ememkablog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(55)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ememka.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Po Szkocji

Dystans całkowity:1623.76 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:101:26
Średnia prędkość:16.01 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Suma podjazdów:3876 m
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:64.95 km i 4h 03m
Więcej statystyk

Zdobywanie kolajnych zamków

Niedziela, 12 sierpnia 2012 Kategoria Długodystansowo, Po Szkocji, W towarzystwie
Km: 54.30 Km teren: 0.00 Czas: 03:50 km/h: 14.17
Pr. maks.: 49.30 Temperatura: 19.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 410m Sprzęt: Giant Aktywność: Jazda na rowerze
Rano wyspani, wypoczeci i swiezutcy ruszylismy na zamek Elcho. Najpierw trzeba bylo sie wspiac na obrzeza miasta - polozonego w dolinie rzeki. Waska droga prowadzaca do zamku, a polozona miedzy polami byla mocno pofalowana, co chwila do gory i do dolu, do gory i do dolu, a na sam koniec w dol do zamku w doline rzeki. Do samego zamku dojrzedza sie przez jakas farme i czyjesc podworko:)

Sam zamek robi niesamowite wrazenie;) Jest duzy, dobrze zachowany, z ogromna iloscia pomieszczen, schodow, zakamarkow i co chyba dla niego najbardziej charakterystyczne - dużą ilością ustępów;)

Elcho Castle © ememka


Elcho Castle © ememka


Elcho Castle © ememka


Kuchenny kominez w zamku Elcho © ememka


Po zwiedzeniu zamku ruszylismy w droge powrotna do Perth na zakupy. Trzeba bylo sie wspiac pod te gorki z ktorych wczesniej tak milo sie zjezdzalo, ale pozniej ponownie czekal nas swietny zjazd do miasta;)
W Perth udalismy sie na glowna ulice handlowa, gdzie zajrzalam do wszytkich sklepow turystycznych w liczbie trzech. Oprocz szpilek nabylam koszulke, polara i mape;) Jednym slowem szlanstwo zakupowe;) Jedank tak zaopatrzeni moglismy spokojnie ruszac dalej nie przejmujac sie juz gdzie nas noc zastanie.

Ponieważ mial to byc wyjazd "zamkowy" ruszylismy w kierunku kolejnego, tym razem byl to palac - Scone Palace.

Wielkie drzewa © ememka


Scone Palace © ememka


Ogromna sekwoja © ememka


Labirynt © ememka


Po zwiedzeniu palacu jak i calych wlosci ruszylismy spowrotem do Perth, przeprawilismy sie na druga strone rzeki i ruszylismy sciezka rowerowa wzdluz jej brzegu. przejechalismy tak ladnych pare kilometrow, omijajac w ten sposob miasto i kierujac sie do kolejnego, bardzo ciekawego zamku. Obecnie jest to jeden zamek, lecz początkowo byly to dwie oddzielne budowle, odlegle od siebie o okolo 3 metry. Wybudowano je w zwiazku z jakimis rodzinnymi niesnaskami, cala rodzina nie chciala mieszkac pod jednym dachem dlatego wybudowala oddzielny zamek. W pozniejszm okresie oba zamki polaczono dobudowka. Wszystkie te czesci sa dobrze widoczne na zdjeciu.

Ścieżka rowerowa w Perth wzdłuż rzeki Tay © ememka


Huntingtower castle © ememka


Z tego miejsca zaczelismy powoli zamykac nasza petle zawracajac na poludnie ie powoli kierujac sie spowrotem w strone Dunfermline skad nastepnego dnia mielismy zlapac powrotny pociag do Edynburga. Nie byl to jednak koniec pedalowania na ten dzien, jechalismy jescze spory kawalek, rozgladajac sie za odpowiednim miejscem do ropzbicia namiotu. Tutaj to jednak nielatwe. Wszedzie otaczaly nas pola lub pastwiska, natomiast lasy jakie sie w tej okolicy zdarzaly byly bardzo ponura, przygnebiajace, drzewa byly w nich strasznie stloczone, ze na dno lasu nie docierala najmniejsza chocby ilosc swaitla. Inne z kolei, neico zadsze mialy bardzo nierowne i wilgootne podloze. Brak w nich polanek, czy lesnych duktow, rpzecinek czy chociazby drog przeciw pozarowych. Co wiecej wszystkie sa pogrodzone, a to murek a to siatka, a to drut. Wejsc do nich to nielada wyczyn. Jadac tak, rozgladalam sie i obserwowalam te lasy i chyba wszystkie kojarzyly mi sie z Mroczna PUszcza zaprezentowana przez Tolkiena. Co wiecej przygladajac sie tym drzewom chyba rozumiem skad u wziely sie te wszystkie lesne potwory;) Tutejsze lasy sa bowiem jak zywcem wyjete z powiesci Tolkiena. Wloczac sie po tych lasach i szukajac miejsca na nocleg trafilismy na pozostalosci dawnego rzymskiego punktu kontrolnego na wale/murze, ktory niegdys tedy oprzebiegal. Droga ktora jechalimy nazywa sie Roman Road i jest idealnie prosta. Rzymianie to jednak potrafili drogi budowac:)
Coz, jednak w tej okolicy nie znalezlismy miejsca na nocleg, ruszylismy dalej. Widzielismy kilka fajnych miejsc, ale trawka byla na nich tak ladnie przystrzyzona, ze jakos tak glupio bylo spac nieomalze u kogos na podworku. Ostatecznie, juz nieco zdesperowani znalezlismy wjazd na jakies pole - nieuzytek, moze jakies gruzowisko czy zwalowisko, ale porosniete trawa, zasloniete od drogi dosc wysoka skarpa, wydawalo sie OK. Rozbilismy namiot, zaczelismy palaszowac kolacje, rozpalilismy grila, jedlismy kielbaski i pilismy piwko. Jak sie po chwili okazalo rozbilismy sie w poblizu linii kolejowej, na szczescie pociagi nie jezdzily zbyt czesto;)

Obóz i kolacja © ememka


W nocy sporo padalo i troche sie obawialam o namiot, gdyz byl to jego chrzet bojowy na deszcz, ale przetrwal go bardzo dobrze, nic nam na glowy nie padalo i na szczescie nie podmylo. Ja jednak bardzo zle spalam, najpierw niemogloam zasnac, nasluchiwalam odglosow okolicy, potem sluchalam deszczu i zastanawialam sie czy namiot nie przemaka, a na dodatek ulozylam sie na jakiejs strasznej nierownosci - koleinie, ktorych sporo bylo na tym polu i nie moglam znalezc sobie miejsca;/ W koncu sen mnie jednak zmozyl. Troche pospalam, ale rano obudzil mnie przejezdzajacy pociag. Zarzadzilam wiec pobudke, sniadanie, zwijanie obozu i ruszanie w dalsza droge - do domu;)



PS. Przepraszam za brak polskich literek.

Zamki Regionu Perthshire

Sobota, 11 sierpnia 2012 Kategoria Długodystansowo, W towarzystwie, Po Szkocji
Km: 67.50 Km teren: 0.00 Czas: 04:23 km/h: 15.40
Pr. maks.: 47.00 Temperatura: 21.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: 370m Sprzęt: Giant Aktywność: Jazda na rowerze
W koncu udalo sie zorganizowac trzydniowy weekend, zebrac sie i pojechac na wycieczke. Plany byly rozne ostatecznie padlo na zwiedzanie zamkow i rekreacyjne krazenie po perthshire.
Wstalismy rano, spakowalismy sie i ruszylismy. Postanowilismy podjechac pociagiem do Dunfermline, aby zaoszczedzic sobie czasu i kilometrow, na dojechanie do tego miejsca. W Dunfermline zaczela sie nasza wycieczka, stad ruszylismy na polnoc w kierunku jeziora Leven, gdzie znajdowal sie pierwszy zamek. Ten odcinek drogi nie byl zbyt interesujacy, raczej płaski, wśród pól, a droga biegła nieomalże wzdłuż autostrady;/
Dojechalismy do jeziora, na srodku ktorego znajduje sie zamek Lochleven. Plynie sie na niego niewielka lodka. Na wysepce mozna sie pokrecic, zwiedzic zamek, zrobic sobie piknik, jednym slowem co kto lubi, a miejsce jest bardzo urokliwe;)

Lochleven Castle © ememka


Lochleven Castle © ememka


Lochleven Castle © ememka


Lochleven castle © ememka


Wieża na zamku Lochleven © ememka


Mur Lochleven castle © ememka


Ja taka nieśmiała;) © ememka


Po wizycie na zamku podjechalismy do miasteczka w poszukiwaniu mapy regionu (tym razem bylam zupelnie nieprzygotowana do tej wycieczki, ale jescze sie okaze ze to nie koniec przygod i niespodzianek) oraz zrobic zapas wody. Z mapa byl nijaki problem bo w miasteczku nie bylo zadnej informacji turystycznej, ani ksiegarni, czy innego sklepu turystycznego. Jednak udalo upatrzec mi sie jedna w jakims skelpie "ze wszystkim" ;)
Po zalatwieniu tych spraw i zdobyciu mapy, wrocilismy nad jezioro i ruszylismy sciezka rowerowa, biegnaca jego brzegiem. Jazda ta drozka byla bardzo spokojna, choc ze wzgledu na weelend i piekna pogode byla nieco zatloczona. Jednak jazda nad jeziorem wsrod lak, drzew, z dala od samochodow jest naprawde wspaniala.

Ścieżka nad jeziorem Leven © ememka


Po pewnym czasie musielismy jednak z niej zjechac, kierujaca sie dalej na polnoc do nastepnego zamku. Wjechalismy na urocza, boczna droge, prowadzaca prosto jak strzala przez zyzne pola i łąki, ulozone szachownicowo, na pofalowanym terenie - kolory tej mozaiki byly niesamowite, niby zielone i jasnobrazowe, jednak kazde pole w innym odcieniu.

Droga przed siebie © ememka


Czas żniw © ememka


Górki przy trasie © ememka


I tak sobie jechalismy i jechalismy przed siebie ta wspaniala droga, az dojechalismy do jakiegos miasteczka, nie wiedzialam co to za mijesce, poniewaz mapa mi sie skonczyla;) Ale zapytalismy jakiegos miejscowego ktoredy na zamek i pan uprzejmie i szczegolowo nas pokierowal;)
Kolejny kilkukilometrowy odcinek musielismy przejechac wzdluz dosc ruchliwej drogi, na szczescie biegla wzdluz niej sciezka/chodnik, dzieki czemu jechalo sie przyjemnie, spokojnie i bezstresowo.

Ścieżka rowerowa wzdłuż ruchliwej drogi © ememka


Nastepnie skrecilismy w prawo i po kolejnych kilku kilometrach i lekkich podjazdach naszym oczom ukazal sie piekny zamek, dumnie stojacy na wzgorzu.

Balvaird Castle © ememka


Balvaird Castle © ememka


Ruszylismy dalej kierujac sie na kolejny zamek i jednoczesnie rozgladajac sie juz za jakims miejscem na nocleg.

Jedziemy sobie jedziemy, kierujemy sie w strone zamku polozonego nad rzeka, rozgladamy sie za jakas polanka, a mnie nagle olsniewa...
Niestety nie jest to olsnienie pozytywne, wrecz przeciwnie, wiesci sa bardzo zle. Nie bedzie nocowania pod namiotem, bo nie ma przy nim szpilek! A bez sledzi stal nie bedzie;/ Przypomnialo mi sie to jakos nagle. Gdy pakowalam go ostatnio w ogrodku, po tym jak sie suszyl juz wtedy nie namierzylam w worku sledzi, jednak namiot spakowalam, wrzucilam do kanciapki, zapominajac o poszukaniu i dolozeniu szpilek do wora;/ A pakujac sie rano chwycilam namiot, absolutnie nie pamiętając o tym ze jest niekomoletny! No zalamka:(
Jedyne wyjscie, to poszukiwanie jakiegos noclegu pod dachem - B&B. Skierowalismy sie wiec w strone Perth, do ktorego mielismy zaledwie kilka kilometrow.
Po drodze przyszlo mi jescze do glowy, ze mimo ze bylo pozno i zwykle sklepy napewno beda zamkniete, to mozna zajrzec do Tesco (o ile sie na nie natkniemy) i zobaczyc czy nie maja takich turystycznych rzeczy. Tesco owszem znalezlismy, bylo akurat przy wjezdzie do miasta, niestety zadnych turystycznych gadzetow nie bylo;( Ruszylismy w strone centrum i naszczescie szybko udalo nam sie znalezc niedrogie B&B. Ale dzieki temu mielismy normalne lozka, TV i moglismy wziasc prysznic;) Ech tak to skonczyl sie ten obfity w atrakcje i wydarzenia dzien;)

/

PS. Przepraszam za brak polskich znaków.

Po Szetlandach

Poniedziałek, 18 czerwca 2012 Kategoria Po Szkocji, Samotnie
Km: 57.70 Km teren: 0.00 Czas: 03:40 km/h: 15.74
Pr. maks.: 55.00 Temperatura: 11.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Revolution Aktywność: Jazda na rowerze
Nastepnego dnia postanawiam wybrac sie na jazde po okolicy na lekko. Pogoda dopisuje, choc jest tylko 11 stopni. Widoczki zupelnie nie jak na dalekiej polnocy Szkocji ;) 







Pocztakowo planowalam jechac droga widoczna po drugiej stronie jeziora, jednak gdy zobaczylam jak pnie sie pod gore na dosc dlugim odcinku, zmodyfikowalam plan i pojechalam inna trasa;)



Choc nie ominely mnie inne podjazdy;)







Inni spedzaja wolny czas zupelnie inaczej;)



Wiecej zdjec, takze z nierowerowej czesci wycieczki TUTAJ.

/

Po Szetlandach

Poniedziałek, 18 czerwca 2012 Kategoria Po Szkocji, Samotnie
Km: 109.00 Km teren: 0.00 Czas: 07:12 km/h: 15.14
Pr. maks.: 52.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Revolution Aktywność: Jazda na rowerze
Nie wiem jak to sie stalo, ze nie opublikowalam tych postow z mojej wyceiczki na Szetlandy? 
Pierwszy wpis o podrozy na ten najdalej na polnoc wysuniety przyczulek Wielkiej Brytanii jest tutaj.
Rano, po nocy spedzonej na promie wyladowalam na Szetlandach.


Zjechałam z promu, zjadłam śniadanie i postanowiłam ruszyć, zauważyłam jednak że mam miękką tylną oponę. Hmm, dziwne, dopompowałam i ruszyłam. W pierwszej kolejności postanowiłam udać się na południowy kraniec głównej wyspy.
Dzień był dość męczący, po całej nocy na promie, podczas której niewiele spałam, o 8 rano ruszyłam na podbój najbardziej na północ wysuniętych wysp Wielkiej Brytanii.
Jeszcze w samym Lerwick - stolicy wysp mozna natknac sie na ciekawy i dobrze zachowany zabytek - broch z epoki brazu (1000lat p.n.e.).


Na wyjeździe z miasta czekał mnie spory podjazd, na szczęście udało mi się go pokonać. Za miastem wybrałam malowniczą, boczną drogę, na końcu której ponownie czekał mnie stromy podjazd, gdyż droga ta opadała nieomalże na poziom morza. Na dodatek martwiło mnie to tylne koło z którego uchodziło powietrze, jednak nie do końca, dopompowywałam i jechałam dalej.
I tak jadąc na południe po pewnym czasie mijam 60 równoleżnik szerokości geograficznej północnej! Tak daleko mnie jeszcze nie było! :)


Postanowiłam dojechać do końca wyspy, a dopiero w drodze powrotnej zwiedzać, ponieważ nie byłam pewna ile czasu mi to wszystko zajmie.

Na południowym krańcu wyspy przecinam pas startowy lotniska w Sumburgu.


Zwiedzam bardzo ciekawe muzeum archeologiczne - Jarsholf. Ludnosc osiedlala sie w tym miejscu juz od epoki brazu, czyli jakichs 2500 lat p.n.e.


W okolicach latarni morksiej w Sumburgu gniazduje mnóstwo ptaków, w tym niesamowicie urokliwe maskonury (puffins). Można je fotografować z odległości nieco ponad metra;)

Zawracam i kieruję się z powrotem do Lerwick, wybieram jednak boczną drogę, aby nie jechać tą samą trasą, nie jest to łatwe, gdyż nie ma tu zbt wielu dróg;)


Na plaży wylegują się foki

A droga prowadzi w przód i w przód


Powszechny widok na Szetlandach - kuc szetlandzki

Początkowo poszukiwałam jakiegoś dzikiego miejsca do rozbicia się, było to jednak dość trudne, ponieważ wszystko jest pogrodzone. Ostatecznie postanowiłam rozbić się na polu namiotowym w Lerwick.


Wiecej zdjec, takze z nierowerowej czesci wycieczki TUTAJ.
/

Na Szetlandy

Niedziela, 17 czerwca 2012 Kategoria Po Szkocji, Samotnie
Km: 4.20 Km teren: 0.00 Czas: 00:25 km/h: 10.08
Pr. maks.: 24.10 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Revolution Aktywność: Jazda na rowerze
Postanowiłam wyruszyć na Szetlandy, bilety na pociąg i prom miałam już od jakiegoś czasu zarezewowane. W sobote rano wsiadłam w pociąg do Aberdeen, a następnie nocny prom do Lerwick na Szetlandach.



Wiecej zdjec, takze z nierowerowej części wycieczki
TUTAJ

Wyspa Iona i przez Mull

Niedziela, 3 czerwca 2012 Kategoria Długodystansowo, Fotograficznie, W towarzystwie, Po Szkocji
Km: 80.20 Km teren: 0.00 Czas: 05:14 km/h: 15.32
Pr. maks.: 41.50 Temperatura: 15.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Revolution Aktywność: Jazda na rowerze
Pobudka o 7.30 pakowanie, skromne śniadanko, próba zagotowania wody przy dość silnym wietrze na suchym paliwie graniczyła z cudem.
Zjechaliśmy do wioski i czekaliśmy na prom, który miał o 8.45 zabrać nas na wyspę Iona. W międzyczasie skorzystaliśmy z otwartego całą dobę szaletu oraz kontaktu, gdzie podładowałam baterię do aparatu.

http://www.youtube.com/enhance?feature=vm&v=B6yx2tuA69c

Zachodnie wybrzeże Szkocji © ememka


Ruiny opactwa © ememka


Opactwo Iona © ememka


Podcienia dziedzinca © ememka


Opactwo iona © ememka


Wnętrze kościoła © ememka


Opctwo Iona © ememka


Błękitne wody © ememka


Zwiedziliśmy, powylegiwaliśmy się na słonku czekając na prom i ruszyliśmy w drogę powrotną. Częściowo trasa prowadziła tą samą drogą, co dzień wcześniej (na wyspie nie ma zbyt wielu dróg), jechaliśmy jednak wolniej, często zatrzymując się, aby uwiecznić widoczki.




Po kilku kilometrach jazdy odezwał się brak porządnego śniadania i czułam jak mnie ssie pusty żołądek, na dodatek nie miałam siły pedałować, w jeździe nie pomagał także przeciwny wiatr. Krótki postój na uzupełnienie „paliwa” i ruszyliśmy dalej. Dotoczyliśmy się do rozjazdu i skręciliśmy na jeszcze węższa (tak to możliwe) drogę widokową prowadzącą do Salen. Ta droga była fantastyczna, najpierw lekko falując prowadziła przeciwległym brzegiem zatoki, wzdłuż której jechaliśmy wcześniej, a ponieważ wykonaliśmy zwrot o 180st – wiatr zaczął pomagać i momentalnie jazda z mocnego naciskania na pedały i walki, zamieniła się w delikatne kręcenie i spokojne toczenie się. Następnie ładny zjazd, zakręt i solidny podjazd, jak się później okazało na szczęście jedyny tego dnia;) po drugiej stronie tego wzniesienia rozpościerały się niesamowite widoki na klify i skaliste wybrzeże. Droga wiła się wzdłuż brzegu wciśnięta miedzy wody zatoki, a pionowo wznoszące się góry.

Wijąca siędroga © ememka




Minęliśmy fragment brzegu usianego ogromnymi głazami, które niegdyś odpadły od pionowo wznoszących się ścian. Miejsce bardzo urokliwe, a zarazem nieco straszne.

Wielkie głązy © ememka


Leniwe owce © ememka


Przejeżdżaliśmy też obok zarośli i karłowatych drzewek, które zapewne miały ambicje być lasem, jednak silne wiatry, jakie muszą tu wiać zniekształciły je i skarliły, przez co wyglądają strasznie i złowrogo, jak poskręcany reumatyzmem starzec.

Karłowate drzewa © ememka




Następnie droga prowadziła płaskim i szerokim brzegiem zatoki, aby po pewnym czasie i niewielkim podjeździe doprowadzić nas do wioski Salen. Tu postanowiliśmy się pożywić w pubie i pojechać w stronę promu, aby złapać pierwsza przeprawę następnego dnia rano, a następnie starać się o rezerwacje miejsc w pociągu do Glasgow.
Pod pubem atakowały nas meszki, w drodze do promu, gdy tylko się na chwilę zatrzymaliśmy meszki nas oblepiały. Momentami podczas jazdy przejeżdżałam przez taka chmarę, ze czułam jak oblepiają mi twarz, całe ich roje zostawały mi na rękach. Na nocleg zjechaliśmy na parking/miejsce widokowe nad cieśnina oddzielająca wyspę Mull od lądowej części Szkocji. Tu o dziwo nie było meszek, choć przejechaliśmy zaledwie kilka kilometrów od miejsca gdzie były ich całe masy. Udało nam się spokojnie rozbić i posiedzieć w otwartym namiocie. Meszki pojawiły się dopiero później w niewielkich ilościach. Nie mam pojęcia od czego zależy ich występowanie.

Widok z namiotu © ememka


/

Przez wyspe Mull

Sobota, 2 czerwca 2012 Kategoria Długodystansowo, W towarzystwie, Po Szkocji
Km: 81.80 Km teren: 0.00 Czas: 04:25 km/h: 18.52
Pr. maks.: 45.50 Temperatura: 19.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Revolution Aktywność: Jazda na rowerze
Wstaliśmy rano, zjedliśmy, zwinęliśmy obóz i podjechaliśmy do centrum informacji turystycznej, aby zaopatrzyć się w mapę okolicy i zdecydować, co robić dalej, gdzie jechać. Po spojrzeniu na mapę, zdecydowałam że, jeśli nie na uda nam się dostać na Mull to możemy objechać jedno z tutejszych jezior. Nadal jednak nie rezygnowaliśmy z dostania się do pociągu do Oban. Pokręciliśmy się po Tyndrum, poczekaliśmy chwilę na pociąg, ale sytuacja niestety wyglądała tak samo jak dnia poprzedniego, tym razem konduktor powiedział że ma już 9 rowerów (zamiast przepisowych 6) i żaden więcej już się nie zmieści;/ Dobra odpuściliśmy i postanowiliśmy jechać w stronę jeziora Awe.

W drodze © ememka


Po 25km i bardzo przyjemnej drodze, w przeważającej części w dół, dojechaliśmy do kolejnej wioski, gdzie również znajdowała się stacja kolejowa, do następnego pociągu było jakieś 30-45 minut, postanowiliśmy poczekać i ponownie spróbować szczęścia, jeśli się nie uda wprowadzamy w czyn plan B, jeśli natomiast uda się do niego wcisnąć jedziemy wg planu na Mull. Pociąg przyjechał i mimo że było w nim już 6 rowerów wepchneliśmy się, ale chyba tylko, dlatego że to wejście nie było pilnowane przez konduktora;) I w ten sposób przejechaliśmy pozostały odcinek drogi na bilecie z dnia poprzedniego, na szczęscie konduktorowi udało się wytłumaczyć naszą sytuację i nie musieliśmy dopłacać;)
Po dojechaniu do Oban przeskoczyliśmy szybciutko na prom i po 45 minutach (czas potrzebny na rozejrzenie się po promie i skonsumowanie jednego lokalnego piwa) wylądowaliśmy na wyspie Mull. Pogoda niesamowita, błękitne niebo i żar lejący się z nieba.

Widoczek z promu © ememka


Na promie © ememka


Latarnia morska © ememka


Ponieważ czas wycieczki nieco nam się skrócił (postanowiliśmy wracać w poniedziałek, aby uniknąć nieprzyjemności związanych z koleją), mieliśmy dylemat, którą część wyspy zwiedzić: północną z miasteczkiem Tobermory i destylarnią whisky czy południową z wysepką Iona i klasztorem. Ostatecznie postanowiliśmy jechać na Ionę, nie zwiedzając nic po drodze, bo nie było na to czasu chcieliśmy do wieczora dotrzeć na skraj wysypy, aby następnego dnia rano przeprawić się na Ionę i zwiedzić klasztor.

Drogi na wyspie są dobrej jakości, ale to głównie wąskie „single track”, czyli droga o szerokości jednego pasa, na których mieści się tylko jeden samochód, co jakiś czas znajdują się tzw. „passing places”, czyli miejsca do mijania, dzięki którym możliwy jest ruch. A ruch niestety jak na taką drogę był dość spory, jeździło sporo samochodów i autobusów najprawdopodobniej dowożących turystów na Ionę. Jednak mimo tego jechało się bardzo przyjemnie.
Nasza trasa początkowo prowadziła nieco w głąb wyspy, a po chwili zaczęła się piąć pod górę. Nie było łatwo, za to było gorąco, ale jakoś daliśmy rade;) na końcu tego podjazdu zrobiliśmy postój, zjedliśmy kilka kanapek, odpoczęliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Po jeszcze jednym niewielkim podjeździe zaczął się bardzo fajny, długi i przyjemny zjazd.

Widoczki na Mull © ememka


Widoczek z wyspy Mull © ememka


Podziwialiśmy wznoszące się dookoła szczyty, najwyższy z nich, na tej małej wysepce, ma prawie 1000 metrów wysokości. W końcu dojechaliśmy do rozjazdu i miejsca gdzie zaczyna się zatoka, mająca towarzyszyć nam juz do końca wycieczki. Nieco zrelaksowani zjazdem zatrzymaliśmy się tu na chwilę, aby popstrykać trochę zdjęć.
Pokrzepieni zjazdem i myślą że teraz będziemy jechać już drogą prowadząca wzdłuż brzegu, a więc bez podjazdów i ruszyliśmy dalej. I faktycznie początkowo jechało się bardzo przyjemnie, słonko przyświecało, drogowskazy pokazywały, co prawda nieco więcej kilometrów niż przewidywałam, ale jechało się dobrze wiec nie zwracaliśmy na to uwagi.

Porzucona łódź © ememka


Po jakimś czasie droga zaczęła jednak falować, wjeżdżać na jakieś wyższe brzegi, klify, stało się to męczące i upierdliwe, poza tym już zmęczenie zaczęło dawać się nam we znaki. Te niedogodności rekompensowały jednak zmieniające się, co chwilę krajobrazy, dziwaczne zarysy wysp wyłaniających się na horyzoncie, słońce odbijające się w wodzie i niesamowity odcień zieleni.
Na tzw. „oparach” dojechaliśmy do jakiejś wioski, w której zobaczyłam parasole ogródka wystawionego przed hotelem/pubem – tu się zatrzymujemy na browarka – zadecydowałam, sprzeciwu ze strony towarzysza nie było;)

Przerwa w podróży © ememka


Posiedzieliśmy na słoneczku, wypiliśmy po piwku, zjedliśmy trochę frytek i ruszyliśmy na ostatni etap trasy. Tuż za tym postojem mieliśmy kolejny podjazd, niezbyt długi, ale stromy, który podłamał nasze morale. Końcówkę pokonałam na siłę, choć nie zrobiłam tego dnia wielu kilometrów, ale byłam jakoś zmęczona po dniu pracy i podróży, bardzo chciałam już dojechać do końca i spokojnie usiąść i odpocząć. Ostatecznie dojechałam do małej, portowej wioski Fionaport. Okolica bardzo ładna, łyse, popękane kamienie wystają spod zielonej trawy.
Chwilę rozglądaliśmy się za miejscem na nocleg, ostatecznie znalazłam je 500 metrów od wioski, w zacisznym zagłębieniu na niewielkim wzgórzu. Miejsce było bardzo dobrze osłonięte od wiatru i z pięknym widokiem na zachodzące słońce.

Nocleg na dziko © ememka


Wspaniała miejscówka © ememka


Zachód słońca © ememka


/

Glenkinchie Destillary

Sobota, 15 października 2011 Kategoria Długodystansowo, Fotograficznie, Okolice Edi, W towarzystwie, Po Szkocji
Km: 66.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:11 km/h: 15.78
Pr. maks.: 54.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Jesienna wycieczka do podedynburskiej destylarni whisky.
Trasa prowadziła głównie ścieżkami rowerowymi, poprowadzonymi w miejscach dawnych linii kolejowych lub bocznymi drogami. Najgorszy był powrót, ponieważ chcąc wrócić jak najszybciej do domu, gdyż trochę zbyt długo zabawiliśmy w destylarni, musieliśmy wracać głównymi, dość ruchliwymi drogami.

Ponieważ trasa prowadziła przez pola i łąki, po drodze zbieraliśmy skarby jesieni - jeżyny, dziką różę, czarny bez. Poszukiwałam także jarzębiny, ale na całej trasie nie udało mi się wypatrzeń ani jednej:( Z zebranych owoców mam zamiar przygotować przetwory.

Wjazd na ścieżkę rowerową © ememka


Tory kolejowe © ememka


Znak kolejowy © ememka


Tablica © ememka


Ścieżka rowerowa © ememka


Ścieżka rowerowa © ememka


Pozostałość linii kolejowej © ememka


Degustacja w destylarni © ememka


Destylarnia Whisky © ememka


Ścieżka do domu © ememka


Bardzo ponuro © ememka


Trasa bardzo przyjemna i niezbyt wymagająca, choć było kilka podjazdów, a co za tym idzie i zjazdów, podczas których udało mi się pobić kolejny rekord prędkści:)

Dookoła Pentland Hills

Sobota, 30 lipca 2011 Kategoria Długodystansowo, Samotnie, Po Szkocji
Km: 93.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:00 km/h: 18.60
Pr. maks.: 45.50 Temperatura: 22.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś postanowiłam wyruszyć na południe. Jest to kierunek, którego zazwyczaj unikam, ponieważ pełno tam górek. Jednak dziś postanowiłam wybrać się na nieco bardziej wymagającą wycieczkę i objechać wzgórza Pentland.
Początkowo jakoś nie mogłam się wybrać, mimo że wstałam o 9, udało mi się wyruszyć o 12. Już ruszając nie byłam przekonana czy uda mi się pokonać tę trasę, byłam zmęczona i chyba nie bardzo miałam ochotę pedałować. Ale nic ruszyłam wiedząc że czeka mnie sporo podjazdów, a trasa nie będzie krótka ani łatwa. Ale pogoda była piękna, słonecznie, ciepło i prawie bezwietrznie.
Jechałam bez przekonania, myśląc że jak będzie mi się źle jechało to odbiję i wrócę do domu. Powoli posuwałam się na zachód, po 15-17km udało mi się wyjechać z miasta, ponieważ w tę stronę Edynburg jest bardzo rozciągnięty, a to ze względu na duża ilość wiosek, które w przeszłości rozwinęły się wzdłuż Water of Leith, a obecnie stanowią część miasta.
Kilka kilometrów poza granicami miasta znajduje się nieużywane lotnisko wojskowe, obecnie wykorzystywane przez miłośników szybowców i zdalnie sterowanych samolotów. Dziś udało mi się zaobserwować start, a nieco później lądowanie szybowca. Niesamowity widok.
Będąc jakieś 30km od domu miałam niewielkie załamanie i myślałam, aby zawrócić, ale pomyślałam sobie że trzeba być twardym, no a poza tym co ja będę robić w domu i popedałowałam dalej.
Droga na południe © ememka

Z niecierpliwością czekałam, aby ukazało się przede mną miasteczko Carnwath, ponieważ od tego punktu zaczynała się droga powrotna. Po drodze mijali mnie, lub nadjeżdżali z przeciwka prawdziwi kolarze, jak się później okazało na tej trasie odbywał się wyścig. W samym Carnwarth odbywał się jakiś festyn.
Szkockie pagórki © ememka

Odbiłam w prawo i chwilę jechałam jakąś główniejszą drogą, ale to mi się bardzo nie podobało, ponieważ ruchy był spory, postanowiłam z niej jak najszybciej zjechać, dzięki temu udało mi się znaleźć bardzo fajną, mało uczęszczaną, boczną drogę. Jechałam przez chwile przez jakiś lasek, następnie przez pola i łąki, głównie łąki na których widziałam całe masy owiec i krów i tak w sumie przez całą trasę.
Pentland Hills © ememka

Pentland Hills © ememka

Droga przez Pentlandy © ememka

Niestety ta urocza, boczna droga skończyła się i przez parę kilometrów musiałam jechać główną drogą prowadzącą z Edynburga przez Biggar do autostrady w stronę Glasgow i Carlise. Na szczęście droga była szeroka a ruch raczej niewielki. W miasteczku West Linton postanowiłam odbić na kolejną boczną drogę, jednak znalezienie jej nie było wcale łatwe. Jadąc przez miasteczko, widziałam jedną uliczkę, która mogła być tą która prowadziła na moją trasę, jednak nie byłam co do tego przekonana i pojechałam prosto. Jednak coś mi nie pasowało i postanowiłam zapytać kogoś z okolicznych mieszkańców czy to dobra ścieżka w stronę Edynburga. Dzięki uprzejmości jakiegoś pana okazało się że moje podejrzenia były słuszne i że to nie ta którą planowałam jechać. Ale dzięki szczegółowym instrukcjom, jakie otrzymałam od wspomnianego tubylca, udało mi się wrócić na zaplanowana trasę. Okazało się, że droga ta prowadzi przez wrzosowiska, grzbietem wzgórza, podobnego do połoniny, z tą różnicą że jej szczytem prowadzi elegancka asfaltowa droga, która ciągnęła się przez 10 kilometrów.
Pentland Hills © ememka

Pentland Hills © ememka

Szkocja czy Hiszpania © ememka

Pentland Hills raz jeszcze © ememka


Droga ta wyprowadziła mnie prawie w Penicuick skąd już znaną mi trasą dojechałam do Edynburga i do domu. Niestety ten ostatni odcinek był chyba najbardziej uciążliwy, ponieważ jechało mnóstwo samochodów, w związku z czym panował straszny hałas i generalnie jechało się niezbyt przyjemnie;/
Niezwykły dom © ememka

Podsumowując, wycieczkę mogę uznać za udaną i czuję się dumna, że udało mi się pokonać tę trasę, choć początkowo jechało mi się ciężko i nie byłam do tej jazdy przekonana.

Nowa linia kolejowa i ścieżka rowerowa

Sobota, 2 lipca 2011 Kategoria Długodystansowo, Fotograficznie, Okolice Edi, Samotnie, Po Szkocji
Km: 128.00 Km teren: 0.00 Czas: 07:19 km/h: 17.49
Pr. maks.: 42.50 Temperatura: 22.0°C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
W końcu pokonałam magiczna liczbę 100km;)
A zaczęło sie całkiem niewinnie - piękna pogoda, słonecznie cieplo i bezwietrzenie!!! co zdarza się tu naprawdę rzadko.
Obudziłam się wcześnie, jak na sobotę, bo już przed 8. Zaczęłam się szykować, bo miałam wielką ochotę pojeździć. W międzyczasie plany uległy pewnym zmianom i okazało sie, że może uda mi się pojechać w towarzystwie - niestety nie udało się i jak zwykle popedałowałam samotnie. Postanowiłam pojechać w stronę Glasgow i zobaczyć jak wygląda nowopowstała linia kolejowa oraz ścieżka rowerowa, która była zamknięta podczas mojej ubiegłorocznej wycieczki z Glasgow do Edynburga. Jednak najpierw musiałam tam dojechać... Postanowiłam w miarę możliwości unikać dużych podjazdów.

Dziwna roslina © ememka


Z Edynburga wyjechałam wzdłuż kanału, ponieważ jest to najprostsza, najbardziej przyjemna i co najważniejsze płaska trasa;)
W ten sposób dojechałam do Broxburn i tam postanowiłam znaleść ścieżkę, która poprowadzi mnie do Livingston, gdzie chciałam wjechać na ścieżkę krajową nr 75 i nią kierować się w stronę Glasgow i zwiedzić jej nowy odcinek. Jednak po wyjechaniu z Broxburn, kierując się drogowskazami, nie trafiłam na planowaną ścieżkę, ale najpierw na ślepy zaułek, a następnie na inną ścieżkę, która jednak prowadziłą do Livingston. Miałam tylko nadzieję, że w tym miasteczku się nie pogubie, jak to miało miejsce poprzednim razem, kiedy się tam znalazłam;) Miasteczko to, to jakaś chora wizja planisty - urbanisty. Składa się z calej masy małych jednopiętrowych szeregowców, bardzo brzydkich na dodatek, a między nimi wiedzie cała masa ciągów pieszo - rowerowych, taka swoista utopia, w których łatwo się pogubić, ale jednocześbnie można przejechać całe, dość rozległe miasteczko i ominąć wszyskie ulice. Ścieżki poprowadzone są tunelami pod ulicami, lub kładkami nad nimi, krzyżują się, przecinają, plączą. Jednym słowem miasteczko - utopia rowerowa, jednak jeśli ktoś nie zna samego miasta, gdzie są jakie miejsca, oznakowanie na nic się nie zdaje:(

Ścieżka rowerowa pod © ememka


Kładka rowerowa © ememka


Kładka rowerowa © ememka


Kierunkowskaz © ememka


Drogowskazy © ememka


Jednakże ostatecznie udało mi sie odnaleść sieżkę rowerową nr 75, ktorą jechałam przez kolejne lkadziesiąt kilometrów. Ścieżka jest niesamowita, wije się przez miasto, ale w końcu wyprowadza z niego, wijąc się wśród krzaków, a w pewnym momencie był nawet lasek;) Ścieżka asfaltowa, szeroka, wolna od ruchu samochodowego, można jedynie czerpać przyjemność z jazdy;)

Ścieżka rowerowa © ememka


Ścieżka rowerowa © ememka


Ścieżka rowerowa © ememka


Kwiatek © ememka


Ścieżka rowerowa - dalszy ciąg © ememka



Po wyjechaniu z miasta, ścieżka wije się i kluczy, najpierw objerzdża jakaś destylarnie whisky, o ogromnej powierzchni, widać tylk hangary i trochę beczek na zewnątz, a w pewnym momencie bardzo ładnie zalatywało jakimś alkoholem;)
Dalej ścieżka kluczy przez jakieś nieużytki i ugory, jak wyczytałam z mapy powstała w miejscu dawnych linii kolejowych, najprawdopodobniej wyzyworzących urobek z istniejących tu niegdyś kopalni. A i czy wspomniałam, że ścieżka jest cały czas asfaltowa, bez żadnych ubytków? :)

Ścieżka rowrowa przez odłogi © ememka


Ścieżka rowerowa © ememka


W końcu dojechałam do Bathgate, gdzie zaczyna się wspomniany wcześniej nowy odcienek kolei i nowa ścieżka rowerowa.
To jest jednak w tym kraju zadziwiające, że w przeciwieństwie do innych krajów, gdzie zamyka się, teoretycznie nierentowne linie kolejowe, tu otwiera się nowe. I taka właśnie sytuacja miała miejsce tutaj. Niegdys istaniała tutaj linia kolejowa, jednak kilkadziesią lat temu została zamnknięta, jako mało wykorzystana. Cała infrastruktura została zlikwidowana, a w jej miejscu powstała ścieżka rowerowa. I tak było do zeszłego roku kiedy to zlikwidowano ścieżke, a na jej miesce ponownie położono tory, wybudowano stacje kolejowe, dzięki czemu powstała druga linia łącząca Edynburg z Glasgow. Podczas tej budowy nie zapomniano na szczęście o rowerzystach i budując nową linię kolejową wybudowano także nową ścieżkę rowerową z prawdziwego zdarzenia:) Nowe tory położono między Bathgate a Airdrie, odległe o nieco powyżej 22km, na tym odcinku powstała także szeroka, asfaltowa ścieżka rowerowa. Wolna od ruchu samochodowego i nie kolidująca z linią kolejową. Na marginesie dodam, że wszystkie linie kolejowe, na całej swojej długości są ogrodzone. Ścieżką tą, jak i całą infrastrukturą jestem po prostu oczaraowana, zachwycona i pełna entuzjazmy, dlatego też pedałowałam i pedałowałam i wcale nie miałam zamiaru zawracać;) To było jak jazda po fajnej bocznej drodze, z tym tylko że miało się pewność, że nie spotkamy żadnego szalonego kierowcy;)

Nowa Ścieżka Rowerowa © ememka


Nowa linia kolejowa i ścieżka rowerowa © ememka


Ścieżka rowerowa po horyzont © ememka


Ścieżka rowerowa po horyzont © ememka


W bardzo z francuska brzmiącej miejscowości Caldercruix, odbiłam z tej wspaniałej ścieżki rowerowej i skierowałam się na północ, stopniowo zawracając ku domowi, na liczniku bowiem było już ponad 60km.
Jechałam i jechałam aż dojechałam do...

California © ememka


Następnie, przeglądając mapę i starając się wybrać najbardziej optymalną drogę powrotną postanowiłam wrócić scieżką wzdłuż kanału. Wydała mi sie ona najlepsza, a z miejsca w którym się znajdowałam, także jedyna. Była to długa i męcząca jazda. W sumie całą trasę nad kanałem można uznać za jazdę terenową. Ścieżka z jakiegoś tłucznia, na dodatek na koniec dlugiej trasy nie bardzo mi służyła. Po 90 km byłam już naprawdę zmęczona, bolały mnie nogi (uda i nieco kolana i ścięgna pod kolanami), bolał mnie kręgosłup, mimo że dziś nie miałam plecaka, jedynie aparat, całą resztę rzeczy miałam w sakwach;) i co najważniejsze i najbardziej uciążliwe, strasznie bolał mnie tyłek:/ pod koniec tak że nie wiedziałam jak usiąść;/ Nie mam pojęcia jak możliwe jest przejechanie 200, 400 nie wspominając już o 500km na jednym siedzeniu;) Chyba mają tyłki z żelaza;)

Ale pomijając to wszystko jestem zmęczona i nieco obolała, ale bardzo zadowolona z mojego dzisiejszego wyczynu;) Mam nadzieję, że uda mi się pokonać więcej takich dystansów;)

Symbol Szkocji © ememka


Źrebak © ememka


128km © ememka


Oblewanie rekordu;) © ememka


/

kategorie bloga

Moje rowery

Giant 2573 km
Revolution 6341 km
Mieszczuch 839 km

szukaj

archiwum