoczynkowy. Mimo ze bardzo ladnie polozony, nie zamierzalismy sie tam zatrzymywac, ale udalo sie nam zrobic zakupy (woda i piwko do wieczornego grila). Ponieaz przez kilkadziesiat kilometrow bocznymi drogami nie natknelismy sie na zaden sklep!
Po pewnym czasie dojechalismy w okolice Dunbar i elektrowni atomowej w Torness.
A tu juz nasz oboz i moj nowy namiot, kupiony w markecie za 20F. Kolor moze nieco rzuca sie w oczy, ale jest taki jak chcialam - iglo z przedsionkiem, na dodatek wystarczajaco duzy na dwie osoby + bagaze;)
/
Udalo sie nam wyruszyc w sobote skoro swit. Pociag o 7.00 do Berwick-upon-Tweed i juz 45 minut pozniej bylismy na miejscu. Objechalismy, wciaz uspione miasto, przejechalismy sie po murach miejskich i po drugiej stronie rzeki zatrzymalismy sie na sniadanie.
Natepnie ruszylismy na poludnie, sciezka rowerowa nr 1 w strone Holy Island, ktora byla celem naszej wycieczki.
Sciezka prowadzila szczytem klifu, polami i lakami.
Troche mnie to zaskoczylo, poniewaz jest to glowna sciezka rowerowa w Wielkiej Brytanii, biegnaca z poludnia na polnoc, stanowi takze czesc drogi rowerowej dookola Morza Polnocnego, a tymczasem miejscami wyglada tak:
A tu juz przejazd na Holy Island, musielismy sie nieco straszczac, poniewaz zblizal sie przyplyw, podczas ktorego wyspa zostaje odcieta od stalego ladu.
Na wyspie zwiedzilismy twierdze, przeksztalcona w XX wieku na prywatna letnia siedzibe. Wspaniale miejsce!
Ponownie w Berwick-upon-Tweed, most na rzece Tweed, zaczynamy kierowac sie w strone Edynburga.
Sciezka rowerowa na trasie
Trasa prowadzila bocznymi drogami, na ktorych nie bylo praktycznie zadnego ruchu, na odcinku kilkunastu kilometrow, minal nas doslownie jeden samochod. A droga wygladala mniej wiecej tak
Wracamy do kraju, czyli na granicy angielsko - szkockiej.
Przez zdecydowana czase trasy towarzyszyly nam takie widoki, poniewaz sa to tereny wybitnie rolnicze, ale niezmiernie malownicze.
A tu jade sobie, jade i cykam zdjecia dookola :)
A tu uwaga - atakuja straszne, czerwone wiewiorki!
Mnogosc silowni wiatrowych, widac je ze znaczej odleglosci i nieco psuja krajobraz, ale trudno sie dziwic, ze wykorzystuje sie potencjal tej wietrznej krainy.
Po dlugim i karkolomnym zjezdzie trafilismy na droge na plaze, nie przypuszczalismy, ze tam w dole znajduje sie spory osrodek wypoczynkowy. Mimo ze bardzo ladnie polozony, nie zamierzalismy sie tam zatrzymywac, ale udalo sie nam zrobic zakupy (woda i piwko do wieczornego grila). Ponieaz przez kilkadziesiat kilometrow bocznymi drogami nie natknelismy sie na zaden sklep!
Po pewnym czasie dojechalismy w okolice Dunbar i elektrowni atomowej w Torness.
A tu juz nasz oboz i moj nowy namiot, kupiony w markecie za 20F. Kolor moze nieco rzuca sie w oczy, ale jest taki jak chcialam - iglo z przedsionkiem, na dodatek wystarczajaco duzy na dwie osoby + bagaze;)
/
Przez Lemmermuir Hills
Niedziela, 9 września 2012 Kategoria Długodystansowo, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 119.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:16 | km/h: | 16.42 |
Pr. maks.: | 54.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 1040m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Drugi dzień wycieczki zapowiadał się jeszcze bardziej ciekawie. Piękne, nieznane tereny, wspaniała pogoda no i przeprawa przez Wzgórza Lemmermuir.
Od rana kluczymy nieco bocznymi drogami, aby wjechać na tą właściwą;)
Pogoda dopisuje, jest wręcz gorąco
Towarzyszą nam takie widoczki
Zaczyna się długi, ciężki i stromy podjazd na Lemmermuir Hills. Gdybym wiedziała, że będzie aż tak ciężko, to wybrałabym inną trasę, ale cóż bardzo chciałam zobaczyć te górki i muszę przyznać że w sumie było warto!
Wzgórza Lemmermuir są dzikie i bezludne. Rosną tam tylko wrzosy i błąkają się owce, ach no i jeszcze jest tam sporo wiatraków, ponieważ wieje tam niemiłosiernie. Wcześniej ani później tego dnia nie miałyśmy żadnych problemów z wiatrem, ale gdy wjechałyśmy na wzgórza, boczny wiatr spychał nas i nieomalże przewracał z rowerów.
Stare i moim zdaniem bardzo urokliwe, choć może mało czytelne drogowskazy
Ostry zjazd i już kierujemy się w stronę domu
Nieco więcej zdjęć TUTAJ
/
Od rana kluczymy nieco bocznymi drogami, aby wjechać na tą właściwą;)
Pogoda dopisuje, jest wręcz gorąco
Towarzyszą nam takie widoczki
Zaczyna się długi, ciężki i stromy podjazd na Lemmermuir Hills. Gdybym wiedziała, że będzie aż tak ciężko, to wybrałabym inną trasę, ale cóż bardzo chciałam zobaczyć te górki i muszę przyznać że w sumie było warto!
Wzgórza Lemmermuir są dzikie i bezludne. Rosną tam tylko wrzosy i błąkają się owce, ach no i jeszcze jest tam sporo wiatraków, ponieważ wieje tam niemiłosiernie. Wcześniej ani później tego dnia nie miałyśmy żadnych problemów z wiatrem, ale gdy wjechałyśmy na wzgórza, boczny wiatr spychał nas i nieomalże przewracał z rowerów.
Stare i moim zdaniem bardzo urokliwe, choć może mało czytelne drogowskazy
Ostry zjazd i już kierujemy się w stronę domu
Nieco więcej zdjęć TUTAJ
/
Na południe!
Sobota, 8 września 2012 Kategoria Długodystansowo, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 96.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:55 | km/h: | 16.28 |
Pr. maks.: | 51.50 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 1010m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Korzystajac z pieknej i cieplej wrzesniowej pogody postanowilysmy z kolezanka, ktora sprowadzila tu swoj rower, pojechac na weekendowa wycieczke. Z zaplanowaniem trasy nie mialam zadnego problemu, poniewaz juz od dawna o niej myslalam, brakowalo mi tylko motywacji i towarzystwa. W koncu te czynniki zostaly spelnione i udalo sie pojechac w nowe tereny. Na warsztat poszly gorzyste tereny na poludnie od Edynburga - wjechalysmy na teren innego "wojewodztwa" - Scottisch Borders.
Ale po kolei...
Ruszylysmy rano, ale nie skoro swit, przed taka wycieczka nalezalo sie wyspac, co i tak jakos nie do konca sie udalo. Niespiesznie sie wyszykowalysmy, spakowalysmy, zrobilysmy jeszcze ostatnie zakupy i ruszylysmy. W sobote rano w miescie jak i na calej trasie ruch byl niewielki. W sumie najgorsza i najnudneijsza czescia trasy bylo wlasnie przebicie sie przez miasto. Akurat w kierunku poludniowym nie ma zadnej sciezki rowerowej, trzeba jechac ulicami, no i w sumie od samego wyjscia z domu zaczelysmy wspinac sie pod gore.
I tak przemierzajac po skosie miasto i po kilku podjazdach udalo sie nam dojechac do malego miasteczka Bonyrigg, gdzie wjechalysmy na krajowa sciezke rowerowa nr 1, ktorej trzymalysmy sie w sumie przez caly dzien. Biegla ona w pozadanym przez nas kierunku, a poniewaz wytyczona jest bocznymi i bardzo bocznymi drogami lub wolnymi od ruchu sciezkami bardzo nam to odpowiadalo.
Miedzy polami i pastwiskami zaczelysmy piac sie na poludnie w kierunku Moorfoot Hills. Na koniec czekal nas dosc dlugi podjazd, ktory jednak o dziwo udalo mi sie pokonac bez wiekszego problemu i tylko z jednym postojem. Na koncu podjazdu znajowala sie granica i wjechalysmy do Scottish Borders. Tutaj zaczely sie piekne i dziekie wzgorza, porosniete wrzosem.
Miejscowka na wielkiej lace i taki widoczek:)
Wiecej zdjec TUTAJ
/
Ale po kolei...
Ruszylysmy rano, ale nie skoro swit, przed taka wycieczka nalezalo sie wyspac, co i tak jakos nie do konca sie udalo. Niespiesznie sie wyszykowalysmy, spakowalysmy, zrobilysmy jeszcze ostatnie zakupy i ruszylysmy. W sobote rano w miescie jak i na calej trasie ruch byl niewielki. W sumie najgorsza i najnudneijsza czescia trasy bylo wlasnie przebicie sie przez miasto. Akurat w kierunku poludniowym nie ma zadnej sciezki rowerowej, trzeba jechac ulicami, no i w sumie od samego wyjscia z domu zaczelysmy wspinac sie pod gore.
I tak przemierzajac po skosie miasto i po kilku podjazdach udalo sie nam dojechac do malego miasteczka Bonyrigg, gdzie wjechalysmy na krajowa sciezke rowerowa nr 1, ktorej trzymalysmy sie w sumie przez caly dzien. Biegla ona w pozadanym przez nas kierunku, a poniewaz wytyczona jest bocznymi i bardzo bocznymi drogami lub wolnymi od ruchu sciezkami bardzo nam to odpowiadalo.
Miedzy polami i pastwiskami zaczelysmy piac sie na poludnie w kierunku Moorfoot Hills. Na koniec czekal nas dosc dlugi podjazd, ktory jednak o dziwo udalo mi sie pokonac bez wiekszego problemu i tylko z jednym postojem. Na koncu podjazdu znajowala sie granica i wjechalysmy do Scottish Borders. Tutaj zaczely sie piekne i dziekie wzgorza, porosniete wrzosem.
Miejscowka na wielkiej lace i taki widoczek:)
Wiecej zdjec TUTAJ
/
Do Dunfermline i do domu
Poniedziałek, 13 sierpnia 2012 Kategoria Długodystansowo, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 44.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:08 | km/h: | 14.04 |
Pr. maks.: | 50.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 440m | Sprzęt: Giant | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ruszylismy dosc wczesnie.
Czekala nas przeprawa przez gory, no dobra wzgorza;) Po przejechaniu kilku kilometrow, zrobieniu niewielkich zakupow w malym miasteczku zaczal sie podjazd, przez kilka ladnych kilometrow droga piela sie do gory i do gory, chwilami jechalam chwilami pchalam, mialam jakas taka slabosc w nogach;( na dodatek pogoda sie pogorszyla, zachmurzylo sie, temperatura spadla, a ostatecznie, juz na zjezdzie, zaczelo podac. Meczace wspinanie sie pod gorke wynagradzaly oczywiscie widoczki, byly by jeszcze lepsze gdyby nie nisko wiszace chmury, w ktore w najwyzszych partiach nawet wjechalismy.
Potem zaczal sie cudowny, dlugi i szybki zjazd;) To chyba najfajniesza czesc wycieczki. Pedzac z gorki zatrzymalismy sie przy rzeczce gdzie bylo rozbitych kilka namiotow (czemu nam nie udalo sie znalezc takiej fajnej mijscowki? :( a takze w oddali widzielismy wode przelewajaca sie z zapory - swietny widok;)
Na kolejnym odcinku drogi, znowu pofalowanym, gora - dol, gora - dol, doszlam do perfekcji w podjezdzaniupod te upierdliwe gorki:)
Ostatecznie skonczyly sie one w miejscowosci Selina, gdzie wbilismy sie na sciezke rowerowa powstala w miejscu dawnej linii kolejowej biegnacej po polnocnej stronie zatoki od miasteczka Alloa az do Dunfermline. Sciezka jest bardzo fajna, gladka, rowna, asfaltowa, lecz na odcinku, ktorym jechalismy, minimalnie, ale nieustannie wznosi sie lekko do gory. Bylam lekko zmeczona i predkosc mialam taka jakbym podjezdzalam pod normalna stroma gorke. Lecz nagle niezauwazalnie wyplaszczylo sie, lub nawet zaczelo byc lekko z gorki, bo niezmieniajac sily pedalowania zaczelam jechac dwa razy szybciej:)
Sciezka sie skonczyla, wyladowalismy w centrum miasta, jeszcze tylko kilka zakretow, karkolomny zjazd i dojezdzamy na stacje. Patrze, ze na peronie stoi sporo ludzi, podejrzewam ze pewnie zaraz bezdie pociag. Ruszamy wiec szybkim kroczkiem w dol przejsciem podziemnym (na szczescie bez schodow), wtaczamy sie na peron, okazuje sie ze pociag bedzie za minutke:) (na szczescie byl o te minutke spozniony, bo inaczej moglby nam uciec sprzed nosa;) ). Pol godziny pozniej bylismy w Edi, jeszcze tylko drobne zakupy piwko i pizza i relaksujemy sie w domu.
Posdsumowujac, wycieczke uwazam za bardzo udana, pogoda dopisala i mimo pewnych zawirowan z namiotem udalo nam sie zobaczyc to co planowalismy, a nawet ciut wiecej;) Rowery spisaly sie dobrze, nie zlapalismy zadnej gumy, z mojego roweru (Revolution) ostatniego dnia dwa razy spadl lancuch, na najmniejszym przelozeniu co chyba swiadczy o jego zuzyciu;/ trzeba to sprawdzic. Natomiast ja na Giancie cala trase przejechalam na najwiekszym przednim przelozeniu, poniewaz nie zdazylam tego naprawic przed weekendem;) Dlatego tez jestem dodatkowo dumna z mocy swoich nog;)
Wrocilismy nieco zmeczeni i troche obolali, ale to takie przyjemne pamiatki pokonanej drogi.
/
PS. Przepraszam za brak polskich literek
Zwijanie obozu© ememka
Czekala nas przeprawa przez gory, no dobra wzgorza;) Po przejechaniu kilku kilometrow, zrobieniu niewielkich zakupow w malym miasteczku zaczal sie podjazd, przez kilka ladnych kilometrow droga piela sie do gory i do gory, chwilami jechalam chwilami pchalam, mialam jakas taka slabosc w nogach;( na dodatek pogoda sie pogorszyla, zachmurzylo sie, temperatura spadla, a ostatecznie, juz na zjezdzie, zaczelo podac. Meczace wspinanie sie pod gorke wynagradzaly oczywiscie widoczki, byly by jeszcze lepsze gdyby nie nisko wiszace chmury, w ktore w najwyzszych partiach nawet wjechalismy.
Zarośnięty słupek© ememka
Potem zaczal sie cudowny, dlugi i szybki zjazd;) To chyba najfajniesza czesc wycieczki. Pedzac z gorki zatrzymalismy sie przy rzeczce gdzie bylo rozbitych kilka namiotow (czemu nam nie udalo sie znalezc takiej fajnej mijscowki? :( a takze w oddali widzielismy wode przelewajaca sie z zapory - swietny widok;)
Na kolejnym odcinku drogi, znowu pofalowanym, gora - dol, gora - dol, doszlam do perfekcji w podjezdzaniupod te upierdliwe gorki:)
Ostatecznie skonczyly sie one w miejscowosci Selina, gdzie wbilismy sie na sciezke rowerowa powstala w miejscu dawnej linii kolejowej biegnacej po polnocnej stronie zatoki od miasteczka Alloa az do Dunfermline. Sciezka jest bardzo fajna, gladka, rowna, asfaltowa, lecz na odcinku, ktorym jechalismy, minimalnie, ale nieustannie wznosi sie lekko do gory. Bylam lekko zmeczona i predkosc mialam taka jakbym podjezdzalam pod normalna stroma gorke. Lecz nagle niezauwazalnie wyplaszczylo sie, lub nawet zaczelo byc lekko z gorki, bo niezmieniajac sily pedalowania zaczelam jechac dwa razy szybciej:)
Ścieżka rowerowa po północnej stronie zatoki Forth© ememka
Sciezka sie skonczyla, wyladowalismy w centrum miasta, jeszcze tylko kilka zakretow, karkolomny zjazd i dojezdzamy na stacje. Patrze, ze na peronie stoi sporo ludzi, podejrzewam ze pewnie zaraz bezdie pociag. Ruszamy wiec szybkim kroczkiem w dol przejsciem podziemnym (na szczescie bez schodow), wtaczamy sie na peron, okazuje sie ze pociag bedzie za minutke:) (na szczescie byl o te minutke spozniony, bo inaczej moglby nam uciec sprzed nosa;) ). Pol godziny pozniej bylismy w Edi, jeszcze tylko drobne zakupy piwko i pizza i relaksujemy sie w domu.
Posdsumowujac, wycieczke uwazam za bardzo udana, pogoda dopisala i mimo pewnych zawirowan z namiotem udalo nam sie zobaczyc to co planowalismy, a nawet ciut wiecej;) Rowery spisaly sie dobrze, nie zlapalismy zadnej gumy, z mojego roweru (Revolution) ostatniego dnia dwa razy spadl lancuch, na najmniejszym przelozeniu co chyba swiadczy o jego zuzyciu;/ trzeba to sprawdzic. Natomiast ja na Giancie cala trase przejechalam na najwiekszym przednim przelozeniu, poniewaz nie zdazylam tego naprawic przed weekendem;) Dlatego tez jestem dodatkowo dumna z mocy swoich nog;)
Wrocilismy nieco zmeczeni i troche obolali, ale to takie przyjemne pamiatki pokonanej drogi.
/
PS. Przepraszam za brak polskich literek
Zdobywanie kolajnych zamków
Niedziela, 12 sierpnia 2012 Kategoria Długodystansowo, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: | 54.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:50 | km/h: | 14.17 |
Pr. maks.: | 49.30 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 410m | Sprzęt: Giant | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano wyspani, wypoczeci i swiezutcy ruszylismy na zamek Elcho. Najpierw trzeba bylo sie wspiac na obrzeza miasta - polozonego w dolinie rzeki. Waska droga prowadzaca do zamku, a polozona miedzy polami byla mocno pofalowana, co chwila do gory i do dolu, do gory i do dolu, a na sam koniec w dol do zamku w doline rzeki. Do samego zamku dojrzedza sie przez jakas farme i czyjesc podworko:)
Sam zamek robi niesamowite wrazenie;) Jest duzy, dobrze zachowany, z ogromna iloscia pomieszczen, schodow, zakamarkow i co chyba dla niego najbardziej charakterystyczne - dużą ilością ustępów;)
Po zwiedzeniu zamku ruszylismy w droge powrotna do Perth na zakupy. Trzeba bylo sie wspiac pod te gorki z ktorych wczesniej tak milo sie zjezdzalo, ale pozniej ponownie czekal nas swietny zjazd do miasta;)
W Perth udalismy sie na glowna ulice handlowa, gdzie zajrzalam do wszytkich sklepow turystycznych w liczbie trzech. Oprocz szpilek nabylam koszulke, polara i mape;) Jednym slowem szlanstwo zakupowe;) Jedank tak zaopatrzeni moglismy spokojnie ruszac dalej nie przejmujac sie juz gdzie nas noc zastanie.
Ponieważ mial to byc wyjazd "zamkowy" ruszylismy w kierunku kolejnego, tym razem byl to palac - Scone Palace.
Po zwiedzeniu palacu jak i calych wlosci ruszylismy spowrotem do Perth, przeprawilismy sie na druga strone rzeki i ruszylismy sciezka rowerowa wzdluz jej brzegu. przejechalismy tak ladnych pare kilometrow, omijajac w ten sposob miasto i kierujac sie do kolejnego, bardzo ciekawego zamku. Obecnie jest to jeden zamek, lecz początkowo byly to dwie oddzielne budowle, odlegle od siebie o okolo 3 metry. Wybudowano je w zwiazku z jakimis rodzinnymi niesnaskami, cala rodzina nie chciala mieszkac pod jednym dachem dlatego wybudowala oddzielny zamek. W pozniejszm okresie oba zamki polaczono dobudowka. Wszystkie te czesci sa dobrze widoczne na zdjeciu.
Z tego miejsca zaczelismy powoli zamykac nasza petle zawracajac na poludnie ie powoli kierujac sie spowrotem w strone Dunfermline skad nastepnego dnia mielismy zlapac powrotny pociag do Edynburga. Nie byl to jednak koniec pedalowania na ten dzien, jechalismy jescze spory kawalek, rozgladajac sie za odpowiednim miejscem do ropzbicia namiotu. Tutaj to jednak nielatwe. Wszedzie otaczaly nas pola lub pastwiska, natomiast lasy jakie sie w tej okolicy zdarzaly byly bardzo ponura, przygnebiajace, drzewa byly w nich strasznie stloczone, ze na dno lasu nie docierala najmniejsza chocby ilosc swaitla. Inne z kolei, neico zadsze mialy bardzo nierowne i wilgootne podloze. Brak w nich polanek, czy lesnych duktow, rpzecinek czy chociazby drog przeciw pozarowych. Co wiecej wszystkie sa pogrodzone, a to murek a to siatka, a to drut. Wejsc do nich to nielada wyczyn. Jadac tak, rozgladalam sie i obserwowalam te lasy i chyba wszystkie kojarzyly mi sie z Mroczna PUszcza zaprezentowana przez Tolkiena. Co wiecej przygladajac sie tym drzewom chyba rozumiem skad u wziely sie te wszystkie lesne potwory;) Tutejsze lasy sa bowiem jak zywcem wyjete z powiesci Tolkiena. Wloczac sie po tych lasach i szukajac miejsca na nocleg trafilismy na pozostalosci dawnego rzymskiego punktu kontrolnego na wale/murze, ktory niegdys tedy oprzebiegal. Droga ktora jechalimy nazywa sie Roman Road i jest idealnie prosta. Rzymianie to jednak potrafili drogi budowac:)
Coz, jednak w tej okolicy nie znalezlismy miejsca na nocleg, ruszylismy dalej. Widzielismy kilka fajnych miejsc, ale trawka byla na nich tak ladnie przystrzyzona, ze jakos tak glupio bylo spac nieomalze u kogos na podworku. Ostatecznie, juz nieco zdesperowani znalezlismy wjazd na jakies pole - nieuzytek, moze jakies gruzowisko czy zwalowisko, ale porosniete trawa, zasloniete od drogi dosc wysoka skarpa, wydawalo sie OK. Rozbilismy namiot, zaczelismy palaszowac kolacje, rozpalilismy grila, jedlismy kielbaski i pilismy piwko. Jak sie po chwili okazalo rozbilismy sie w poblizu linii kolejowej, na szczescie pociagi nie jezdzily zbyt czesto;)
W nocy sporo padalo i troche sie obawialam o namiot, gdyz byl to jego chrzet bojowy na deszcz, ale przetrwal go bardzo dobrze, nic nam na glowy nie padalo i na szczescie nie podmylo. Ja jednak bardzo zle spalam, najpierw niemogloam zasnac, nasluchiwalam odglosow okolicy, potem sluchalam deszczu i zastanawialam sie czy namiot nie przemaka, a na dodatek ulozylam sie na jakiejs strasznej nierownosci - koleinie, ktorych sporo bylo na tym polu i nie moglam znalezc sobie miejsca;/ W koncu sen mnie jednak zmozyl. Troche pospalam, ale rano obudzil mnie przejezdzajacy pociag. Zarzadzilam wiec pobudke, sniadanie, zwijanie obozu i ruszanie w dalsza droge - do domu;)
PS. Przepraszam za brak polskich literek.
Sam zamek robi niesamowite wrazenie;) Jest duzy, dobrze zachowany, z ogromna iloscia pomieszczen, schodow, zakamarkow i co chyba dla niego najbardziej charakterystyczne - dużą ilością ustępów;)
Elcho Castle© ememka
Elcho Castle© ememka
Elcho Castle© ememka
Kuchenny kominez w zamku Elcho© ememka
Po zwiedzeniu zamku ruszylismy w droge powrotna do Perth na zakupy. Trzeba bylo sie wspiac pod te gorki z ktorych wczesniej tak milo sie zjezdzalo, ale pozniej ponownie czekal nas swietny zjazd do miasta;)
W Perth udalismy sie na glowna ulice handlowa, gdzie zajrzalam do wszytkich sklepow turystycznych w liczbie trzech. Oprocz szpilek nabylam koszulke, polara i mape;) Jednym slowem szlanstwo zakupowe;) Jedank tak zaopatrzeni moglismy spokojnie ruszac dalej nie przejmujac sie juz gdzie nas noc zastanie.
Ponieważ mial to byc wyjazd "zamkowy" ruszylismy w kierunku kolejnego, tym razem byl to palac - Scone Palace.
Wielkie drzewa© ememka
Scone Palace© ememka
Ogromna sekwoja© ememka
Labirynt© ememka
Po zwiedzeniu palacu jak i calych wlosci ruszylismy spowrotem do Perth, przeprawilismy sie na druga strone rzeki i ruszylismy sciezka rowerowa wzdluz jej brzegu. przejechalismy tak ladnych pare kilometrow, omijajac w ten sposob miasto i kierujac sie do kolejnego, bardzo ciekawego zamku. Obecnie jest to jeden zamek, lecz początkowo byly to dwie oddzielne budowle, odlegle od siebie o okolo 3 metry. Wybudowano je w zwiazku z jakimis rodzinnymi niesnaskami, cala rodzina nie chciala mieszkac pod jednym dachem dlatego wybudowala oddzielny zamek. W pozniejszm okresie oba zamki polaczono dobudowka. Wszystkie te czesci sa dobrze widoczne na zdjeciu.
Ścieżka rowerowa w Perth wzdłuż rzeki Tay© ememka
Huntingtower castle© ememka
Z tego miejsca zaczelismy powoli zamykac nasza petle zawracajac na poludnie ie powoli kierujac sie spowrotem w strone Dunfermline skad nastepnego dnia mielismy zlapac powrotny pociag do Edynburga. Nie byl to jednak koniec pedalowania na ten dzien, jechalismy jescze spory kawalek, rozgladajac sie za odpowiednim miejscem do ropzbicia namiotu. Tutaj to jednak nielatwe. Wszedzie otaczaly nas pola lub pastwiska, natomiast lasy jakie sie w tej okolicy zdarzaly byly bardzo ponura, przygnebiajace, drzewa byly w nich strasznie stloczone, ze na dno lasu nie docierala najmniejsza chocby ilosc swaitla. Inne z kolei, neico zadsze mialy bardzo nierowne i wilgootne podloze. Brak w nich polanek, czy lesnych duktow, rpzecinek czy chociazby drog przeciw pozarowych. Co wiecej wszystkie sa pogrodzone, a to murek a to siatka, a to drut. Wejsc do nich to nielada wyczyn. Jadac tak, rozgladalam sie i obserwowalam te lasy i chyba wszystkie kojarzyly mi sie z Mroczna PUszcza zaprezentowana przez Tolkiena. Co wiecej przygladajac sie tym drzewom chyba rozumiem skad u wziely sie te wszystkie lesne potwory;) Tutejsze lasy sa bowiem jak zywcem wyjete z powiesci Tolkiena. Wloczac sie po tych lasach i szukajac miejsca na nocleg trafilismy na pozostalosci dawnego rzymskiego punktu kontrolnego na wale/murze, ktory niegdys tedy oprzebiegal. Droga ktora jechalimy nazywa sie Roman Road i jest idealnie prosta. Rzymianie to jednak potrafili drogi budowac:)
Coz, jednak w tej okolicy nie znalezlismy miejsca na nocleg, ruszylismy dalej. Widzielismy kilka fajnych miejsc, ale trawka byla na nich tak ladnie przystrzyzona, ze jakos tak glupio bylo spac nieomalze u kogos na podworku. Ostatecznie, juz nieco zdesperowani znalezlismy wjazd na jakies pole - nieuzytek, moze jakies gruzowisko czy zwalowisko, ale porosniete trawa, zasloniete od drogi dosc wysoka skarpa, wydawalo sie OK. Rozbilismy namiot, zaczelismy palaszowac kolacje, rozpalilismy grila, jedlismy kielbaski i pilismy piwko. Jak sie po chwili okazalo rozbilismy sie w poblizu linii kolejowej, na szczescie pociagi nie jezdzily zbyt czesto;)
Obóz i kolacja© ememka
W nocy sporo padalo i troche sie obawialam o namiot, gdyz byl to jego chrzet bojowy na deszcz, ale przetrwal go bardzo dobrze, nic nam na glowy nie padalo i na szczescie nie podmylo. Ja jednak bardzo zle spalam, najpierw niemogloam zasnac, nasluchiwalam odglosow okolicy, potem sluchalam deszczu i zastanawialam sie czy namiot nie przemaka, a na dodatek ulozylam sie na jakiejs strasznej nierownosci - koleinie, ktorych sporo bylo na tym polu i nie moglam znalezc sobie miejsca;/ W koncu sen mnie jednak zmozyl. Troche pospalam, ale rano obudzil mnie przejezdzajacy pociag. Zarzadzilam wiec pobudke, sniadanie, zwijanie obozu i ruszanie w dalsza droge - do domu;)
PS. Przepraszam za brak polskich literek.
Zamki Regionu Perthshire
Sobota, 11 sierpnia 2012 Kategoria Długodystansowo, W towarzystwie, Po Szkocji
Km: | 67.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:23 | km/h: | 15.40 |
Pr. maks.: | 47.00 | Temperatura: | 21.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 370m | Sprzęt: Giant | Aktywność: Jazda na rowerze |
W koncu udalo sie zorganizowac trzydniowy weekend, zebrac sie i pojechac na wycieczke. Plany byly rozne ostatecznie padlo na zwiedzanie zamkow i rekreacyjne krazenie po perthshire.
Wstalismy rano, spakowalismy sie i ruszylismy. Postanowilismy podjechac pociagiem do Dunfermline, aby zaoszczedzic sobie czasu i kilometrow, na dojechanie do tego miejsca. W Dunfermline zaczela sie nasza wycieczka, stad ruszylismy na polnoc w kierunku jeziora Leven, gdzie znajdowal sie pierwszy zamek. Ten odcinek drogi nie byl zbyt interesujacy, raczej płaski, wśród pól, a droga biegła nieomalże wzdłuż autostrady;/
Dojechalismy do jeziora, na srodku ktorego znajduje sie zamek Lochleven. Plynie sie na niego niewielka lodka. Na wysepce mozna sie pokrecic, zwiedzic zamek, zrobic sobie piknik, jednym slowem co kto lubi, a miejsce jest bardzo urokliwe;)
Po wizycie na zamku podjechalismy do miasteczka w poszukiwaniu mapy regionu (tym razem bylam zupelnie nieprzygotowana do tej wycieczki, ale jescze sie okaze ze to nie koniec przygod i niespodzianek) oraz zrobic zapas wody. Z mapa byl nijaki problem bo w miasteczku nie bylo zadnej informacji turystycznej, ani ksiegarni, czy innego sklepu turystycznego. Jednak udalo upatrzec mi sie jedna w jakims skelpie "ze wszystkim" ;)
Po zalatwieniu tych spraw i zdobyciu mapy, wrocilismy nad jezioro i ruszylismy sciezka rowerowa, biegnaca jego brzegiem. Jazda ta drozka byla bardzo spokojna, choc ze wzgledu na weelend i piekna pogode byla nieco zatloczona. Jednak jazda nad jeziorem wsrod lak, drzew, z dala od samochodow jest naprawde wspaniala.
Po pewnym czasie musielismy jednak z niej zjechac, kierujaca sie dalej na polnoc do nastepnego zamku. Wjechalismy na urocza, boczna droge, prowadzaca prosto jak strzala przez zyzne pola i łąki, ulozone szachownicowo, na pofalowanym terenie - kolory tej mozaiki byly niesamowite, niby zielone i jasnobrazowe, jednak kazde pole w innym odcieniu.
I tak sobie jechalismy i jechalismy przed siebie ta wspaniala droga, az dojechalismy do jakiegos miasteczka, nie wiedzialam co to za mijesce, poniewaz mapa mi sie skonczyla;) Ale zapytalismy jakiegos miejscowego ktoredy na zamek i pan uprzejmie i szczegolowo nas pokierowal;)
Kolejny kilkukilometrowy odcinek musielismy przejechac wzdluz dosc ruchliwej drogi, na szczescie biegla wzdluz niej sciezka/chodnik, dzieki czemu jechalo sie przyjemnie, spokojnie i bezstresowo.
Nastepnie skrecilismy w prawo i po kolejnych kilku kilometrach i lekkich podjazdach naszym oczom ukazal sie piekny zamek, dumnie stojacy na wzgorzu.
Ruszylismy dalej kierujac sie na kolejny zamek i jednoczesnie rozgladajac sie juz za jakims miejscem na nocleg.
Jedziemy sobie jedziemy, kierujemy sie w strone zamku polozonego nad rzeka, rozgladamy sie za jakas polanka, a mnie nagle olsniewa...
Niestety nie jest to olsnienie pozytywne, wrecz przeciwnie, wiesci sa bardzo zle. Nie bedzie nocowania pod namiotem, bo nie ma przy nim szpilek! A bez sledzi stal nie bedzie;/ Przypomnialo mi sie to jakos nagle. Gdy pakowalam go ostatnio w ogrodku, po tym jak sie suszyl juz wtedy nie namierzylam w worku sledzi, jednak namiot spakowalam, wrzucilam do kanciapki, zapominajac o poszukaniu i dolozeniu szpilek do wora;/ A pakujac sie rano chwycilam namiot, absolutnie nie pamiętając o tym ze jest niekomoletny! No zalamka:(
Jedyne wyjscie, to poszukiwanie jakiegos noclegu pod dachem - B&B. Skierowalismy sie wiec w strone Perth, do ktorego mielismy zaledwie kilka kilometrow.
Po drodze przyszlo mi jescze do glowy, ze mimo ze bylo pozno i zwykle sklepy napewno beda zamkniete, to mozna zajrzec do Tesco (o ile sie na nie natkniemy) i zobaczyc czy nie maja takich turystycznych rzeczy. Tesco owszem znalezlismy, bylo akurat przy wjezdzie do miasta, niestety zadnych turystycznych gadzetow nie bylo;( Ruszylismy w strone centrum i naszczescie szybko udalo nam sie znalezc niedrogie B&B. Ale dzieki temu mielismy normalne lozka, TV i moglismy wziasc prysznic;) Ech tak to skonczyl sie ten obfity w atrakcje i wydarzenia dzien;)
/
PS. Przepraszam za brak polskich znaków.
Wstalismy rano, spakowalismy sie i ruszylismy. Postanowilismy podjechac pociagiem do Dunfermline, aby zaoszczedzic sobie czasu i kilometrow, na dojechanie do tego miejsca. W Dunfermline zaczela sie nasza wycieczka, stad ruszylismy na polnoc w kierunku jeziora Leven, gdzie znajdowal sie pierwszy zamek. Ten odcinek drogi nie byl zbyt interesujacy, raczej płaski, wśród pól, a droga biegła nieomalże wzdłuż autostrady;/
Dojechalismy do jeziora, na srodku ktorego znajduje sie zamek Lochleven. Plynie sie na niego niewielka lodka. Na wysepce mozna sie pokrecic, zwiedzic zamek, zrobic sobie piknik, jednym slowem co kto lubi, a miejsce jest bardzo urokliwe;)
Lochleven Castle© ememka
Lochleven Castle© ememka
Lochleven Castle© ememka
Lochleven castle© ememka
Wieża na zamku Lochleven© ememka
Mur Lochleven castle© ememka
Ja taka nieśmiała;)© ememka
Po wizycie na zamku podjechalismy do miasteczka w poszukiwaniu mapy regionu (tym razem bylam zupelnie nieprzygotowana do tej wycieczki, ale jescze sie okaze ze to nie koniec przygod i niespodzianek) oraz zrobic zapas wody. Z mapa byl nijaki problem bo w miasteczku nie bylo zadnej informacji turystycznej, ani ksiegarni, czy innego sklepu turystycznego. Jednak udalo upatrzec mi sie jedna w jakims skelpie "ze wszystkim" ;)
Po zalatwieniu tych spraw i zdobyciu mapy, wrocilismy nad jezioro i ruszylismy sciezka rowerowa, biegnaca jego brzegiem. Jazda ta drozka byla bardzo spokojna, choc ze wzgledu na weelend i piekna pogode byla nieco zatloczona. Jednak jazda nad jeziorem wsrod lak, drzew, z dala od samochodow jest naprawde wspaniala.
Ścieżka nad jeziorem Leven© ememka
Po pewnym czasie musielismy jednak z niej zjechac, kierujaca sie dalej na polnoc do nastepnego zamku. Wjechalismy na urocza, boczna droge, prowadzaca prosto jak strzala przez zyzne pola i łąki, ulozone szachownicowo, na pofalowanym terenie - kolory tej mozaiki byly niesamowite, niby zielone i jasnobrazowe, jednak kazde pole w innym odcieniu.
Droga przed siebie© ememka
Czas żniw© ememka
Górki przy trasie© ememka
I tak sobie jechalismy i jechalismy przed siebie ta wspaniala droga, az dojechalismy do jakiegos miasteczka, nie wiedzialam co to za mijesce, poniewaz mapa mi sie skonczyla;) Ale zapytalismy jakiegos miejscowego ktoredy na zamek i pan uprzejmie i szczegolowo nas pokierowal;)
Kolejny kilkukilometrowy odcinek musielismy przejechac wzdluz dosc ruchliwej drogi, na szczescie biegla wzdluz niej sciezka/chodnik, dzieki czemu jechalo sie przyjemnie, spokojnie i bezstresowo.
Ścieżka rowerowa wzdłuż ruchliwej drogi© ememka
Nastepnie skrecilismy w prawo i po kolejnych kilku kilometrach i lekkich podjazdach naszym oczom ukazal sie piekny zamek, dumnie stojacy na wzgorzu.
Balvaird Castle© ememka
Balvaird Castle© ememka
Ruszylismy dalej kierujac sie na kolejny zamek i jednoczesnie rozgladajac sie juz za jakims miejscem na nocleg.
Jedziemy sobie jedziemy, kierujemy sie w strone zamku polozonego nad rzeka, rozgladamy sie za jakas polanka, a mnie nagle olsniewa...
Niestety nie jest to olsnienie pozytywne, wrecz przeciwnie, wiesci sa bardzo zle. Nie bedzie nocowania pod namiotem, bo nie ma przy nim szpilek! A bez sledzi stal nie bedzie;/ Przypomnialo mi sie to jakos nagle. Gdy pakowalam go ostatnio w ogrodku, po tym jak sie suszyl juz wtedy nie namierzylam w worku sledzi, jednak namiot spakowalam, wrzucilam do kanciapki, zapominajac o poszukaniu i dolozeniu szpilek do wora;/ A pakujac sie rano chwycilam namiot, absolutnie nie pamiętając o tym ze jest niekomoletny! No zalamka:(
Jedyne wyjscie, to poszukiwanie jakiegos noclegu pod dachem - B&B. Skierowalismy sie wiec w strone Perth, do ktorego mielismy zaledwie kilka kilometrow.
Po drodze przyszlo mi jescze do glowy, ze mimo ze bylo pozno i zwykle sklepy napewno beda zamkniete, to mozna zajrzec do Tesco (o ile sie na nie natkniemy) i zobaczyc czy nie maja takich turystycznych rzeczy. Tesco owszem znalezlismy, bylo akurat przy wjezdzie do miasta, niestety zadnych turystycznych gadzetow nie bylo;( Ruszylismy w strone centrum i naszczescie szybko udalo nam sie znalezc niedrogie B&B. Ale dzieki temu mielismy normalne lozka, TV i moglismy wziasc prysznic;) Ech tak to skonczyl sie ten obfity w atrakcje i wydarzenia dzien;)
/
PS. Przepraszam za brak polskich znaków.
Na zamek Blackness w towarzystwie
Piątek, 29 czerwca 2012 Kategoria Długodystansowo, Do pracy, W towarzystwie
Km: | 61.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:34 | km/h: | 17.21 |
Pr. maks.: | 50.00 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 300m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Postanowiłyśmy z koleżanką wybrać się na przejażdżkę – w końcu w towarzystwie! Pogoda niestety nas nie rozpieszczała, jednak mimo deszczu i dość silnego wiatru zdecydowałyśmy się jechać. Ponieważ koleżanka jest nowa w Edynburgu, postanowiłam pokazać jej nieco okolicy – na pierwszy ogień poszły tereny na zachód od Edynburga i zamek Blackness.
Około 14 ruszyłyśmy spod mojej pracy na zachód, pod wiatr. Przejechałyśmy pod obwodnicą i już byłyśmy za miastem. I tak bocznymi drogami, trochę terenem, przez pole golfowe, wytrwale brnęłyśmy na zachód. Nie dość, że pod wiatr to, jeszcze zaczęło padać, momentami nawet dość intensywnie, ale stwierdziłyśmy, że jesteśmy twarde i byle „mżawka” nas nie powstrzyma;)
Nie obyło się również bez pewnych problemów z moim drugim rowerem (z którego korzystała koleżanka), okazało się, że nie działa przednia przerzutka, próbowałyśmy coś tym zrobić i w trakcie poszukiwania przyczyny, odkryłyśmy się że ułamany jest uchwyt trzymający linkę przy manetce. Na to nie potrafiłyśmy nic poradzić i zamiast rzecz naprawić nieco „zepsułyśmy” i koleżanka musiała jechać na dużym przednim przełożeniu, co przy tutejszych pagórkach musiało być ciężką próbą sił. Dodatkowo rower ten jest na nią sporo za mały, co nie przyczyniało się do wygody jazdy. Mimo tych niedogodności dzielnie pedałowała i udało nam się pokonać całą trasę.
Jechałyśmy sobie spokojnie, spacerowym tempem, trochę plotkując.
Do Blackness Castle dojechałyśmy mocno zmoknięte. Przy zamku zatrzymałyśmy się tylko na chwilę i ruszyłyśmy w drogę powrotną.
Od Blackness jechałyśmy bardzo fajną ścieżką przez lasek, następnie przez posiadłości Hopetoun, troszkę terenem oraz przez łąkę, a dalej świetną wąską asfaltówką, która doprowadziła nas do South Queensfery. Przejechałyśmy przez główną, wąziutką uliczkę, która stanowi centrum i oś starego miasta, ta część miasteczka jest bardzo urokliwa. Położone nad samą zatoką, z widokiem na mosty spinające dwie strony zatoki. Postanowiłyśmy urządzić tu popas i się nieco zregenerować.
Po pewnym czasie ruszyłyśmy w stronę domu, postanowiłyśmy jednak nie jechać asfaltem, lecz przejechać przez posiadłość Dalmeny. Wąskie asfalty i leśne dukty prowadzą tam nieomalże nad samym brzegiem zatoki. Bardzo dawno tamtędy nie jechałam i zapomniałam już jak tam jest ładnie - bardzo urokliwe miejsce tuż za granicą miasta.
Końcówka wycieczki to tradycyjna trasa ścieżką rowerowa w miejscu dawnej linii kolejowej. Chciałam pokazać koleżance jak wyglądają te fantastyczne ciągi pieszo – rowerowe, nie mające nic wspólnego z ruchem ulicznym , (bardzo się jej spodobały, ponieważ też nie przepada za jazdą ulicami w dużym ruchu).
I tak dotoczyłyśmy się do domu, byłyśmy strasznie brudne i nieco zmęczone, ale bardzo zadowolone.
Więcejzdjęć
/
Około 14 ruszyłyśmy spod mojej pracy na zachód, pod wiatr. Przejechałyśmy pod obwodnicą i już byłyśmy za miastem. I tak bocznymi drogami, trochę terenem, przez pole golfowe, wytrwale brnęłyśmy na zachód. Nie dość, że pod wiatr to, jeszcze zaczęło padać, momentami nawet dość intensywnie, ale stwierdziłyśmy, że jesteśmy twarde i byle „mżawka” nas nie powstrzyma;)
Stary zajaz w Newbridge© ememka
Przez pole golfowe© ememka
Z zamkiem w tle© ememka
Zamek Niddrie© ememka
Nie obyło się również bez pewnych problemów z moim drugim rowerem (z którego korzystała koleżanka), okazało się, że nie działa przednia przerzutka, próbowałyśmy coś tym zrobić i w trakcie poszukiwania przyczyny, odkryłyśmy się że ułamany jest uchwyt trzymający linkę przy manetce. Na to nie potrafiłyśmy nic poradzić i zamiast rzecz naprawić nieco „zepsułyśmy” i koleżanka musiała jechać na dużym przednim przełożeniu, co przy tutejszych pagórkach musiało być ciężką próbą sił. Dodatkowo rower ten jest na nią sporo za mały, co nie przyczyniało się do wygody jazdy. Mimo tych niedogodności dzielnie pedałowała i udało nam się pokonać całą trasę.
Jechałyśmy sobie spokojnie, spacerowym tempem, trochę plotkując.
Boczne drogi© ememka
Odpływ© ememka
Do Blackness© ememka
Do Blackness Castle dojechałyśmy mocno zmoknięte. Przy zamku zatrzymałyśmy się tylko na chwilę i ruszyłyśmy w drogę powrotną.
Blackness Castle© ememka
M z widokiem na zamek© ememka
Tablica informacyjna i zamek© ememka
Tablica informacyjna i zamek© ememka
Strumyczek© ememka
Od Blackness jechałyśmy bardzo fajną ścieżką przez lasek, następnie przez posiadłości Hopetoun, troszkę terenem oraz przez łąkę, a dalej świetną wąską asfaltówką, która doprowadziła nas do South Queensfery. Przejechałyśmy przez główną, wąziutką uliczkę, która stanowi centrum i oś starego miasta, ta część miasteczka jest bardzo urokliwa. Położone nad samą zatoką, z widokiem na mosty spinające dwie strony zatoki. Postanowiłyśmy urządzić tu popas i się nieco zregenerować.
Forth Bridge© ememka
Po pewnym czasie ruszyłyśmy w stronę domu, postanowiłyśmy jednak nie jechać asfaltem, lecz przejechać przez posiadłość Dalmeny. Wąskie asfalty i leśne dukty prowadzą tam nieomalże nad samym brzegiem zatoki. Bardzo dawno tamtędy nie jechałam i zapomniałam już jak tam jest ładnie - bardzo urokliwe miejsce tuż za granicą miasta.
Mosty nad zatoką© ememka
Widok na Edynburg© ememka
Dalmeny House© ememka
Droga przez las© ememka
Końcówka wycieczki to tradycyjna trasa ścieżką rowerowa w miejscu dawnej linii kolejowej. Chciałam pokazać koleżance jak wyglądają te fantastyczne ciągi pieszo – rowerowe, nie mające nic wspólnego z ruchem ulicznym , (bardzo się jej spodobały, ponieważ też nie przepada za jazdą ulicami w dużym ruchu).
I tak dotoczyłyśmy się do domu, byłyśmy strasznie brudne i nieco zmęczone, ale bardzo zadowolone.
Więcejzdjęć
/
Wyspa Iona i przez Mull
Niedziela, 3 czerwca 2012 Kategoria Długodystansowo, Fotograficznie, W towarzystwie, Po Szkocji
Km: | 80.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:14 | km/h: | 15.32 |
Pr. maks.: | 41.50 | Temperatura: | 15.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pobudka o 7.30 pakowanie, skromne śniadanko, próba zagotowania wody przy dość silnym wietrze na suchym paliwie graniczyła z cudem.
Zjechaliśmy do wioski i czekaliśmy na prom, który miał o 8.45 zabrać nas na wyspę Iona. W międzyczasie skorzystaliśmy z otwartego całą dobę szaletu oraz kontaktu, gdzie podładowałam baterię do aparatu.
http://www.youtube.com/enhance?feature=vm&v=B6yx2tuA69c
Zwiedziliśmy, powylegiwaliśmy się na słonku czekając na prom i ruszyliśmy w drogę powrotną. Częściowo trasa prowadziła tą samą drogą, co dzień wcześniej (na wyspie nie ma zbyt wielu dróg), jechaliśmy jednak wolniej, często zatrzymując się, aby uwiecznić widoczki.
Po kilku kilometrach jazdy odezwał się brak porządnego śniadania i czułam jak mnie ssie pusty żołądek, na dodatek nie miałam siły pedałować, w jeździe nie pomagał także przeciwny wiatr. Krótki postój na uzupełnienie „paliwa” i ruszyliśmy dalej. Dotoczyliśmy się do rozjazdu i skręciliśmy na jeszcze węższa (tak to możliwe) drogę widokową prowadzącą do Salen. Ta droga była fantastyczna, najpierw lekko falując prowadziła przeciwległym brzegiem zatoki, wzdłuż której jechaliśmy wcześniej, a ponieważ wykonaliśmy zwrot o 180st – wiatr zaczął pomagać i momentalnie jazda z mocnego naciskania na pedały i walki, zamieniła się w delikatne kręcenie i spokojne toczenie się. Następnie ładny zjazd, zakręt i solidny podjazd, jak się później okazało na szczęście jedyny tego dnia;) po drugiej stronie tego wzniesienia rozpościerały się niesamowite widoki na klify i skaliste wybrzeże. Droga wiła się wzdłuż brzegu wciśnięta miedzy wody zatoki, a pionowo wznoszące się góry.
Minęliśmy fragment brzegu usianego ogromnymi głazami, które niegdyś odpadły od pionowo wznoszących się ścian. Miejsce bardzo urokliwe, a zarazem nieco straszne.
Przejeżdżaliśmy też obok zarośli i karłowatych drzewek, które zapewne miały ambicje być lasem, jednak silne wiatry, jakie muszą tu wiać zniekształciły je i skarliły, przez co wyglądają strasznie i złowrogo, jak poskręcany reumatyzmem starzec.
Następnie droga prowadziła płaskim i szerokim brzegiem zatoki, aby po pewnym czasie i niewielkim podjeździe doprowadzić nas do wioski Salen. Tu postanowiliśmy się pożywić w pubie i pojechać w stronę promu, aby złapać pierwsza przeprawę następnego dnia rano, a następnie starać się o rezerwacje miejsc w pociągu do Glasgow.
Pod pubem atakowały nas meszki, w drodze do promu, gdy tylko się na chwilę zatrzymaliśmy meszki nas oblepiały. Momentami podczas jazdy przejeżdżałam przez taka chmarę, ze czułam jak oblepiają mi twarz, całe ich roje zostawały mi na rękach. Na nocleg zjechaliśmy na parking/miejsce widokowe nad cieśnina oddzielająca wyspę Mull od lądowej części Szkocji. Tu o dziwo nie było meszek, choć przejechaliśmy zaledwie kilka kilometrów od miejsca gdzie były ich całe masy. Udało nam się spokojnie rozbić i posiedzieć w otwartym namiocie. Meszki pojawiły się dopiero później w niewielkich ilościach. Nie mam pojęcia od czego zależy ich występowanie.
/
Zjechaliśmy do wioski i czekaliśmy na prom, który miał o 8.45 zabrać nas na wyspę Iona. W międzyczasie skorzystaliśmy z otwartego całą dobę szaletu oraz kontaktu, gdzie podładowałam baterię do aparatu.
http://www.youtube.com/enhance?feature=vm&v=B6yx2tuA69c
Zachodnie wybrzeże Szkocji© ememka
Ruiny opactwa© ememka
Opactwo Iona© ememka
Podcienia dziedzinca© ememka
Opactwo iona© ememka
Wnętrze kościoła© ememka
Opctwo Iona© ememka
Błękitne wody© ememka
Zwiedziliśmy, powylegiwaliśmy się na słonku czekając na prom i ruszyliśmy w drogę powrotną. Częściowo trasa prowadziła tą samą drogą, co dzień wcześniej (na wyspie nie ma zbyt wielu dróg), jechaliśmy jednak wolniej, często zatrzymując się, aby uwiecznić widoczki.
Po kilku kilometrach jazdy odezwał się brak porządnego śniadania i czułam jak mnie ssie pusty żołądek, na dodatek nie miałam siły pedałować, w jeździe nie pomagał także przeciwny wiatr. Krótki postój na uzupełnienie „paliwa” i ruszyliśmy dalej. Dotoczyliśmy się do rozjazdu i skręciliśmy na jeszcze węższa (tak to możliwe) drogę widokową prowadzącą do Salen. Ta droga była fantastyczna, najpierw lekko falując prowadziła przeciwległym brzegiem zatoki, wzdłuż której jechaliśmy wcześniej, a ponieważ wykonaliśmy zwrot o 180st – wiatr zaczął pomagać i momentalnie jazda z mocnego naciskania na pedały i walki, zamieniła się w delikatne kręcenie i spokojne toczenie się. Następnie ładny zjazd, zakręt i solidny podjazd, jak się później okazało na szczęście jedyny tego dnia;) po drugiej stronie tego wzniesienia rozpościerały się niesamowite widoki na klify i skaliste wybrzeże. Droga wiła się wzdłuż brzegu wciśnięta miedzy wody zatoki, a pionowo wznoszące się góry.
Wijąca siędroga© ememka
Minęliśmy fragment brzegu usianego ogromnymi głazami, które niegdyś odpadły od pionowo wznoszących się ścian. Miejsce bardzo urokliwe, a zarazem nieco straszne.
Wielkie głązy© ememka
Leniwe owce© ememka
Przejeżdżaliśmy też obok zarośli i karłowatych drzewek, które zapewne miały ambicje być lasem, jednak silne wiatry, jakie muszą tu wiać zniekształciły je i skarliły, przez co wyglądają strasznie i złowrogo, jak poskręcany reumatyzmem starzec.
Karłowate drzewa© ememka
Następnie droga prowadziła płaskim i szerokim brzegiem zatoki, aby po pewnym czasie i niewielkim podjeździe doprowadzić nas do wioski Salen. Tu postanowiliśmy się pożywić w pubie i pojechać w stronę promu, aby złapać pierwsza przeprawę następnego dnia rano, a następnie starać się o rezerwacje miejsc w pociągu do Glasgow.
Pod pubem atakowały nas meszki, w drodze do promu, gdy tylko się na chwilę zatrzymaliśmy meszki nas oblepiały. Momentami podczas jazdy przejeżdżałam przez taka chmarę, ze czułam jak oblepiają mi twarz, całe ich roje zostawały mi na rękach. Na nocleg zjechaliśmy na parking/miejsce widokowe nad cieśnina oddzielająca wyspę Mull od lądowej części Szkocji. Tu o dziwo nie było meszek, choć przejechaliśmy zaledwie kilka kilometrów od miejsca gdzie były ich całe masy. Udało nam się spokojnie rozbić i posiedzieć w otwartym namiocie. Meszki pojawiły się dopiero później w niewielkich ilościach. Nie mam pojęcia od czego zależy ich występowanie.
Widok z namiotu© ememka
/
Przez wyspe Mull
Sobota, 2 czerwca 2012 Kategoria Długodystansowo, W towarzystwie, Po Szkocji
Km: | 81.80 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:25 | km/h: | 18.52 |
Pr. maks.: | 45.50 | Temperatura: | 19.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wstaliśmy rano, zjedliśmy, zwinęliśmy obóz i podjechaliśmy do centrum informacji turystycznej, aby zaopatrzyć się w mapę okolicy i zdecydować, co robić dalej, gdzie jechać. Po spojrzeniu na mapę, zdecydowałam że, jeśli nie na uda nam się dostać na Mull to możemy objechać jedno z tutejszych jezior. Nadal jednak nie rezygnowaliśmy z dostania się do pociągu do Oban. Pokręciliśmy się po Tyndrum, poczekaliśmy chwilę na pociąg, ale sytuacja niestety wyglądała tak samo jak dnia poprzedniego, tym razem konduktor powiedział że ma już 9 rowerów (zamiast przepisowych 6) i żaden więcej już się nie zmieści;/ Dobra odpuściliśmy i postanowiliśmy jechać w stronę jeziora Awe.
Po 25km i bardzo przyjemnej drodze, w przeważającej części w dół, dojechaliśmy do kolejnej wioski, gdzie również znajdowała się stacja kolejowa, do następnego pociągu było jakieś 30-45 minut, postanowiliśmy poczekać i ponownie spróbować szczęścia, jeśli się nie uda wprowadzamy w czyn plan B, jeśli natomiast uda się do niego wcisnąć jedziemy wg planu na Mull. Pociąg przyjechał i mimo że było w nim już 6 rowerów wepchneliśmy się, ale chyba tylko, dlatego że to wejście nie było pilnowane przez konduktora;) I w ten sposób przejechaliśmy pozostały odcinek drogi na bilecie z dnia poprzedniego, na szczęscie konduktorowi udało się wytłumaczyć naszą sytuację i nie musieliśmy dopłacać;)
Po dojechaniu do Oban przeskoczyliśmy szybciutko na prom i po 45 minutach (czas potrzebny na rozejrzenie się po promie i skonsumowanie jednego lokalnego piwa) wylądowaliśmy na wyspie Mull. Pogoda niesamowita, błękitne niebo i żar lejący się z nieba.
Ponieważ czas wycieczki nieco nam się skrócił (postanowiliśmy wracać w poniedziałek, aby uniknąć nieprzyjemności związanych z koleją), mieliśmy dylemat, którą część wyspy zwiedzić: północną z miasteczkiem Tobermory i destylarnią whisky czy południową z wysepką Iona i klasztorem. Ostatecznie postanowiliśmy jechać na Ionę, nie zwiedzając nic po drodze, bo nie było na to czasu chcieliśmy do wieczora dotrzeć na skraj wysypy, aby następnego dnia rano przeprawić się na Ionę i zwiedzić klasztor.
Drogi na wyspie są dobrej jakości, ale to głównie wąskie „single track”, czyli droga o szerokości jednego pasa, na których mieści się tylko jeden samochód, co jakiś czas znajdują się tzw. „passing places”, czyli miejsca do mijania, dzięki którym możliwy jest ruch. A ruch niestety jak na taką drogę był dość spory, jeździło sporo samochodów i autobusów najprawdopodobniej dowożących turystów na Ionę. Jednak mimo tego jechało się bardzo przyjemnie.
Nasza trasa początkowo prowadziła nieco w głąb wyspy, a po chwili zaczęła się piąć pod górę. Nie było łatwo, za to było gorąco, ale jakoś daliśmy rade;) na końcu tego podjazdu zrobiliśmy postój, zjedliśmy kilka kanapek, odpoczęliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Po jeszcze jednym niewielkim podjeździe zaczął się bardzo fajny, długi i przyjemny zjazd.
Podziwialiśmy wznoszące się dookoła szczyty, najwyższy z nich, na tej małej wysepce, ma prawie 1000 metrów wysokości. W końcu dojechaliśmy do rozjazdu i miejsca gdzie zaczyna się zatoka, mająca towarzyszyć nam juz do końca wycieczki. Nieco zrelaksowani zjazdem zatrzymaliśmy się tu na chwilę, aby popstrykać trochę zdjęć.
Pokrzepieni zjazdem i myślą że teraz będziemy jechać już drogą prowadząca wzdłuż brzegu, a więc bez podjazdów i ruszyliśmy dalej. I faktycznie początkowo jechało się bardzo przyjemnie, słonko przyświecało, drogowskazy pokazywały, co prawda nieco więcej kilometrów niż przewidywałam, ale jechało się dobrze wiec nie zwracaliśmy na to uwagi.
Po jakimś czasie droga zaczęła jednak falować, wjeżdżać na jakieś wyższe brzegi, klify, stało się to męczące i upierdliwe, poza tym już zmęczenie zaczęło dawać się nam we znaki. Te niedogodności rekompensowały jednak zmieniające się, co chwilę krajobrazy, dziwaczne zarysy wysp wyłaniających się na horyzoncie, słońce odbijające się w wodzie i niesamowity odcień zieleni.
Na tzw. „oparach” dojechaliśmy do jakiejś wioski, w której zobaczyłam parasole ogródka wystawionego przed hotelem/pubem – tu się zatrzymujemy na browarka – zadecydowałam, sprzeciwu ze strony towarzysza nie było;)
Posiedzieliśmy na słoneczku, wypiliśmy po piwku, zjedliśmy trochę frytek i ruszyliśmy na ostatni etap trasy. Tuż za tym postojem mieliśmy kolejny podjazd, niezbyt długi, ale stromy, który podłamał nasze morale. Końcówkę pokonałam na siłę, choć nie zrobiłam tego dnia wielu kilometrów, ale byłam jakoś zmęczona po dniu pracy i podróży, bardzo chciałam już dojechać do końca i spokojnie usiąść i odpocząć. Ostatecznie dojechałam do małej, portowej wioski Fionaport. Okolica bardzo ładna, łyse, popękane kamienie wystają spod zielonej trawy.
Chwilę rozglądaliśmy się za miejscem na nocleg, ostatecznie znalazłam je 500 metrów od wioski, w zacisznym zagłębieniu na niewielkim wzgórzu. Miejsce było bardzo dobrze osłonięte od wiatru i z pięknym widokiem na zachodzące słońce.
/
W drodze© ememka
Po 25km i bardzo przyjemnej drodze, w przeważającej części w dół, dojechaliśmy do kolejnej wioski, gdzie również znajdowała się stacja kolejowa, do następnego pociągu było jakieś 30-45 minut, postanowiliśmy poczekać i ponownie spróbować szczęścia, jeśli się nie uda wprowadzamy w czyn plan B, jeśli natomiast uda się do niego wcisnąć jedziemy wg planu na Mull. Pociąg przyjechał i mimo że było w nim już 6 rowerów wepchneliśmy się, ale chyba tylko, dlatego że to wejście nie było pilnowane przez konduktora;) I w ten sposób przejechaliśmy pozostały odcinek drogi na bilecie z dnia poprzedniego, na szczęscie konduktorowi udało się wytłumaczyć naszą sytuację i nie musieliśmy dopłacać;)
Po dojechaniu do Oban przeskoczyliśmy szybciutko na prom i po 45 minutach (czas potrzebny na rozejrzenie się po promie i skonsumowanie jednego lokalnego piwa) wylądowaliśmy na wyspie Mull. Pogoda niesamowita, błękitne niebo i żar lejący się z nieba.
Widoczek z promu© ememka
Na promie© ememka
Latarnia morska© ememka
Ponieważ czas wycieczki nieco nam się skrócił (postanowiliśmy wracać w poniedziałek, aby uniknąć nieprzyjemności związanych z koleją), mieliśmy dylemat, którą część wyspy zwiedzić: północną z miasteczkiem Tobermory i destylarnią whisky czy południową z wysepką Iona i klasztorem. Ostatecznie postanowiliśmy jechać na Ionę, nie zwiedzając nic po drodze, bo nie było na to czasu chcieliśmy do wieczora dotrzeć na skraj wysypy, aby następnego dnia rano przeprawić się na Ionę i zwiedzić klasztor.
Drogi na wyspie są dobrej jakości, ale to głównie wąskie „single track”, czyli droga o szerokości jednego pasa, na których mieści się tylko jeden samochód, co jakiś czas znajdują się tzw. „passing places”, czyli miejsca do mijania, dzięki którym możliwy jest ruch. A ruch niestety jak na taką drogę był dość spory, jeździło sporo samochodów i autobusów najprawdopodobniej dowożących turystów na Ionę. Jednak mimo tego jechało się bardzo przyjemnie.
Nasza trasa początkowo prowadziła nieco w głąb wyspy, a po chwili zaczęła się piąć pod górę. Nie było łatwo, za to było gorąco, ale jakoś daliśmy rade;) na końcu tego podjazdu zrobiliśmy postój, zjedliśmy kilka kanapek, odpoczęliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Po jeszcze jednym niewielkim podjeździe zaczął się bardzo fajny, długi i przyjemny zjazd.
Widoczki na Mull© ememka
Widoczek z wyspy Mull© ememka
Podziwialiśmy wznoszące się dookoła szczyty, najwyższy z nich, na tej małej wysepce, ma prawie 1000 metrów wysokości. W końcu dojechaliśmy do rozjazdu i miejsca gdzie zaczyna się zatoka, mająca towarzyszyć nam juz do końca wycieczki. Nieco zrelaksowani zjazdem zatrzymaliśmy się tu na chwilę, aby popstrykać trochę zdjęć.
Pokrzepieni zjazdem i myślą że teraz będziemy jechać już drogą prowadząca wzdłuż brzegu, a więc bez podjazdów i ruszyliśmy dalej. I faktycznie początkowo jechało się bardzo przyjemnie, słonko przyświecało, drogowskazy pokazywały, co prawda nieco więcej kilometrów niż przewidywałam, ale jechało się dobrze wiec nie zwracaliśmy na to uwagi.
Porzucona łódź© ememka
Po jakimś czasie droga zaczęła jednak falować, wjeżdżać na jakieś wyższe brzegi, klify, stało się to męczące i upierdliwe, poza tym już zmęczenie zaczęło dawać się nam we znaki. Te niedogodności rekompensowały jednak zmieniające się, co chwilę krajobrazy, dziwaczne zarysy wysp wyłaniających się na horyzoncie, słońce odbijające się w wodzie i niesamowity odcień zieleni.
Na tzw. „oparach” dojechaliśmy do jakiejś wioski, w której zobaczyłam parasole ogródka wystawionego przed hotelem/pubem – tu się zatrzymujemy na browarka – zadecydowałam, sprzeciwu ze strony towarzysza nie było;)
Przerwa w podróży© ememka
Posiedzieliśmy na słoneczku, wypiliśmy po piwku, zjedliśmy trochę frytek i ruszyliśmy na ostatni etap trasy. Tuż za tym postojem mieliśmy kolejny podjazd, niezbyt długi, ale stromy, który podłamał nasze morale. Końcówkę pokonałam na siłę, choć nie zrobiłam tego dnia wielu kilometrów, ale byłam jakoś zmęczona po dniu pracy i podróży, bardzo chciałam już dojechać do końca i spokojnie usiąść i odpocząć. Ostatecznie dojechałam do małej, portowej wioski Fionaport. Okolica bardzo ładna, łyse, popękane kamienie wystają spod zielonej trawy.
Chwilę rozglądaliśmy się za miejscem na nocleg, ostatecznie znalazłam je 500 metrów od wioski, w zacisznym zagłębieniu na niewielkim wzgórzu. Miejsce było bardzo dobrze osłonięte od wiatru i z pięknym widokiem na zachodzące słońce.
Nocleg na dziko© ememka
Wspaniała miejscówka© ememka
Zachód słońca© ememka
/