ememkablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(55)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ememka.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Długodystansowo

Dystans całkowity:1583.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:98:29
Średnia prędkość:16.08 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Suma podjazdów:4706 m
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:83.33 km i 5h 11m
Więcej statystyk

Powrot ze zlotu

Niedziela, 20 maja 2012 Kategoria Długodystansowo, Polska
Km: 65.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:00 km/h: 13.00
Pr. maks.: 55.00 Temperatura: 32.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Giant Aktywność: Jazda na rowerze
Jak juz pisalam, poczatkowo mialam ambitny plan aby wrocic z Miedzygorza do Lodzi rowerem. Oczywiscie nie w jeden dzien, spokojnie sobie popedalowac, jadnak doswiadczenia kilku ostatnich dni i ogolne zmeczenie jakie mnie dopadlo, sprawilo ze zrezygnowalam z tego pomyslu i postanowilam jeszcze tego dnia wrocic do Lodzi pociagiem. Poczatkowo nawet nie wiedzialam jakie mam polaczenia, tak wiec spokojnie i niespiesznie wstalam, zjadlam sniadanie, zaczelam sie pakowac. W miedzyczasie dowiedzialam sie ze pociag mam ze Strzelina o 17.15. Postanowilam tam dojechac najkrotsza i najszybsza droga.
Ostatecznie spod schroniska wyjechalam tuz przed 11 jako chyba jedna z ostatnich osob wracajacych rowerem. Powoli zaczelam toczyc sie po kamienistetj drodze w dol do Miedzygorza. Nastepnie do Klodzka glowna droga. Poczatkowo jechalo sie bardzo dobrze, bylo nieustannie lekko z gorki, a do tego znacznie pomagal wiatr. Pogoda byla bardzo ladna, bylo cieplo, co jak sie pozniej okazalo stalo sie bardzo meczace.
Pierwszy odcinek Miedzygorze – Klodzko (dzieki wyzej wspomnianym czynnikom) pokonalam w rewelacyjnym (jak dla mnie czasie) 40km w niecale 2h. Poniewaz bylam nieco zmeczona weszlam na dworzec w Klodzku dowiedziec sie o jakies polaczenia, spedzialm tam nieco czasu, na pociag do Strzelina do 15 nie zamierzalam czekac, poniewaz nie wiadomo czy pozniej udalo by mi sie wsiasc do autobusu zastepczego z rowerem. Zadnej innej, lepszej opcji, wspolnie z panem z kasy/informacji nie wymyslilismy. Pozostalo gnac do Strzelina lub probowac lapac autobus zastepczy wczesniej. Wszystko zalezalo od tego jak bedzie mi sie jechalo. A jechalo sie coraz gorzej. Przede mna byl najgorszy odcinek (o czym jeszcze nie wiedzialam), straszne, dlugie i strome gorki na glownej trasie „8” miedzy Klodzkiem a Bardem, do tego zar lejacy sie z nieba.
Bylo ciezko i bylo goraco.
Byly miejsca – strome gorki, gdzie musialam czlapac boczkiem drogi (brak pobocza) i pchac rower pod gore. Tu jednak tez pobilam jakis swoj rekord predkosci jadac z sakwami (ponad 50km/h) nawet nie zwrocilam uwagi ze tak szybko jade i nie wiem kiedy tak sie rozpedzilam, bo staram sie kontrolowac predkosc i trzymac caly czas rece na hamulcach, ale gorka byla tak stroma ze przez moment puszczenia hamulcow i rower nabieral kosmicznych predkosci;) Zwrocilam uwage na szybkosc z jaka jechalam dopiero gdy poczulam jak zaczyna mi kolebac rowerem, co bylo niebezpieczne i moglo skonczyc sie wywrotka. Delikatnie przyhamowalam i pozniej juz sie bardziej pilnowalam. Jednak na wjezdzie do Barda – po kolejnym zjezdzie poczulam jakby swad palonej gumy i doszlam do wniosku ze to chyba z tak rozgrzanych hamulcow;)
Ten odcinek drogi, choc niezbyt dlugi, byl po prostu straszny, teremometr w liczniku zanotowal 32.5st, wzdluz drogi zadnych drzew czy lasu, ktore dawaly by choc nieco ochlody czy cienia. Spieklam sobie rece. Mialam kompletnie dosc.
W Bardzie odbilam w boczna droge, tu przynajmniej jechalo sie nieco lepiej, maly rych, troche cienia, a droga bardziej plaska. Jazda zaczela byc znow przyjemna, drzewa dawaly nieco cienia, nawet troche odpoczelam. Poniewaz czas niebezpiecznie sie kurczyl, postanowilam dojechac do Kamienca Zabkowickiego i tam probowac wbic sie za wszelka cene w autobus zastepczy do Strzelina. Boczne drogi byly swietne, obsadzone szparelami drzew, jazda jak marzenie, gdyby nie ciagle zerkanie na zegarek. Do Kamienca dojechalam sporo przed czasem, pani w okienku bez problemu sprzedala mi bilet do Lodzi i bilet na rower mowiac ze moge go zabrac do autobusu. Kierowca na szczescie tez nie mial obiekcji, choc cos tam mamrotal pod nosem, ze kolej nie powinna sie na to zgadzac. No to ja mu na to ze to jest transport zastepczy do pociagu bym ten rower wziela wiec i do autobusu musi sie zmiescic i udalo sie. Odetchnelam z ulga, rozsiadlam sie i zaczelam odpoczywac – zaczela sie moja wielogodzinna podroz do domu.

W zwiazku z pospiechem, nie udalo mi sie nawet pocykac zbyt wielu zdjec:



Zlot rowerowy

Piątek, 18 maja 2012 Kategoria Długodystansowo, W towarzystwie, Polska
Km: 120.00 Km teren: 0.00 Czas: 09:00 km/h: 13.33
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Giant Aktywność: Jazda na rowerze
Wiosenny przyjazd do Polski zaplanowalam tak, abym mogla wybrac sie na zlot forum rowerowego - poznac sie z ludzmi osobiscie, pojezdzic razem, posiedziec przy ognisku, napic sie piwa;) Wszystko udalo sie zaplanowac I zorganizowac I ostatecznie udalo mi sie dotrzec na zlot ;) jednak dojechanie nan wcale nie bylo latwe…

Zlot mial miejsce w Miedzygorzu. Postanowilam pojechac pociagiem do Strzelina i stamtad ruszyc rowerem na miejsce. W pociagu spotkalam Macka z forum, razem ruszylismy z Lodzi pociagiem o 5.15. W Ostrowcu dolaczyla do nas Magfa, a we Wroclawiu Pawel. Taka druzyna ruszylismy ze Strzelina. Jechalo sie dosc dobrze choc chwilami przeszkadzal wiatr. Przeszkadzaly rowniez pedzace z przeciwka ciezarowki wywolujace silny podmuch, ktory nieomalze zdmuchiwal z drogi. Jednak gdy zjechalismy na boczna droge jazda stala sie bardzo przyjemna.
W Kamiencu Zabkowickim, postanowilam odlaczyc sie od grupy, ktora zamierzala jechac przez Ladek Zdroj, przez solidne podjazdy i serpentyny, ja wypatrzylam sobie boczna droge biegnaca dolina Nysy Klodzkiej i niej zamierzalam sie trzymac do samej Bystrzycy. Doszlam do wniosku, ze droga ta nie bedzie tak mocno piela sie pod gorke, gorek mam dosc na codzien;)



(Zdjecie jest niestety tylko jedno, poniewaz nie mialam czasu, a potem takze sily, aby zrobic ich wiecej)

Nie do konca moje przewidywania sie sprawdzily, na dodatek na podstawie mapki z atlasu samochodowego dosc ciezko jedzie sie nieznanymi bocznymi drogami, dlatgo dwa razy pogubilam droge i zajelo mi troche czasu nim na nia spowrotem wrocilam;) trasa byla spokojna i bardzo malownicza, wila sie dolina rzeki, nieco wsipnajac sie na jej strome brzegi. Bylo cieplo i pogodnie i jechalo sie dobrze. Tak dotoczylam sie do Klodzka przez ktore udalo mi sie w miare bezproblemowo przejechac i nawet trafilam na te droge wyjazdowa ktora chcialam(!) ;)
Z Klodzka bardzo boczna droga jechalam w strone Bystrzycy mijajac rozne wioski. Pogoda nieco sie zmienila, a ja zaczelam czuc zmeczenie. Postanowilam zatrzymac sie, posilic i chwile odpoczac. Dzieki temu, patrzac na mape zauwazylam, ze znow minelam moj zjazd (droga byla tak mala i waska, ze mijajac ja pomyslalam ze to dojazd do kilku domow widocznych w oddali, jak sie jednak okazalo byla to normalna droga, ktora powinnam jechac). Zawrocilam, nadrobilam kawalek drogi i od tej pory juz nie bladzilam. Droga falujac, biegla dolinka coraz wezszej rzeczki. W okoklicach Bystrzycy czulam sie juz naprawde zmeczona, bolalo mnie siedzisko i ogolnie mialam dosc, a jak sie okazalo przede mna byl jeszcze kawal drogi i to jej najtrudniejszy i najciezszy odcinek.
Tuz przed Bystrzyca odbilam na glowna droge „33” i jechalam nia odcinek do Wilkanowa, gdzie odbilam w strone Miedzygorza. Na tej glownej drodze jest dosc szerokie pobocze, wiec powolutku sie nim toczylam, a przez krotki odcinek nawet pchalam rower, poneiwaz nie mialam sil pedalowac pod gorke.
Droga dojazdowa do miedzygorza nie byla zla, czesciowo prowadzial po plaskim, byl na niej w sumie jeden solidny podjazd i pewnie gdyby nie zmeczenie z calego dnia, dalabym rade podjechac, tu jednak musialam odpuscic i troszke pomoc sobie idac na pieszo. Tylek bolal mnie juz solidnie i nie mialam sily krecic nogami. Gdy dojechalam do Miedzygorza poczulam duza ulge, poniewaz moja podroz miala sie juz prawie ku koncowi. Teraz tylko mialam odnalezc schronisko, gdzie mial sie odbyc zlot;) Nie przewidzialam jednak ze to bedzie najtrudniejsza czesc trasy. Nie do konca wiedzialam gdzie to schronisko sie znajduje, na jakiejs mapie w Miedzygorzu byla mapka pieszych szlakow, ale niewiele mozna bylo z niej wywnioskowac. Zapytalam jakichs miejscowych roboli jak sie tam dostac, pokierowali mnie na jakas droge mowiac ze tam jest jakies 5 kilometrow i ze ludzie chodza tam szlakiem, ktorym jest o wiele krocej. Gdy jednak chcialam skierowac sie na ten krotszy szlak wysmiali mnie i stwierdzili ze z rowerem z sakwami to tam sie raczej nie da. No nic postanowilam pojechac badz co badz droga. Droga piela sie ostro pod gorke i na dodatek lezalo na niej mnostwo ostrych i luznych kamieni co kompletnie uniemozliwialo jazde. Pielam sie mozolnie pod gore, pchajac ciezki rower. Wszystko bylo w miare Ok dopoki prowadzila jedna droga, przy rozwidleniu mialam pewien problem, ale wydawalo mi sie ze zobaczylam slady roweru i skrecilam w lewo tak jak one prowadzily, po jakims czasie zobaczylam jednak ze ta droga prowadzi szlak rowerowy i nieco stracilam nadzieje czy jade dobra droga. A na drodze zywego ducha, nie ma mapy, nie wiem nawet gdzie jestem. Po pewnym czasie zobaczylam jednak jakichs ludzi, zapytalam o droge do schroniska, nie bardzo wiedzieli gdzie to jest, na szczescie po chwili zobaczylam sakwiarzy z forum tez jadacych do schroniska, na dodatek na droge wyszedl ktos od nas, aby sprowadzic nas do schroniska.
Uff... dojechalam!
W bolach co prawda, ostatecznie od Strzelina zrobilam 120km, (o wiele wiecej niz pokazywalo mi google przy planowaniu trasy). Bylam strasznie zmeczona, wykonczylo mnie to 5 kilometrowe pchanie rowerow pod gore. W zwiazku z tym niezbyt dlugo wytrwalam przy ognisku. A dzialo sie wiele!

/

Eksploracja Midlothian

Niedziela, 18 marca 2012 Kategoria Długodystansowo, Fotograficznie, Okolice Edi, Samotnie
Km: 75.50 Km teren: 0.00 Czas: 03:56 km/h: 19.19
Pr. maks.: 45.00 Temperatura: 12.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 530m Sprzęt: Revolution Aktywność: Jazda na rowerze
Postanowiłam wykorzystać niesamowicie piękną i nieomalże bezwietrzną pogodę i wybrać się na dłuższą wycieczkę. Tym razem zaplanowałam sobie trasę na południe, żadko tam jeżdżę ponieważ są to tereny górzyste, a żeby się wydostać w tamtą stronę z miasta, też trzeba się nieźle napocić. Ale czułam się w formie, a innych pomysłów nie miałam, głównie z tego powodu, że większość bliższych terenów mam już objerzdżoną;) Początkowo wszytko szło dobrze, przygotowałam się, zapakowałam w nowy wypasiony plecak rowerowy, który kupiłam już jakiś czas temu, ale jeszcze nie miałam możliwości wypróbowania. Ruszyłam spod domu i od razu okazało się że z plecakiem jest coś mocno nie tak, ponieważ gdy zajmę pozycje na rowerze, stelaż wbija mi się w podstawę czaszki. Zatrzymywałam się i kilkakrotnie próbowałam go wyregulować, jednak zawsze coś było nie tak;/ Byłam tak zła, zirytowana, że nieomalże chciałam zawrócić i pojechać prosto do sklepu odać ten fatalny sprzęt. Doszłam jednak do wniosku, że szkoda mi takiej pięknej pogody, z plecakiem jeszcze powalczę, a pojadę go oddać następnego dnia. Ostatenicze udało mi się jakoś na tyle poluzować szelki, że całość się opuściła i już nic mnie nie uwierało. Jednak nadal zastanawiam się czy plecak zostawić czy jednak go oddać.
Tego dnia mimo bardzo udanej wycieczki wszystko mnie strasznie irytowało. Kolejną rzeczą która mi strasznie przeszkadzała był aparat zawieszony przez ramię. Nie chciałam go trzymać w plecaku, aby był do niego łatwy i szybki dostęp. Jednak majtający mi między nogami pokrowiec wcale nie pomagał w jeździe i jakoś nie pozwalał mi się skoncentrować;/ W końcu wkurzyłam się i schowałam z powrotem do plecaka, ale wyciąganie go na każdym postoju to marnowanie czasu i jest bardzo upierdliwe. Ostatecznie wpadłam na genialny w swej prostocie pomył! przymocowałam etui za pomocą rzepa służącego do przypięcia etui np. do paska, do ramy:) Potrzeba jest zdecydowanie matką wynalazku! Aparat był łatwodostępny, cały czas pod ręką, tak wygodnie że nawet używałam go podczas jazdy, bez potrzeby zatrzymywania się:)

Mocowanie etui do aparatu © ememka


Mocowanie etui od aparatu © ememka


Kolejną rzeczą która niezmiernie mnie irytowała, choć może wydać się śmieszna, była dla mnie bardzo drażliwa. Jechałam w długich getrach, które przy kostce, nie wiedzieć po co mają wszyte ekspresy. Getry tak się jakoś układają w tym miejscu, że materiał się wygina, a końcówki ekspresów uderzają rytmicznie w korbę od pedałów. Szlag może człowieka trafić z tym stukaniem! Do tej pory miałam ten problem tylko z lewa nogawką, a dziś jak na złość stukały mi obie równomiernie, naprzemiennie pyk-pyk-pyk-pyk!!! Wrrr... Miałam ochotę je pourywać, ostatecznie skończyło się na bardziej subtelnej formie poradzenia sobie z tym problemem, a mianowicie wywinięciem nogawek;) Sprytne nie? :) Tak więc po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów w niezbyt komfortowych warunkach i ostatecznym uporaniem się z irytującymi detalami, mogłam w końcu cieszyć się jazdą i pięknymi widokami.
Jak wspomniałam, najpierw musiałam się wydostać z miasta i ciekawa część wycieczki rozpoczęła się w miejscowości Loanhead (znanej mi lepiej z centrum handlowego i IKEI;)) Błądząc nieco po miasteczku szukałam ścieżki rowerowej, która miała prowadzić dawnym wiaduktem kolejowym do Roslin. Po kilku nietrafionych próbach i kilkukrotnym sprawdzaniu mapy w końcu udało mi się wjechać na wymarzoną ścieżkę. Jest to kolejna ścieżka rowerowa utworzona w miejscu dawnej linii kolejowej. Połączenia kolejowe pokrywały niegdyś gęstą siecią te tereny, a kursujące po nich pociągi przewoziły wydobywany na tych terenach węgiel i rudę żelaza do miast i ośrodków produkcyjnych, była to także ruchliwa linia osobowa.



Mój pojazd © ememka


Bilston Glen Viaduct © ememka


Widok z wiaduktu w dół © ememka


Widoczek z wiaduktu © ememka


Bitwa pod Roslin 1303 © ememka


Po przejechaniu wiaduktu kierowałam się ścieżką w stronę Roslin (tak, tak tego Roslin rozsławionego prze Dana Browna w jego najbardziej chyba znanej książce "Kod Leonarda da Vinci". Odwiedziłam ja jakiś czas temu i muszę przyznać, że naprawdę robi niesamowite wrażenie!). Tym razem jednak nie pojechałam do kościółka, ponieważ moja trasa prowadziła nieco inaczej. Kawałeczek za miejscowością Roslin skręciłam w lewo kierując się w dół doliny rzeczki North Esk. Była to karkołomna jazda. Ostro w dół i prawdziwe serpentyny, no właściwie to jedna "agrafka", ale nie spodziewałam się czegoś takiego! Na szczęście po przeciwnej stronie doliny droga wznosiła się łagodniej.

Kręta droga © ememka


Kolejny odcinek prowadził nieco bardziej ruchliwą drogą, ale na szczęście tylko 4km. Następnie odbiłam znów w lewo i tu już było pięknie. Cicha, wąska, spokojna droga prowadząca przez łąki na których pasły się stada owiec. Widoki dookoła po prostu wspaniałe Po lewej biegnące nieco ukośnie pasmo Pentland Hills, a przede mną zbliżające się Moorfoot Hills, za plecami Edynburg i zatoka Forth.

Widoczek na Pentlandy © ememka


Moorfoot Hills © ememka


Pasące się owieczki © ememka


Samotne drzewo © ememka


Kręta droga © ememka




Kierując się dalej na południe po pewnym czasie ponownie skręciłam w lewo powoli domykając pętlę i zbliżając się do najdalej na południe wysuniętego punktu mojej wycieczki, czyli nijako punktu docelowego - zbiornika retencyjnego Gladhouse. Wzdłuż jego północnego brzegu wiedzie wspaniała, równiutka asfaltowa droga. Jezioro wyglądało wspaniale, przy tak słonecznej pogodzie i błękitnym niebie, woda miała kolor indygo. Znalazłam miejsce na piknik i postanowiłam urządzić sobie popas, ponieważ żołądek zaczął się tego pilnie domagać. Zjadłam kanapkę, chwilę odpoczęłam, popstrykałam kilka zdjęć i ruszyłam dalej.

Zbiornik Gladhouse © ememka


Gladhouse Reservoir © ememka


Rowerek nad jeziorkiem © ememka


Zbiornik Gladhouse © ememka


Rowerek nad jeziorkiem © ememka


Postanowiłam jednak nie jechać najprostszą drogą w stronę Edynburga, lecz nieco pokluczyć po okolicy. po drodze widziałam kilka starych wapienników oraz dwa kamieniołomy wydobywające chyba wapień. Nieco mnie to zaskoczyło ponieważ wydawało mi się, że te tereny zbudowane są głównie ze skał wulkanicznych. Jak się jednak okazuje występują tutaj także skały osadowe - muszę zgłębić to zagadnienie.

Stary wapiennik © ememka


Stary wapiennik © ememka


Widoczek na Pentlandy © ememka


zielono - niebiesko © ememka


Jechałam dość wysoko położoną drogą, i nic nie ograniczało mi widoku na północ w stronę Edynburga, dzięki czemu z dość dużej odległości udało mi się zobaczyć edynburską, tak charakterystyczną Górę Artura i Salisbury Craigs. Ponadto daleko na północnym-wschodzie widziałam również bardzo charakterystyczny wulkaniczny stożek Berwick Law położony w pobliżu miasteczka North Berwick - 40km na wschód od Edynburga! Widoczność tego dnia była wspaniała!

Arthur Seat i Salisbury Craigs z daleka © ememka


Jadę sobie, jadę i w pewnej chwili trafiam na ogromne pole, na którym rośnie dość dziwne warzywo - jest to brukiew. Jest to dość popularne w Szkocji (ale również w Szwecji i Finlandii) warzywo, przygotowuje się z niego między innymi tradycyjną potrawę "Neeps and Tatties" (brukiew z ziemniakami) podawana z tradycyjnym szkockim daniem - Haggisem. Warzywo to dodaje się również często do zup i gulaszy(ów?).

Pole brukwii © ememka


Wielki okaz © ememka


A teraz zagadka, co to jest i do czego służy;) Za prawidłową odpowiedź nagroda niespodzianka;)

Zagadka © ememka


Co to jest? © ememka


Jadąc wzdłuż murów jakiejś posiadłości dojechałam do mostu nad rzeką South Esk, która niedaleko tego miejsca łączy się ze wspomnianą wcześniej North Esk, płynie dalej jako Esk. Od tego miejsca jechałam krajową ścieżką rowerową nr 1 biegnącą z Londynu aż na Orkady.

Krajowa Ścieżka Rowerowa nr 1 © ememka


Ścieżka jest tutaj bardzo dobrze oznakowana, na wszystkich skrzyżowaniach o rozjazdach znajdują się drogowskazy, a na poszczególnych odcinkach drogi co jakiś czas tabliczki utwierdzające w przekonaniu, że nadal jedziemy tą ścieżką. I tak przez Bonnyrigg, odcinkiem ścieżki wytyczonym w miejscu kolejnej dawnej linii klejowej, dojechałam do miasteczka Eskbank. Po drodze zgubiłam ścieżkę rowerową nr 1 (chyba jednak nie jest aż tak dobrze oznakowana, przynajmniej w tym miejscu), nadal jadąc ścieżką rowerową, poprowadzoną jeszcze innym odgałęzieniem linii kolejowej (wyłożonym bardzo dobrym i gładkim asfaltem, pewnie dlatego nie zwróciłam uwagi na to, że ścieżka nr 1 odbija tu mocno w prawo) dojechałam do obwodnicy edynburskiej.

Ścieżka rowerowa © ememka


Tak sobie jadę © ememka




Jak się później okazało dobrze, że zboczyłam z drogi rowerowej nr 1 ponieważ zatacza ona od tego miejsca dużą pętlę przez Musselburgh i dopiero od wschodu prowadzi do centrum Edynburga, a ja byłam już dość zmęczona. Chciałam już jak najszybciej dojechać do domu, a czekał mnie najmniej przyjemny odcinek całej trasy (czemu dojazdy/powroty są najbardziej uciążliwe?). Jechałam dość ruchliwą ulicą wylotową z miasta. Zmęczenie dawało już o sobie znać i najmniejsze podjazdy ledwo, ledwo pokonywałam z prędkością 10km/h. Ponadto zaczęło wiać (w twarz), a słońce świeciło prosto w oczy, tak że nic nie było widać. Zrobiło się też chłodno i mocno przemarzłam. Klucząc po mieście, ponieważ nie chciałam jechać tą samą drogą, którą wyjeżdżałam, powoli i w bólach dojechałam w końcu do domu, ale ta końcówka to była walka i droga przez mękę.
Podsumowując, wycieczkę uważam za bardzo udaną, mimo początkowej irytacji i pewnych problemów z ogarnięciem sprzętu, ale dzięki temu wpadłam na idealny pomysł mocowania aparatu, plecak wyregulowałam, a długie getry wkrótce nie będą potrzebne;) Odkryłam całkiem nowe, nieznane mi dotąd tereny i jak się okazuje, warto wybierać się w tamtą stronę, gdyż jest ona bardzo urozmaicona, ciekawa i gwarantuje piękne widoki i stawia spore wymagania przed cyklistami. Można pojechać nawet dalej, jednak trzeba przeznaczyć na to jakiś weekend, lub tak zaplanować trasę, aby móc wrócić o własnych siłach, ponieważ mimo tego że niegdyś istniało tam wiele linii kolejowych, dziś nie ma po nich śladu. Zaczynają się tam górki i obszar jest słabo skomunikowany z Edynburgiem, a zapakowanie roweru do autobusu może okazać się problematyczne.
Kolejną wycieczkę planuję na południowy - wschód od Edynburga.




PS. Odkryłam świetne możliwości bawienia sie filmikami na YT, dlatego też sądzę, że w najbliższym czasie w moich wpisach pojawi się więcej filmików;)

Glenkinchie Destillary

Sobota, 15 października 2011 Kategoria Długodystansowo, Fotograficznie, Okolice Edi, W towarzystwie, Po Szkocji
Km: 66.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:11 km/h: 15.78
Pr. maks.: 54.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Jesienna wycieczka do podedynburskiej destylarni whisky.
Trasa prowadziła głównie ścieżkami rowerowymi, poprowadzonymi w miejscach dawnych linii kolejowych lub bocznymi drogami. Najgorszy był powrót, ponieważ chcąc wrócić jak najszybciej do domu, gdyż trochę zbyt długo zabawiliśmy w destylarni, musieliśmy wracać głównymi, dość ruchliwymi drogami.

Ponieważ trasa prowadziła przez pola i łąki, po drodze zbieraliśmy skarby jesieni - jeżyny, dziką różę, czarny bez. Poszukiwałam także jarzębiny, ale na całej trasie nie udało mi się wypatrzeń ani jednej:( Z zebranych owoców mam zamiar przygotować przetwory.

Wjazd na ścieżkę rowerową © ememka


Tory kolejowe © ememka


Znak kolejowy © ememka


Tablica © ememka


Ścieżka rowerowa © ememka


Ścieżka rowerowa © ememka


Pozostałość linii kolejowej © ememka


Degustacja w destylarni © ememka


Destylarnia Whisky © ememka


Ścieżka do domu © ememka


Bardzo ponuro © ememka


Trasa bardzo przyjemna i niezbyt wymagająca, choć było kilka podjazdów, a co za tym idzie i zjazdów, podczas których udało mi się pobić kolejny rekord prędkści:)

Dookoła Pentland Hills

Sobota, 30 lipca 2011 Kategoria Długodystansowo, Samotnie, Po Szkocji
Km: 93.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:00 km/h: 18.60
Pr. maks.: 45.50 Temperatura: 22.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś postanowiłam wyruszyć na południe. Jest to kierunek, którego zazwyczaj unikam, ponieważ pełno tam górek. Jednak dziś postanowiłam wybrać się na nieco bardziej wymagającą wycieczkę i objechać wzgórza Pentland.
Początkowo jakoś nie mogłam się wybrać, mimo że wstałam o 9, udało mi się wyruszyć o 12. Już ruszając nie byłam przekonana czy uda mi się pokonać tę trasę, byłam zmęczona i chyba nie bardzo miałam ochotę pedałować. Ale nic ruszyłam wiedząc że czeka mnie sporo podjazdów, a trasa nie będzie krótka ani łatwa. Ale pogoda była piękna, słonecznie, ciepło i prawie bezwietrznie.
Jechałam bez przekonania, myśląc że jak będzie mi się źle jechało to odbiję i wrócę do domu. Powoli posuwałam się na zachód, po 15-17km udało mi się wyjechać z miasta, ponieważ w tę stronę Edynburg jest bardzo rozciągnięty, a to ze względu na duża ilość wiosek, które w przeszłości rozwinęły się wzdłuż Water of Leith, a obecnie stanowią część miasta.
Kilka kilometrów poza granicami miasta znajduje się nieużywane lotnisko wojskowe, obecnie wykorzystywane przez miłośników szybowców i zdalnie sterowanych samolotów. Dziś udało mi się zaobserwować start, a nieco później lądowanie szybowca. Niesamowity widok.
Będąc jakieś 30km od domu miałam niewielkie załamanie i myślałam, aby zawrócić, ale pomyślałam sobie że trzeba być twardym, no a poza tym co ja będę robić w domu i popedałowałam dalej.
Droga na południe © ememka

Z niecierpliwością czekałam, aby ukazało się przede mną miasteczko Carnwath, ponieważ od tego punktu zaczynała się droga powrotna. Po drodze mijali mnie, lub nadjeżdżali z przeciwka prawdziwi kolarze, jak się później okazało na tej trasie odbywał się wyścig. W samym Carnwarth odbywał się jakiś festyn.
Szkockie pagórki © ememka

Odbiłam w prawo i chwilę jechałam jakąś główniejszą drogą, ale to mi się bardzo nie podobało, ponieważ ruchy był spory, postanowiłam z niej jak najszybciej zjechać, dzięki temu udało mi się znaleźć bardzo fajną, mało uczęszczaną, boczną drogę. Jechałam przez chwile przez jakiś lasek, następnie przez pola i łąki, głównie łąki na których widziałam całe masy owiec i krów i tak w sumie przez całą trasę.
Pentland Hills © ememka

Pentland Hills © ememka

Droga przez Pentlandy © ememka

Niestety ta urocza, boczna droga skończyła się i przez parę kilometrów musiałam jechać główną drogą prowadzącą z Edynburga przez Biggar do autostrady w stronę Glasgow i Carlise. Na szczęście droga była szeroka a ruch raczej niewielki. W miasteczku West Linton postanowiłam odbić na kolejną boczną drogę, jednak znalezienie jej nie było wcale łatwe. Jadąc przez miasteczko, widziałam jedną uliczkę, która mogła być tą która prowadziła na moją trasę, jednak nie byłam co do tego przekonana i pojechałam prosto. Jednak coś mi nie pasowało i postanowiłam zapytać kogoś z okolicznych mieszkańców czy to dobra ścieżka w stronę Edynburga. Dzięki uprzejmości jakiegoś pana okazało się że moje podejrzenia były słuszne i że to nie ta którą planowałam jechać. Ale dzięki szczegółowym instrukcjom, jakie otrzymałam od wspomnianego tubylca, udało mi się wrócić na zaplanowana trasę. Okazało się, że droga ta prowadzi przez wrzosowiska, grzbietem wzgórza, podobnego do połoniny, z tą różnicą że jej szczytem prowadzi elegancka asfaltowa droga, która ciągnęła się przez 10 kilometrów.
Pentland Hills © ememka

Pentland Hills © ememka

Szkocja czy Hiszpania © ememka

Pentland Hills raz jeszcze © ememka


Droga ta wyprowadziła mnie prawie w Penicuick skąd już znaną mi trasą dojechałam do Edynburga i do domu. Niestety ten ostatni odcinek był chyba najbardziej uciążliwy, ponieważ jechało mnóstwo samochodów, w związku z czym panował straszny hałas i generalnie jechało się niezbyt przyjemnie;/
Niezwykły dom © ememka

Podsumowując, wycieczkę mogę uznać za udaną i czuję się dumna, że udało mi się pokonać tę trasę, choć początkowo jechało mi się ciężko i nie byłam do tej jazdy przekonana.

Nowa linia kolejowa i ścieżka rowerowa

Sobota, 2 lipca 2011 Kategoria Długodystansowo, Fotograficznie, Okolice Edi, Samotnie, Po Szkocji
Km: 128.00 Km teren: 0.00 Czas: 07:19 km/h: 17.49
Pr. maks.: 42.50 Temperatura: 22.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
W końcu pokonałam magiczna liczbę 100km;)
A zaczęło sie całkiem niewinnie - piękna pogoda, słonecznie cieplo i bezwietrzenie!!! co zdarza się tu naprawdę rzadko.
Obudziłam się wcześnie, jak na sobotę, bo już przed 8. Zaczęłam się szykować, bo miałam wielką ochotę pojeździć. W międzyczasie plany uległy pewnym zmianom i okazało sie, że może uda mi się pojechać w towarzystwie - niestety nie udało się i jak zwykle popedałowałam samotnie. Postanowiłam pojechać w stronę Glasgow i zobaczyć jak wygląda nowopowstała linia kolejowa oraz ścieżka rowerowa, która była zamknięta podczas mojej ubiegłorocznej wycieczki z Glasgow do Edynburga. Jednak najpierw musiałam tam dojechać... Postanowiłam w miarę możliwości unikać dużych podjazdów.

Dziwna roslina © ememka


Z Edynburga wyjechałam wzdłuż kanału, ponieważ jest to najprostsza, najbardziej przyjemna i co najważniejsze płaska trasa;)
W ten sposób dojechałam do Broxburn i tam postanowiłam znaleść ścieżkę, która poprowadzi mnie do Livingston, gdzie chciałam wjechać na ścieżkę krajową nr 75 i nią kierować się w stronę Glasgow i zwiedzić jej nowy odcinek. Jednak po wyjechaniu z Broxburn, kierując się drogowskazami, nie trafiłam na planowaną ścieżkę, ale najpierw na ślepy zaułek, a następnie na inną ścieżkę, która jednak prowadziłą do Livingston. Miałam tylko nadzieję, że w tym miasteczku się nie pogubie, jak to miało miejsce poprzednim razem, kiedy się tam znalazłam;) Miasteczko to, to jakaś chora wizja planisty - urbanisty. Składa się z calej masy małych jednopiętrowych szeregowców, bardzo brzydkich na dodatek, a między nimi wiedzie cała masa ciągów pieszo - rowerowych, taka swoista utopia, w których łatwo się pogubić, ale jednocześbnie można przejechać całe, dość rozległe miasteczko i ominąć wszyskie ulice. Ścieżki poprowadzone są tunelami pod ulicami, lub kładkami nad nimi, krzyżują się, przecinają, plączą. Jednym słowem miasteczko - utopia rowerowa, jednak jeśli ktoś nie zna samego miasta, gdzie są jakie miejsca, oznakowanie na nic się nie zdaje:(

Ścieżka rowerowa pod © ememka


Kładka rowerowa © ememka


Kładka rowerowa © ememka


Kierunkowskaz © ememka


Drogowskazy © ememka


Jednakże ostatecznie udało mi sie odnaleść sieżkę rowerową nr 75, ktorą jechałam przez kolejne lkadziesiąt kilometrów. Ścieżka jest niesamowita, wije się przez miasto, ale w końcu wyprowadza z niego, wijąc się wśród krzaków, a w pewnym momencie był nawet lasek;) Ścieżka asfaltowa, szeroka, wolna od ruchu samochodowego, można jedynie czerpać przyjemność z jazdy;)

Ścieżka rowerowa © ememka


Ścieżka rowerowa © ememka


Ścieżka rowerowa © ememka


Kwiatek © ememka


Ścieżka rowerowa - dalszy ciąg © ememka



Po wyjechaniu z miasta, ścieżka wije się i kluczy, najpierw objerzdża jakaś destylarnie whisky, o ogromnej powierzchni, widać tylk hangary i trochę beczek na zewnątz, a w pewnym momencie bardzo ładnie zalatywało jakimś alkoholem;)
Dalej ścieżka kluczy przez jakieś nieużytki i ugory, jak wyczytałam z mapy powstała w miejscu dawnych linii kolejowych, najprawdopodobniej wyzyworzących urobek z istniejących tu niegdyś kopalni. A i czy wspomniałam, że ścieżka jest cały czas asfaltowa, bez żadnych ubytków? :)

Ścieżka rowrowa przez odłogi © ememka


Ścieżka rowerowa © ememka


W końcu dojechałam do Bathgate, gdzie zaczyna się wspomniany wcześniej nowy odcienek kolei i nowa ścieżka rowerowa.
To jest jednak w tym kraju zadziwiające, że w przeciwieństwie do innych krajów, gdzie zamyka się, teoretycznie nierentowne linie kolejowe, tu otwiera się nowe. I taka właśnie sytuacja miała miejsce tutaj. Niegdys istaniała tutaj linia kolejowa, jednak kilkadziesią lat temu została zamnknięta, jako mało wykorzystana. Cała infrastruktura została zlikwidowana, a w jej miejscu powstała ścieżka rowerowa. I tak było do zeszłego roku kiedy to zlikwidowano ścieżke, a na jej miesce ponownie położono tory, wybudowano stacje kolejowe, dzięki czemu powstała druga linia łącząca Edynburg z Glasgow. Podczas tej budowy nie zapomniano na szczęście o rowerzystach i budując nową linię kolejową wybudowano także nową ścieżkę rowerową z prawdziwego zdarzenia:) Nowe tory położono między Bathgate a Airdrie, odległe o nieco powyżej 22km, na tym odcinku powstała także szeroka, asfaltowa ścieżka rowerowa. Wolna od ruchu samochodowego i nie kolidująca z linią kolejową. Na marginesie dodam, że wszystkie linie kolejowe, na całej swojej długości są ogrodzone. Ścieżką tą, jak i całą infrastrukturą jestem po prostu oczaraowana, zachwycona i pełna entuzjazmy, dlatego też pedałowałam i pedałowałam i wcale nie miałam zamiaru zawracać;) To było jak jazda po fajnej bocznej drodze, z tym tylko że miało się pewność, że nie spotkamy żadnego szalonego kierowcy;)

Nowa Ścieżka Rowerowa © ememka


Nowa linia kolejowa i ścieżka rowerowa © ememka


Ścieżka rowerowa po horyzont © ememka


Ścieżka rowerowa po horyzont © ememka


W bardzo z francuska brzmiącej miejscowości Caldercruix, odbiłam z tej wspaniałej ścieżki rowerowej i skierowałam się na północ, stopniowo zawracając ku domowi, na liczniku bowiem było już ponad 60km.
Jechałam i jechałam aż dojechałam do...

California © ememka


Następnie, przeglądając mapę i starając się wybrać najbardziej optymalną drogę powrotną postanowiłam wrócić scieżką wzdłuż kanału. Wydała mi sie ona najlepsza, a z miejsca w którym się znajdowałam, także jedyna. Była to długa i męcząca jazda. W sumie całą trasę nad kanałem można uznać za jazdę terenową. Ścieżka z jakiegoś tłucznia, na dodatek na koniec dlugiej trasy nie bardzo mi służyła. Po 90 km byłam już naprawdę zmęczona, bolały mnie nogi (uda i nieco kolana i ścięgna pod kolanami), bolał mnie kręgosłup, mimo że dziś nie miałam plecaka, jedynie aparat, całą resztę rzeczy miałam w sakwach;) i co najważniejsze i najbardziej uciążliwe, strasznie bolał mnie tyłek:/ pod koniec tak że nie wiedziałam jak usiąść;/ Nie mam pojęcia jak możliwe jest przejechanie 200, 400 nie wspominając już o 500km na jednym siedzeniu;) Chyba mają tyłki z żelaza;)

Ale pomijając to wszystko jestem zmęczona i nieco obolała, ale bardzo zadowolona z mojego dzisiejszego wyczynu;) Mam nadzieję, że uda mi się pokonać więcej takich dystansów;)

Symbol Szkocji © ememka


Źrebak © ememka


128km © ememka


Oblewanie rekordu;) © ememka


/

Nieprzewidziana prawie setka

Sobota, 16 kwietnia 2011 Kategoria Długodystansowo, Po Szkocji
Km: 96.50 Km teren: 0.00 Czas: 05:08 km/h: 18.80
Pr. maks.: 48.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Nieprzewidziana prawie setka;)

Sobota zapowiadała się pogodnie, w związku z czym planowałam jakąś dłuższą wycieczkę rowerową, nie przypuszczałam jednak, że uda mi się wykręcić prawie 100km;)
Ale po kolei… Od rana zastanawiałam się dokąd pojechać, przeglądałam mapy, trochę klikałam w neciku. W końcu postanowiłam pojechać pociągiem do Stirling (miasto na zachód od Edynburga, położone u „szczytu” zatoki Forth) i pojechać drugą stroną zatoki, po super ścieżce rowerowej, którą kiedyś, kiedyś przypadkiem odkryłam. Jednak jak się okazało nie dane było mi tam dojechać… Sprawdziłam pociągi, ceny, itp. OK, zaczęłam się pakować, ale jeszcze przed schowaniem aparatu, sprawdziłam baterię… niestety wskaźnik pokazywał, że jest prawie pusta, a przecież bez aparatu nie można jechać. Podłączyłam baterię do ładowania i czekałam. W międzyczasie przeglądałam mapy, książki i przewodniki dzięki czemu pojawił się alternatywny pomysł na trasę. Zakładał on jazdę na wchód od Edynburga, powłóczenie się po tamtejszych bocznych drogach i powrót pociągiem z North Berwick. Oczywiście brałam pod uwagę wiatr, który miał wiać z zachodu z prędkością 18km/h, ale jeszcze zanim wyszłam z domu wzrastał stopniowo do 22, a następnie do 24km/h, a faktycznie dmuchało pewnie mocniej. Dlatego właśnie planowałam jechać na wschód;)
Gdy w końcu bateria się naładowała, zebrałam się i ruszyłam w drogę. Szybko dojechałam na dworzec, aby zdąrzyć na pociąg i już kupowałam bilet, d gdy przyszło do płacenia okazało się że nie mam karty, ani żadnej gotówki;/ Musiałam więc wrócić po pieniądze, a pociąg w tym czasie odjechał. Następny miał być za pół godziny. Jednak doszłam do wniosku że pół godziny czekania, następnie 45 minut jazdy, to w sumie zrobi się późno, tak więc postanowiłam skorzystać z planu „B” i pojechać na wschód od Edynburga.
Pojechałam tradycyjną trasą; najpierw ścieżką rowerową na obrzeża Edynburga, następnie zbaczając z utartego szlaku, odkryłam fajną ścieżkę wzdłuż jakiejś niewielkiej rzeczki, która wyprowadziła mnie na sam brzeg zatoki w Musselburgu. 15km od domu poczułam głód, zrobiłam więc popas skonsumowałam jedyną jaką miałam kanapkę, zrobiłam kilka fotek i ruszyłam dalej.
Coastal trial © ememka

Znaną trasą dojechałam do Longniddry, zatrzymując się na brzegu zatoki, aby zrobić zdjęcie zapór przeciwczołgowych z czasów II wojny światowej.
Zapory przeciwczolgowe © ememka

Odkryłam ciekawą bramę wjazdową do jakiejś posiadłości. Niby stoi otworem, ale wchodzić tam nie wolno, a już tym bardziej jeździć rowerem! Cóż nie chcą nas tu to nie, jedziemy dalej;)
Brama wjazdowa © ememka

W czasie tego krótkiego postoju rzuciłam jeszcze okiem na mapę, pogodę i czasomierz – przekalkulowałam, bo w mej głowie pojawił się nowy pomysł… przedłużę sobie nieco wycieczkę i pojadę do Dunbar, miasta położonego już nad Morzem Północnym. Jednak tym, co mnie głównie ciągnęło w tamtą stronę, była chęć zobaczenia elektrowni atomowej, położonej nieco na południe od wspomnianego miasta, nad samym brzegiem morza.
Jak postanowiłam tak też zrobiłam i ruszyłam w drogę…
Najpierw czekał mnie przejazd ścieżką rowerową powstałą w miejscu dawnej linii kolejowej Longniddry – Haddington. Ścieżka wije się malowniczo przez około 7,5km pośród pól, na których wschodzi zboże, a na niektórych kwietnie już rzepak. Ścieżka wysypana jest czerwonym, ubitym żwirem. Jedzie się przyjemnie, lekko, choć trzeba pokonać pewne wzniesienie.
Mostek na ścieżką rowerową © ememka

Scieżka rowerowa © ememka

Ścieżka kończy się prawie w centrum Haddington. Przejeżdżając przez nie i rozglądając się uważnie dookoła, nagle zauważyłam niewielki park, czy raczej skwer, w centrum którego stało ogromne drzewo – jakaś sekwoja czy coś. Oczywiście zatrzymałam się i uwieczniłam je na zdjęciach.
Ogromne drzewo © ememka

Pień drzewa © ememka

Drzewo i ja © ememka

Stary drogowskaz © ememka

Dalej kierowałam się ścieżką rowerową „76”, która kawałeczek prowadzi nad rzeczką, a następnie wraca na drogę. Drogi stopniowo zmieniały się z główniejszych, szerokich, z wymalowanymi pasami, do coraz bardziej „którośtamrzędnych”, wąskich właściwie na jeden samochód.
Most © ememka

Lustro © ememka

Ja w lustrze © ememka

Po pewnym czasie okazało się, że jestem na drodze, która niegdyś jechałam do East Linton i która przebiega w pobliżu ruin pewnego zamku. Tym razem jednak nie zamierzałam jechać do ruin, lecz wybrałam bardziej wymagającą drogę – pod górę;) Droga przebiega u stóp góry, dawnego, wygasłego stożka wulkanicznego (jest tu w tym regionie całkiem sporo).
Pod górę © ememka

Na szczycie tego skalistego pagóra, mieli niegdyś fort Rzymianie – tak, tak, zawędrowali aż tu do Szkocji! żądni poznania świata i powiększenia swego imperium! Na górze tej odkryto również dużo wcześniejsze ślady osadnictwa – z epoki Brązu, czyli około 1500 lat przed naszą erą. Na szczyt tej góry się jednak nie wybierałam, lecz przejechałam u jej podnóża i kierowałam się dalej na wschód, ku morzu.
Pole rzepaku © ememka

Drogowskaz retro © ememka

Szlak przecinała mi autostrada, po której rowerami jeździć nie wolno, w związku z czym musiałam starannie wybierać miejsce jej przekroczenia, a jednocześnie znaleźć najkrótszą i najprostszą drogę do celu podróży. Znalazłam drogę, która prowadziła w pożądanym kierunku, równolegle do autostrady, wywnioskowałam, że to pewnie droga techniczna, jednak tablica, przymocowana do otwartej na oścież bramy głosiła, że to droga dojazdowa na farmę, pole, droga prywatna. Postanowiłam jednak nią pojechać, a w razie gdyby okazała się bez wylotu, po prostu przerzucić rower przez płot, a potem samej przez niego przeleźć;) Droga była szeroka, równa i w ogóle nie uczęszczana, chyba po prostu stanowiła ścieżką pieszo - rowerową;) Przejechałam nią spory kawałek, po lekkiej pochyłości, wiatr wiał w plecy, więc prędkość była więcej niż zadowalająca;)
Drogowskaz © ememka

Gdy ta droga się skończyła po jednej stronie autostrady, po drugiej zaczęła się ścieżka rowerowa. Doprowadziła mnie ona do kamieniołomu, kampingu, latarni morskiej, a w oddali – elektrowni atomowej. Do samej elektrowni niestety nie dojechałam, choć prowadzi pod nią od strony morza ścieżka piesza, a od strony lądu zwykła droga. Zadziwiło mnie jak blisko można do niej podejść, szlak pieszy, miejsce piknikowe, a w odległości może nieco kilometra znajduje się kamping;) (to taka promocja energii atomowej, jako całkiem bezpiecznej, że pod samą elektrownią można urządzić sobie piknik). A do elektrowni nie dojechałam, ponieważ zbyt dużo czasu spędziłam pod wspomnianą latarnią morską, rozkoszując się widokiem i zapachem otwartego morza, wdychając jod.
Latarnia morska © ememka

Poza tym zrobiło się późno i trzeba było rozpocząć odwrót. Jednak z miejsca w którym się znajdowałam elektrownia była dobrze widoczna. Widok, mimo wszystko mnie rozczarował. Z zewnątrz nic szczególnego nie widać, tylko coś jak ogromne połączone kontenery.
Elektrownia atomowa © ememka

Plany założenia elektrowni zostały przedstawione w 1974 roku. Już w 1978 odbył się marsz protestacyjny, grupujący 4000 osób, które przemaszerowały z Dunbar na teren budowy elektrowni. Mimo tego budowa rozpoczęła się w 1980 roku, a ukończona została w 1988. Moc elektrowni 1,3MW. Planowo ma ona działać do 2023 roku. Elektrownia ta miała dość pechową historię: w 1999 zaledwie kilometr od niej, w morzu, rozbił się samolot RAF, w maju 2002 nastąpiło uszkodzenie gazowego systemu chłodzącego, a w sierpniu tego samego roku zaobserwowano wibracje reaktora, w związku z czym został on zamknięty. W 2005 nastąpił nieplanowany wzrost mocy drugiego reaktora. W 2006 nastąpiło zamknięcie obu reaktorów na 70 minut związane z zablokowaniem głównego systemu chłodzenia przez wodorosty.
Zastanawiałam się nad złapaniem pociągu w Dunbar, jednak na to wydawało mi się za wcześnie i za mało kilometrów. Postanowiłam dojechać do North Berwick i tam dopiero wsiąść w pociąg. Miałam więc przed sobą kolejne 20km dość ciężkiej drogi - pod wiatr, który szybko wycisnął ze mnie resztkę sił, pod słońce i pod górki;/
Początkowo jechałam prosto na zachód, ścieżką rowerową biegnącą równolegle do autostrady A1. Następnie bardzo mało uczęszczaną choć szeroką drogą i ponownie ścieżką rowerową wzdłuż drogi A199.
Ku słońcu © ememka

Tutejsze ścieżki są naprawdę rewelacyjne – bardzo lubię nimi jeździć. Po dość długim odcinku przebytym tą trasą odbiłam na północ kierując się na North Berwick. Skręciłam w małą drogę prowadzącą do farmy i sklepu przy niej.
Aleja kwitnących drzew owocowych © ememka

Tunel © ememka

Z mapy wynikało, że jest ona przejezdna. Jednak tuż za farma ponownie napotkałam się na otwartą co prawda bramę, lecz tablica na niej ostrzegała ponownie, że jest to droga bez wylotu i jest to tylko dojazd an pola. Jednak nauczona doświadczeniem, że nie należy zbytnio przejmować się takimi znakami, ruszyłam dalej. W końcu, pomyślałam, jestem tylko rowerem, a jak z niego zsiądę tylko pieszym, a nie samochodem, więc na pewno uda mi się jakoś przejść, a gdyby ktoś się czepiał, to powiem, że mam za sobą długą trasę, jestem zmęczona i pragnę jak najszybciej i najkrótszą drogą dostać się do North Berwick;) Przejechałam kawałeczek, a już w oddali widzę mieni się jakaś czerwona tablica. Podjechałam bliżej, a drogę przecięła mi całkiem pokaźna rzeczka i taki znak:
Niebezpieczny bród © ememka

Napis głosi: Uwaga niebezpieczny bród! Właściciele (brodu) nie biorą żadnej odpowiedzialności za nikogo kto przekracza bród. Każdy kto to robi (przekracza bród), robi to całkowicie na własne ryzyko.
Nie przypuszczałam, że w tym wydawałoby się cywilizowanym, wysoko rozwiniętym kraju trafię na coś takiego Było to naprawdę ciekawe i bardzo urokliwe miejsce – świetne na piknik;)
Bród © ememka

Rzeka Tyne © ememka

tablica ostrzegawcza © ememka


Na jednej, szczególnie stromej, wymiękłam i popchałam rower, ale pozostałe dzielnie zaliczałam i nie było to nawet takie trudne;)
Trafiłam na świeżo wyremontowany odcinek dogi, jazda po takim nowiutkim, równiutkim asfalcie to czysta przyjemność Uprzątnięte znaki przedstawiały dość komiczny obraz:
Objazd © ememka

Choć muszę przyznać, że z podobnym ustawieniem drogowskazów, spotkałam się kiedyś w Livingston, jadąc samochodem, na jednym końcu drogi znak pokazywał, że do Edynburga powinnam jechać tam skąd przyjechałam, zawróciłam, na drugim końcu znajdował się identyczny drogowskaz, że do Edynburga to właśnie tam skąd jadę;/ Dodam, że na tym odcinku drogi pomiędzy znakami nie było żadnego skrzyżowania! ;) Przeżyłam wtedy lekką traumę, bo bałam się, że nigdy nie uda mi się wyjechać z tego miasteczka;/
Po pokonaniu ostatniego podjazdu przede mną rozpostarł się taki oto widok na Bass Rock – skalistą wulkaniczną wysepkę, siedlisko ogromnej ilości ptaków (dlatego jest biała – od nagromadzonego tam ptasiego guano). Obecnie jest niezamieszkana, jednak niegdyś znajdował się na niej klasztor, później powstał tam zamek, a w następnym okresie znajdowało się tam więzienie. W 1902 roku na wyspie została wybudowana latarnia morska.
Bass Rock © ememka

Bass Rock © ememka

Tantallon castle © ememka

Na dojeździe do North Berwick byłam już naprawdę zmęczona i bardzo głodna. Na szczęście przypomniało mi się, że niedaleko jest Tesco, podjechałam tam kupić coś do jedzenia. Wybór padł na sałatkę z klusek i kurczaka w sosie musztardowym;) muszę przyznać, że bardzo mi to smakowało. Podjechałam na stację, a tam już stał pociąg  na odjazd czekałam tylko 5 minut więc szybciutko wróciłam do domu. W czasie jazdy (30min) posiliłam się wspomnianymi kluseczkami i wzmocniłam piwkiem;)
/

Przypadkiem do Linlithgow

Sobota, 19 marca 2011 Kategoria Długodystansowo, Fotograficznie, Samotnie
Km: 70.70 Km teren: 0.00 Czas: 04:08 km/h: 17.10
Pr. maks.: 39.00 Temperatura: 7.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Udało mi się obudzić w miarę wcześnie (jak na sobotę), a dokładniej obudził mnie listonosz;) Wyjrzałam za okno i postanowiłam koniecznie wykorzystać tak piękna pogodę na jakąś dłuższą wycieczkę.
Trochę czasu zeszło mi na przygotowaniach: prowiant na drogę i zaplanowanie trasy. Do wyboru mam właściwie tylko dwa kierunki: na wschód lub na zachód, ponieważ na północy jest zatoka, a na południu górki;) Popatrzyłam na pogodynkę, miało wiać umiarkowanie (18km/h) z WSW/WS. Postanowiłam pojechać na zachód, z myślą o tym że w drodze powrotnej będzie mi wiać w plecy i ułatwiać pedałowanie, gdy już będę trochę zmęczona, natomiast w tamtą stronę mogę mieć nieco pod wiatr. Jak się później okazało nie udało się to do końca, a na dodatek wg mnie wiało mocniej niż te 18km/h;/ Posiedziałam też trochę nad mapami, rozmyślając dokąd to ja mogłabym pojechać;) i trochę się rozmarzyłam, a moje pomysły okazały się nieco zbyt dalekie;)
Ostatecznie postanowiłam pojechać do Bo’ness, małej miejscowości nad zatoką, gdzie znajduje się muzeum kolei parowej, a stamtąd może jeszcze troszkę dalej do takiego przemysłowego miasteczka, ale jak to zwykle z planami bywa, z niewiadomych przyczyn, nic z nich nie wychodzi;) ale po kolei…
Ruszyłam z domu, znaną ścieżką rowerową ku północy. Ścieżka ta biegnie z centrum miasta na północ Edynburga lub na północny – zachód do urokliwej miejscowości nad zatoką – South Queensfery. Ścieżka ma jakieś kilkanaście kilometrów i jest odcięta od ruchu samochodowego.
Ścieżka rowerowa © ememka

W tym miejscu, nastąpił krótki postój, gdyż zrobiło mi się tak ciepło, że musiałam zrzucić koszule i szalik; )
Ścieżka rowerowa poza miastem © ememka

No parking © ememka

Przede mną ostry zjazd na poziom morza. Tutaj takie podjazdy/zjazdy są normą, natomiast takie znaki należą do rzadkości.
Nachylenie zjadu © ememka

South Queensferry to urokliwe miasteczko, w którym znajduje się mnóstwo knajpek, restauracyjek i pubów z widokiem na zatokę mosty.

Forth Bridge © ememka

Forth Road Bridge © ememka

Czarna kamienica © ememka

Zrobiłam parę zdjęć, chwilkę odpoczęłam i ruszyłam dalej, jadąc nad samą zatoką w kierunku Hopetoun House. A na zatoce wielki ruch, statki pływają w tę i powrotem. Po przeciwnej stronie zatoki znajduje się spory port handlowy i promowy, oraz port marynarki wojennej, w którym ponoć znajdują się łodzie podwodne (ale to ściśle tajne)
Statek na zatoce © ememka

Statki pod mostami © ememka

Droga © ememka

Jest to wielka posiadłość z pałacem i otaczającym go parkiem. W okresie letnim jest udostępniony do zwiedzania. Podjechałam tam, żeby zobaczyć jak wygląda, ale niestety nie udało mi się do niego podjechać, widziałam go tylko z daleka, ale musze przyznać, że wygląda interesująco. Koniecznie będę musiała się tam wybrać ponownie latem i go zwiedzić Brama wjazdowa na teren posiadłości wygląda bardzo okazale.
Brama wjazdowa © ememka

Brama wjazdowa © ememka

Detal bramy © ememka

Hopetoun House © ememka

Prowadzi tędy ścieżka rowerowa, omija ona jednak sam dom i prowadzi bokiem, przez krótki (na szczęście) odcinek nawet łąką po której włóczą się owieczki;) Na trasie spotyka się takie wynalazki, jak furtka na ścieżkę rowerową, która prowadzi przez tereny na których pasą się owieczki. W Polsce nie do pomyślenia, żeby rolnikowi deptać łąkę;)
Furtka © ememka

Ścieżka rowerowa © ememka

Później trochę pobłądziłam, ponieważ chciałam przebić się na ścieżkę prowadzącą nad samą zatoką, ale nie mogłam jej znaleźć, postanowiłam więc zmodyfikować trasę i jechać dalej.
Dalsza droga © ememka

W trakcie tej wycieczki (zresztą chyba nie po raz pierwszy) przekonałam się, że jadąc rowerem, należy całkowicie ignorować ten znak.


Dzięki temu znalazłam fajną, nieomalże nieuczęszczaną drogę, po której, a raczej w poprzek której, tuż przed rowerem śmigały zajączki i kury;) Na dodatek był to niezły skrót i ominięcie dość ruchliwej drogi
W końcu dojechałam do znanej mi z wcześniejszych wycieczek restauracji. Jednak tym razem z niej nie skorzystałam (dieta) chwilę odpoczęłam, przyjrzałam się mapie, w którą stronę powinnam pojechać, bo drogi tutaj są jakieś takie zakręcone, że nie mogę się odnaleść;) Gdy w końcu zdecydowałam którędy mam jechać – ruszyłam. Droga super, równiutki asfalt, z górki, choć dość silny boczny wiatr. Wszystko było, OK aż do momentu, gdy droga skręciła, raz że było pod wiatr, dwa pod górkę! No ale taki już nasz los;) Podjechałam pod tę górkę, na końcu tej drogi można było jechać w prawo lub lewo, ja niewiele myśląc, skręciłam w lewo, bo była tam całkiem porządna ścieżka rowerowa (i pewnie na dodatek było z górki;)) jadę sobie, co prawda z górki ale pod wiatr;/ wrr już teraz naprawdę silny i mocno mnie hamujący, aż tu nagle zobaczyłam tablicę miejscowości Linlithgow, gdzie nie planowałam jechać Zatrzymałam się, zerknęłam na mapę – no tak oczywiście zamiast w prawo skręciłam w lewo i dlatego znalazłam się tu gdzie się znalazłam. No cóż, tak widocznie miało być, pomyślałam sobie. Postanowiłam podjechać pod ruiny pałacu jakie się znajdują w tym mieście, tam chwilę odpocząć, napić się i coś przekąsić i ruszyć w drogę powrotną.
<a href="http://photo.bikestats.eu/zdjecie,160537,urzad-miasta.html">
Urzad miasta © ememka
[/url]
Pałac w Linlithgow © ememka

Pałac Linlithgow © ememka

Bardzo chciało mi się pić, ponieważ nie wzięłam wody tylko herbatę, ponieważ za pierwszym razem gdy spojrzałam na pogodynkę, pokazywała on 0st, więc pomyślałam sobie, że herbatka będzie bardzo dobra, aby się rozgrzać. Szybko jednak się ociepliło i to do tego stopnia, że musiałam zdejmować niektóre warstwy odzieży, a herbata choć bardzo dobra, okazała się nie najlepsza na zaspokajanie rowerowego pragnienia;( W związku z tym musiałam znaleźć sklep, akurat trafiło się Tesco, patrzę są stojaki dla rowerów - super, tylko że akurat w tej chwili uświadomiłam sobie, że nie wzięłam blokady do roweru;/ Postanowiłam przejść się po mieście i znaleźć jakiś mały sklepik, gdzie mogłabym kupić wodę, że tak powiem z drzwi i mieć rower na oku. Po przejęciu całego centrum w końcu upatrzyłam taki sklepik, kupiłam wodę i poszłam nad jeziorko nad którym była masa ludzi z dziećmi, że ciężko było przejść. Ale udało mi się ominąć ten tłum i znaleźć w miarę spokojną ławkę u stóp pałacu.
Trochę odpoczęłam, najadłam się, choć zmarzłam w tym czasie, bo całkowicie się zachmurzyło, a do tego wiał dość silny, lodowaty wiatr. Myślałam, jaką drogą najlepiej będzie wrócić do domu i doszłam do wniosku, że pojadę wzdłuż kanału – wiatr będę miała w plecy, a drogę całkiem płaską;) To było dość istotne, ponieważ czułam się już trochę zmęczona, a doświadczenia ze wcześniejszych podjazdów na trasie nie były optymistyczne, wręcz przeciwnie;( Nie wiem albo mam jakieś słabe nogi, albo w ogóle jestem słaba, ale podjazd pod najmniejsza górkę mnie wykańcza Tak więc wygrała trasa prowadząca wzdłuż kanału, choć wiedziałam, że jej nawierzchnia nie jest rewelacyjna – to po prostu bita ścieżka, wyłożona jakimś tłuczniem lub żwirem (zależy na którym odcinku). Momentami, naprawdę żałowałam, że nie wylali na niej asfaltu, choć szerokości pół metra, ale jakie było moje zdziwienie, gdy w pewnym momencie, już nieco bliżej Edynburga, pojawił się on, czarny, gładki, niemoalże cieplutki, nowiutki asfalcik;) Prawie miałam ochotę paść na kolana i go ucałować.
Ścieżka rowerowa © ememka

Asfaltowa ścieżka rowerowa nad Kanałem © ememka

Niestety ta nowa nawierzchnia jest dopiero kładziona i cieszyłam się nią zaledwie przez jakieś 200-300 metrów;( Jednak jazda na dobitych na maksa oponach do jazdy miejskiej, na ramie bez amortyzatora, po niezbyt równej i kamienistej nawierzchni nie należy do przyjemności. A taką właśnie miałam trasę na długości jakichś 20km.
Znacznik drogowy © ememka

Jadąc wzdłuż kanału początkowo faktycznie miałam wiatr w plecy i w miarę równą ścieżkę, jechało mi się na prawdę dobrze z prędkością około 25km/h. Jednak kanał jakoś tak kluczy, że w pewnym memencie wiało mi z boku, a po chwili znowu w twarz, akurat wtedy, gdy byłam już naprawdę zmęczona i nie miałam już ani siły, ani ochoty dodatkowo walczyć z wiatrem, który (teoretycznie) miał mi pomagać;) Pod koniec trasy, miałam dość, byłam zmęczona, na dodatek zaczęły mnie boleć plecy, nie wiem czy od plecaka, czy od dość długiego czasu spędzonego w „rowerowej” pozycji, a do tego doszła niewygoda z siedzeniem, chyba za bardzo pochwaliłam siodełko po ostatniej wycieczce i tym razem, nie wiedzieć dlaczego, dało mi się we znaki;/
Jednak mimo tych niedogodności, zakończyłam wycieczkę zadowolona, zarówno z trasy jak i przejechanego dystansu.




PS. Zapraszam na BLOGA

Moja pierwsza "setka"!!!

Sobota, 22 maja 2010 Kategoria Samotnie, Długodystansowo, Po Szkocji
Km: 98.80 Km teren: 0.00 Czas: 05:40 km/h: 17.44
Pr. maks.: 43.50 Temperatura: 25.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 606m Aktywność: Jazda na rowerze
W końcu zrobiłam to!
Udało mi się przejechać moją pierwszą „setkę” (no prawie;)) Okazało się, że to wcale nie takie trudne. Postanowiłam przejechać trasę z Glasgow do Edynburga ścieżką rowerową nr 75. Pierwotnie planowałam pojechać z Edynburga do Glasgow, ale po sprawdzeniu pogody, a przede wszystkim wiatru postanowiłam pojechać w odwrotnym kierunku, aby mieć wiatr po swojej stronie, czyli w plecy;) Udałam się do Glasgow pociągiem, dojechałam nad rzekę Clyde, wzdłuż której prowadzi wspomniana ścieżka i ruszyłam w drogę powrotną do domu;)
Pogoda była wspaniała, około 25st, ponoć to był najcieplejszy weekend tego roku tu, na wyspach. Słonko przygrzewało mocno przez całą drogę i trochę się spiekłam.
Początkowo szeroka asfaltowa ścieżka wiodła w górę rzeki Clyde, jechało mi się bardzo dobrze w niezłym tempie.
Tak jadąc cały czas ścieżką rowerową dojechałam do miasteczka Coatbridge, gdzie znajduje się muzeum przemysłu tego regionu. Bardzo ciekawe miejsce, musze się tam wybrać z osobną wizytą, ponieważ dziś nie miałam czasu, byłam zaledwie w 1/3 drogi!
Żelazo, węgiel, stal © ememka

Coś jak UFO;) © ememka

Po wyjechaniu z muzeum jakoś nie mogłam odnaleźć ścieżki, pojechałam więc główną drogą do następnej miejscowości. Tam na chwilę odnalazłam ścieżkę, ale szybko mi się ona zgubiła;/ po pewnym czasie znowu na nią trafiłam, ale tabliczki były zamalowywane. Okazało się, że znaczny odcinek ścieżki, która powstała w miejscu dawnej linii kolejowej, jest remontowany. Nie wiem czy tylko remont ścieżki czy też zamierzają kłaść tam ponownie tory. W związku z tym musiałam jechać drogą. Na szczęście ruch był niewielki a droga szeroka. Później doszłam do wniosku, że to nawet lepiej bo jechałam szybciej niż bym jechała ścieżką.
Było gorąco i około 44 kilometra miałam wielki kryzys, a to przecież nawet nie połowa drogi! Poczułam, że chyba jednak nie dam rady i zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest najbliższa stacja;) Byłam zmęczona i bardzo bolało mnie siedzenie;/ na dodatek ten nieznośny upał, ale odpoczęłam trochę, popatrzyłam na mapę, napiłam się i powiedziałam sobie, co tam jeszcze kawałek pojadę;) No i jak tak zaczęłam pedałować to jakoś poszło później w końcówce trasy czułam się o wiele lepiej niż na tym czterdziestym kilometrze i stwierdziłam że nie czuję się zbytnio zmęczona i mogłabym jeszcze trochę popedałować;) może trzeba było pokonać jakąś barierę? A może to dlatego, że zrobiło się nieco chłodniej? No i wiatr w plecy też trochę pomagał;)
W miejscowości Bathgate postanowiłam nieco odbić ze szlaku, przejechać przez dość wysokie wzniesienie, ale po jego drugiej stronie znajdował się kompleks wielkiego opuszczonego szpital, który bardzo chciałam odwiedzić. Podjazd sobie darowałam, był naprawdę koszmarny (16%), a ja miałam już w nogach jakieś 70km. Ale za to zjazd był fantastyczny no i świetny punkt widokowy. Widziałam np. centrum dystrybucyjne TESCO, którego magazyny (jeden budynek) ciągną się na długości około 1,5km!
Po wspaniałym zjeździe zajechałam do wspomnianego opuszczonego szpitala, a właściwie wielkiego kompleksu złożonego z wielu budynków, sklepu, kościoła, itp. Jednym słowem cale miasteczko, wygląda trochę strasznie bo wszystkie okna są zabite i panuje tam straszna cisza. Robi to niesamowite wrażenie! Zrobiłam tam jedno kółko i trochę zdjęć i dodałam to miejsce do mojej coraz dłuższej listy „miejsc do odwiedzenia”.
Opuszczony szpital © ememka

Ruszyłam dalej w stronę domu, bo słońce się zniżało.
Skierowałam się w stronę miasteczka Livingston, bardzo brzydkiego i potwornie zakręconego z mnóstwem ulic i uliczek, rond i ścieżek rowerowych. Początkowo jechałam ścieżką, ale doszłam do wniosku że lepiej będzie jechać ulicami, bo jadąc ścieżką nie mam żadnego odniesienia i nie wiem gdzie jestem. Jadąc drogą też się co prawda zgubiłam, ale tylko raz;) W końcu jednak wyjechałam na drogę prowadzącą prosto do Edynburga i już się jej trzymałam. Gdy zobaczyłam drogowskaz Edinburgh 10(mil) miałam na liczniku 84km;) pomyślałam, że będzie równa „stówka”, ale odległość jest podana do centrum miasta, a ja mieszkam nieco wcześniej, ale już nie chciało mi się krążyć, aby „nabić” te 1,5km;)
MAPA

Na zakończenie jeszcze kilka słów o moich wrażeniach: jak pisałam wyżej było gorąco i ciężko, miałam chwile zwątpienia, ale powiedziałam sobie że muszę to zrobić, no i udało się! Po powrocie do domu nie byłam nawet zbytnio zmęczona, a następnego dnia nie byłam wcale obolała, choć dla zrównoważenia, spędziłam dzień wylegując się na słońcu;) Po przejechaniu trasy stwierdziłam, że to wcale nie trudne;) i jak to się mówi „pikuś” ;) no to do następnej „setki” ;)

kategorie bloga

Moje rowery

Giant 2573 km
Revolution 6341 km
Mieszczuch 839 km

szukaj

archiwum