Wpisy archiwalne w kategorii
Po Szkocji
Dystans całkowity: | 1623.76 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 101:26 |
Średnia prędkość: | 16.01 km/h |
Maksymalna prędkość: | 55.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3876 m |
Liczba aktywności: | 25 |
Średnio na aktywność: | 64.95 km i 4h 03m |
Więcej statystyk |
Nieprzewidziana prawie setka
Sobota, 16 kwietnia 2011 Kategoria Długodystansowo, Po Szkocji
Km: | 96.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:08 | km/h: | 18.80 |
Pr. maks.: | 48.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nieprzewidziana prawie setka;)
Sobota zapowiadała się pogodnie, w związku z czym planowałam jakąś dłuższą wycieczkę rowerową, nie przypuszczałam jednak, że uda mi się wykręcić prawie 100km;)
Ale po kolei… Od rana zastanawiałam się dokąd pojechać, przeglądałam mapy, trochę klikałam w neciku. W końcu postanowiłam pojechać pociągiem do Stirling (miasto na zachód od Edynburga, położone u „szczytu” zatoki Forth) i pojechać drugą stroną zatoki, po super ścieżce rowerowej, którą kiedyś, kiedyś przypadkiem odkryłam. Jednak jak się okazało nie dane było mi tam dojechać… Sprawdziłam pociągi, ceny, itp. OK, zaczęłam się pakować, ale jeszcze przed schowaniem aparatu, sprawdziłam baterię… niestety wskaźnik pokazywał, że jest prawie pusta, a przecież bez aparatu nie można jechać. Podłączyłam baterię do ładowania i czekałam. W międzyczasie przeglądałam mapy, książki i przewodniki dzięki czemu pojawił się alternatywny pomysł na trasę. Zakładał on jazdę na wchód od Edynburga, powłóczenie się po tamtejszych bocznych drogach i powrót pociągiem z North Berwick. Oczywiście brałam pod uwagę wiatr, który miał wiać z zachodu z prędkością 18km/h, ale jeszcze zanim wyszłam z domu wzrastał stopniowo do 22, a następnie do 24km/h, a faktycznie dmuchało pewnie mocniej. Dlatego właśnie planowałam jechać na wschód;)
Gdy w końcu bateria się naładowała, zebrałam się i ruszyłam w drogę. Szybko dojechałam na dworzec, aby zdąrzyć na pociąg i już kupowałam bilet, d gdy przyszło do płacenia okazało się że nie mam karty, ani żadnej gotówki;/ Musiałam więc wrócić po pieniądze, a pociąg w tym czasie odjechał. Następny miał być za pół godziny. Jednak doszłam do wniosku że pół godziny czekania, następnie 45 minut jazdy, to w sumie zrobi się późno, tak więc postanowiłam skorzystać z planu „B” i pojechać na wschód od Edynburga.
Pojechałam tradycyjną trasą; najpierw ścieżką rowerową na obrzeża Edynburga, następnie zbaczając z utartego szlaku, odkryłam fajną ścieżkę wzdłuż jakiejś niewielkiej rzeczki, która wyprowadziła mnie na sam brzeg zatoki w Musselburgu. 15km od domu poczułam głód, zrobiłam więc popas skonsumowałam jedyną jaką miałam kanapkę, zrobiłam kilka fotek i ruszyłam dalej.
Znaną trasą dojechałam do Longniddry, zatrzymując się na brzegu zatoki, aby zrobić zdjęcie zapór przeciwczołgowych z czasów II wojny światowej.
Odkryłam ciekawą bramę wjazdową do jakiejś posiadłości. Niby stoi otworem, ale wchodzić tam nie wolno, a już tym bardziej jeździć rowerem! Cóż nie chcą nas tu to nie, jedziemy dalej;)
W czasie tego krótkiego postoju rzuciłam jeszcze okiem na mapę, pogodę i czasomierz – przekalkulowałam, bo w mej głowie pojawił się nowy pomysł… przedłużę sobie nieco wycieczkę i pojadę do Dunbar, miasta położonego już nad Morzem Północnym. Jednak tym, co mnie głównie ciągnęło w tamtą stronę, była chęć zobaczenia elektrowni atomowej, położonej nieco na południe od wspomnianego miasta, nad samym brzegiem morza.
Jak postanowiłam tak też zrobiłam i ruszyłam w drogę…
Najpierw czekał mnie przejazd ścieżką rowerową powstałą w miejscu dawnej linii kolejowej Longniddry – Haddington. Ścieżka wije się malowniczo przez około 7,5km pośród pól, na których wschodzi zboże, a na niektórych kwietnie już rzepak. Ścieżka wysypana jest czerwonym, ubitym żwirem. Jedzie się przyjemnie, lekko, choć trzeba pokonać pewne wzniesienie.
Ścieżka kończy się prawie w centrum Haddington. Przejeżdżając przez nie i rozglądając się uważnie dookoła, nagle zauważyłam niewielki park, czy raczej skwer, w centrum którego stało ogromne drzewo – jakaś sekwoja czy coś. Oczywiście zatrzymałam się i uwieczniłam je na zdjęciach.
Dalej kierowałam się ścieżką rowerową „76”, która kawałeczek prowadzi nad rzeczką, a następnie wraca na drogę. Drogi stopniowo zmieniały się z główniejszych, szerokich, z wymalowanymi pasami, do coraz bardziej „którośtamrzędnych”, wąskich właściwie na jeden samochód.
Po pewnym czasie okazało się, że jestem na drodze, która niegdyś jechałam do East Linton i która przebiega w pobliżu ruin pewnego zamku. Tym razem jednak nie zamierzałam jechać do ruin, lecz wybrałam bardziej wymagającą drogę – pod górę;) Droga przebiega u stóp góry, dawnego, wygasłego stożka wulkanicznego (jest tu w tym regionie całkiem sporo).
Na szczycie tego skalistego pagóra, mieli niegdyś fort Rzymianie – tak, tak, zawędrowali aż tu do Szkocji! żądni poznania świata i powiększenia swego imperium! Na górze tej odkryto również dużo wcześniejsze ślady osadnictwa – z epoki Brązu, czyli około 1500 lat przed naszą erą. Na szczyt tej góry się jednak nie wybierałam, lecz przejechałam u jej podnóża i kierowałam się dalej na wschód, ku morzu.
Szlak przecinała mi autostrada, po której rowerami jeździć nie wolno, w związku z czym musiałam starannie wybierać miejsce jej przekroczenia, a jednocześnie znaleźć najkrótszą i najprostszą drogę do celu podróży. Znalazłam drogę, która prowadziła w pożądanym kierunku, równolegle do autostrady, wywnioskowałam, że to pewnie droga techniczna, jednak tablica, przymocowana do otwartej na oścież bramy głosiła, że to droga dojazdowa na farmę, pole, droga prywatna. Postanowiłam jednak nią pojechać, a w razie gdyby okazała się bez wylotu, po prostu przerzucić rower przez płot, a potem samej przez niego przeleźć;) Droga była szeroka, równa i w ogóle nie uczęszczana, chyba po prostu stanowiła ścieżką pieszo - rowerową;) Przejechałam nią spory kawałek, po lekkiej pochyłości, wiatr wiał w plecy, więc prędkość była więcej niż zadowalająca;)
Gdy ta droga się skończyła po jednej stronie autostrady, po drugiej zaczęła się ścieżka rowerowa. Doprowadziła mnie ona do kamieniołomu, kampingu, latarni morskiej, a w oddali – elektrowni atomowej. Do samej elektrowni niestety nie dojechałam, choć prowadzi pod nią od strony morza ścieżka piesza, a od strony lądu zwykła droga. Zadziwiło mnie jak blisko można do niej podejść, szlak pieszy, miejsce piknikowe, a w odległości może nieco kilometra znajduje się kamping;) (to taka promocja energii atomowej, jako całkiem bezpiecznej, że pod samą elektrownią można urządzić sobie piknik). A do elektrowni nie dojechałam, ponieważ zbyt dużo czasu spędziłam pod wspomnianą latarnią morską, rozkoszując się widokiem i zapachem otwartego morza, wdychając jod.
Poza tym zrobiło się późno i trzeba było rozpocząć odwrót. Jednak z miejsca w którym się znajdowałam elektrownia była dobrze widoczna. Widok, mimo wszystko mnie rozczarował. Z zewnątrz nic szczególnego nie widać, tylko coś jak ogromne połączone kontenery.
Plany założenia elektrowni zostały przedstawione w 1974 roku. Już w 1978 odbył się marsz protestacyjny, grupujący 4000 osób, które przemaszerowały z Dunbar na teren budowy elektrowni. Mimo tego budowa rozpoczęła się w 1980 roku, a ukończona została w 1988. Moc elektrowni 1,3MW. Planowo ma ona działać do 2023 roku. Elektrownia ta miała dość pechową historię: w 1999 zaledwie kilometr od niej, w morzu, rozbił się samolot RAF, w maju 2002 nastąpiło uszkodzenie gazowego systemu chłodzącego, a w sierpniu tego samego roku zaobserwowano wibracje reaktora, w związku z czym został on zamknięty. W 2005 nastąpił nieplanowany wzrost mocy drugiego reaktora. W 2006 nastąpiło zamknięcie obu reaktorów na 70 minut związane z zablokowaniem głównego systemu chłodzenia przez wodorosty.
Zastanawiałam się nad złapaniem pociągu w Dunbar, jednak na to wydawało mi się za wcześnie i za mało kilometrów. Postanowiłam dojechać do North Berwick i tam dopiero wsiąść w pociąg. Miałam więc przed sobą kolejne 20km dość ciężkiej drogi - pod wiatr, który szybko wycisnął ze mnie resztkę sił, pod słońce i pod górki;/
Początkowo jechałam prosto na zachód, ścieżką rowerową biegnącą równolegle do autostrady A1. Następnie bardzo mało uczęszczaną choć szeroką drogą i ponownie ścieżką rowerową wzdłuż drogi A199.
Tutejsze ścieżki są naprawdę rewelacyjne – bardzo lubię nimi jeździć. Po dość długim odcinku przebytym tą trasą odbiłam na północ kierując się na North Berwick. Skręciłam w małą drogę prowadzącą do farmy i sklepu przy niej.
Z mapy wynikało, że jest ona przejezdna. Jednak tuż za farma ponownie napotkałam się na otwartą co prawda bramę, lecz tablica na niej ostrzegała ponownie, że jest to droga bez wylotu i jest to tylko dojazd an pola. Jednak nauczona doświadczeniem, że nie należy zbytnio przejmować się takimi znakami, ruszyłam dalej. W końcu, pomyślałam, jestem tylko rowerem, a jak z niego zsiądę tylko pieszym, a nie samochodem, więc na pewno uda mi się jakoś przejść, a gdyby ktoś się czepiał, to powiem, że mam za sobą długą trasę, jestem zmęczona i pragnę jak najszybciej i najkrótszą drogą dostać się do North Berwick;) Przejechałam kawałeczek, a już w oddali widzę mieni się jakaś czerwona tablica. Podjechałam bliżej, a drogę przecięła mi całkiem pokaźna rzeczka i taki znak:
Napis głosi: Uwaga niebezpieczny bród! Właściciele (brodu) nie biorą żadnej odpowiedzialności za nikogo kto przekracza bród. Każdy kto to robi (przekracza bród), robi to całkowicie na własne ryzyko.
Nie przypuszczałam, że w tym wydawałoby się cywilizowanym, wysoko rozwiniętym kraju trafię na coś takiego Było to naprawdę ciekawe i bardzo urokliwe miejsce – świetne na piknik;)
Na jednej, szczególnie stromej, wymiękłam i popchałam rower, ale pozostałe dzielnie zaliczałam i nie było to nawet takie trudne;)
Trafiłam na świeżo wyremontowany odcinek dogi, jazda po takim nowiutkim, równiutkim asfalcie to czysta przyjemność Uprzątnięte znaki przedstawiały dość komiczny obraz:
Choć muszę przyznać, że z podobnym ustawieniem drogowskazów, spotkałam się kiedyś w Livingston, jadąc samochodem, na jednym końcu drogi znak pokazywał, że do Edynburga powinnam jechać tam skąd przyjechałam, zawróciłam, na drugim końcu znajdował się identyczny drogowskaz, że do Edynburga to właśnie tam skąd jadę;/ Dodam, że na tym odcinku drogi pomiędzy znakami nie było żadnego skrzyżowania! ;) Przeżyłam wtedy lekką traumę, bo bałam się, że nigdy nie uda mi się wyjechać z tego miasteczka;/
Po pokonaniu ostatniego podjazdu przede mną rozpostarł się taki oto widok na Bass Rock – skalistą wulkaniczną wysepkę, siedlisko ogromnej ilości ptaków (dlatego jest biała – od nagromadzonego tam ptasiego guano). Obecnie jest niezamieszkana, jednak niegdyś znajdował się na niej klasztor, później powstał tam zamek, a w następnym okresie znajdowało się tam więzienie. W 1902 roku na wyspie została wybudowana latarnia morska.
Na dojeździe do North Berwick byłam już naprawdę zmęczona i bardzo głodna. Na szczęście przypomniało mi się, że niedaleko jest Tesco, podjechałam tam kupić coś do jedzenia. Wybór padł na sałatkę z klusek i kurczaka w sosie musztardowym;) muszę przyznać, że bardzo mi to smakowało. Podjechałam na stację, a tam już stał pociąg na odjazd czekałam tylko 5 minut więc szybciutko wróciłam do domu. W czasie jazdy (30min) posiliłam się wspomnianymi kluseczkami i wzmocniłam piwkiem;)
/
Sobota zapowiadała się pogodnie, w związku z czym planowałam jakąś dłuższą wycieczkę rowerową, nie przypuszczałam jednak, że uda mi się wykręcić prawie 100km;)
Ale po kolei… Od rana zastanawiałam się dokąd pojechać, przeglądałam mapy, trochę klikałam w neciku. W końcu postanowiłam pojechać pociągiem do Stirling (miasto na zachód od Edynburga, położone u „szczytu” zatoki Forth) i pojechać drugą stroną zatoki, po super ścieżce rowerowej, którą kiedyś, kiedyś przypadkiem odkryłam. Jednak jak się okazało nie dane było mi tam dojechać… Sprawdziłam pociągi, ceny, itp. OK, zaczęłam się pakować, ale jeszcze przed schowaniem aparatu, sprawdziłam baterię… niestety wskaźnik pokazywał, że jest prawie pusta, a przecież bez aparatu nie można jechać. Podłączyłam baterię do ładowania i czekałam. W międzyczasie przeglądałam mapy, książki i przewodniki dzięki czemu pojawił się alternatywny pomysł na trasę. Zakładał on jazdę na wchód od Edynburga, powłóczenie się po tamtejszych bocznych drogach i powrót pociągiem z North Berwick. Oczywiście brałam pod uwagę wiatr, który miał wiać z zachodu z prędkością 18km/h, ale jeszcze zanim wyszłam z domu wzrastał stopniowo do 22, a następnie do 24km/h, a faktycznie dmuchało pewnie mocniej. Dlatego właśnie planowałam jechać na wschód;)
Gdy w końcu bateria się naładowała, zebrałam się i ruszyłam w drogę. Szybko dojechałam na dworzec, aby zdąrzyć na pociąg i już kupowałam bilet, d gdy przyszło do płacenia okazało się że nie mam karty, ani żadnej gotówki;/ Musiałam więc wrócić po pieniądze, a pociąg w tym czasie odjechał. Następny miał być za pół godziny. Jednak doszłam do wniosku że pół godziny czekania, następnie 45 minut jazdy, to w sumie zrobi się późno, tak więc postanowiłam skorzystać z planu „B” i pojechać na wschód od Edynburga.
Pojechałam tradycyjną trasą; najpierw ścieżką rowerową na obrzeża Edynburga, następnie zbaczając z utartego szlaku, odkryłam fajną ścieżkę wzdłuż jakiejś niewielkiej rzeczki, która wyprowadziła mnie na sam brzeg zatoki w Musselburgu. 15km od domu poczułam głód, zrobiłam więc popas skonsumowałam jedyną jaką miałam kanapkę, zrobiłam kilka fotek i ruszyłam dalej.
Coastal trial© ememka
Znaną trasą dojechałam do Longniddry, zatrzymując się na brzegu zatoki, aby zrobić zdjęcie zapór przeciwczołgowych z czasów II wojny światowej.
Zapory przeciwczolgowe© ememka
Odkryłam ciekawą bramę wjazdową do jakiejś posiadłości. Niby stoi otworem, ale wchodzić tam nie wolno, a już tym bardziej jeździć rowerem! Cóż nie chcą nas tu to nie, jedziemy dalej;)
Brama wjazdowa© ememka
W czasie tego krótkiego postoju rzuciłam jeszcze okiem na mapę, pogodę i czasomierz – przekalkulowałam, bo w mej głowie pojawił się nowy pomysł… przedłużę sobie nieco wycieczkę i pojadę do Dunbar, miasta położonego już nad Morzem Północnym. Jednak tym, co mnie głównie ciągnęło w tamtą stronę, była chęć zobaczenia elektrowni atomowej, położonej nieco na południe od wspomnianego miasta, nad samym brzegiem morza.
Jak postanowiłam tak też zrobiłam i ruszyłam w drogę…
Najpierw czekał mnie przejazd ścieżką rowerową powstałą w miejscu dawnej linii kolejowej Longniddry – Haddington. Ścieżka wije się malowniczo przez około 7,5km pośród pól, na których wschodzi zboże, a na niektórych kwietnie już rzepak. Ścieżka wysypana jest czerwonym, ubitym żwirem. Jedzie się przyjemnie, lekko, choć trzeba pokonać pewne wzniesienie.
Mostek na ścieżką rowerową© ememka
Scieżka rowerowa© ememka
Ścieżka kończy się prawie w centrum Haddington. Przejeżdżając przez nie i rozglądając się uważnie dookoła, nagle zauważyłam niewielki park, czy raczej skwer, w centrum którego stało ogromne drzewo – jakaś sekwoja czy coś. Oczywiście zatrzymałam się i uwieczniłam je na zdjęciach.
Ogromne drzewo© ememka
Pień drzewa© ememka
Drzewo i ja© ememka
Stary drogowskaz© ememka
Dalej kierowałam się ścieżką rowerową „76”, która kawałeczek prowadzi nad rzeczką, a następnie wraca na drogę. Drogi stopniowo zmieniały się z główniejszych, szerokich, z wymalowanymi pasami, do coraz bardziej „którośtamrzędnych”, wąskich właściwie na jeden samochód.
Most© ememka
Lustro© ememka
Ja w lustrze© ememka
Po pewnym czasie okazało się, że jestem na drodze, która niegdyś jechałam do East Linton i która przebiega w pobliżu ruin pewnego zamku. Tym razem jednak nie zamierzałam jechać do ruin, lecz wybrałam bardziej wymagającą drogę – pod górę;) Droga przebiega u stóp góry, dawnego, wygasłego stożka wulkanicznego (jest tu w tym regionie całkiem sporo).
Pod górę© ememka
Na szczycie tego skalistego pagóra, mieli niegdyś fort Rzymianie – tak, tak, zawędrowali aż tu do Szkocji! żądni poznania świata i powiększenia swego imperium! Na górze tej odkryto również dużo wcześniejsze ślady osadnictwa – z epoki Brązu, czyli około 1500 lat przed naszą erą. Na szczyt tej góry się jednak nie wybierałam, lecz przejechałam u jej podnóża i kierowałam się dalej na wschód, ku morzu.
Pole rzepaku© ememka
Drogowskaz retro© ememka
Szlak przecinała mi autostrada, po której rowerami jeździć nie wolno, w związku z czym musiałam starannie wybierać miejsce jej przekroczenia, a jednocześnie znaleźć najkrótszą i najprostszą drogę do celu podróży. Znalazłam drogę, która prowadziła w pożądanym kierunku, równolegle do autostrady, wywnioskowałam, że to pewnie droga techniczna, jednak tablica, przymocowana do otwartej na oścież bramy głosiła, że to droga dojazdowa na farmę, pole, droga prywatna. Postanowiłam jednak nią pojechać, a w razie gdyby okazała się bez wylotu, po prostu przerzucić rower przez płot, a potem samej przez niego przeleźć;) Droga była szeroka, równa i w ogóle nie uczęszczana, chyba po prostu stanowiła ścieżką pieszo - rowerową;) Przejechałam nią spory kawałek, po lekkiej pochyłości, wiatr wiał w plecy, więc prędkość była więcej niż zadowalająca;)
Drogowskaz© ememka
Gdy ta droga się skończyła po jednej stronie autostrady, po drugiej zaczęła się ścieżka rowerowa. Doprowadziła mnie ona do kamieniołomu, kampingu, latarni morskiej, a w oddali – elektrowni atomowej. Do samej elektrowni niestety nie dojechałam, choć prowadzi pod nią od strony morza ścieżka piesza, a od strony lądu zwykła droga. Zadziwiło mnie jak blisko można do niej podejść, szlak pieszy, miejsce piknikowe, a w odległości może nieco kilometra znajduje się kamping;) (to taka promocja energii atomowej, jako całkiem bezpiecznej, że pod samą elektrownią można urządzić sobie piknik). A do elektrowni nie dojechałam, ponieważ zbyt dużo czasu spędziłam pod wspomnianą latarnią morską, rozkoszując się widokiem i zapachem otwartego morza, wdychając jod.
Latarnia morska© ememka
Poza tym zrobiło się późno i trzeba było rozpocząć odwrót. Jednak z miejsca w którym się znajdowałam elektrownia była dobrze widoczna. Widok, mimo wszystko mnie rozczarował. Z zewnątrz nic szczególnego nie widać, tylko coś jak ogromne połączone kontenery.
Elektrownia atomowa© ememka
Plany założenia elektrowni zostały przedstawione w 1974 roku. Już w 1978 odbył się marsz protestacyjny, grupujący 4000 osób, które przemaszerowały z Dunbar na teren budowy elektrowni. Mimo tego budowa rozpoczęła się w 1980 roku, a ukończona została w 1988. Moc elektrowni 1,3MW. Planowo ma ona działać do 2023 roku. Elektrownia ta miała dość pechową historię: w 1999 zaledwie kilometr od niej, w morzu, rozbił się samolot RAF, w maju 2002 nastąpiło uszkodzenie gazowego systemu chłodzącego, a w sierpniu tego samego roku zaobserwowano wibracje reaktora, w związku z czym został on zamknięty. W 2005 nastąpił nieplanowany wzrost mocy drugiego reaktora. W 2006 nastąpiło zamknięcie obu reaktorów na 70 minut związane z zablokowaniem głównego systemu chłodzenia przez wodorosty.
Zastanawiałam się nad złapaniem pociągu w Dunbar, jednak na to wydawało mi się za wcześnie i za mało kilometrów. Postanowiłam dojechać do North Berwick i tam dopiero wsiąść w pociąg. Miałam więc przed sobą kolejne 20km dość ciężkiej drogi - pod wiatr, który szybko wycisnął ze mnie resztkę sił, pod słońce i pod górki;/
Początkowo jechałam prosto na zachód, ścieżką rowerową biegnącą równolegle do autostrady A1. Następnie bardzo mało uczęszczaną choć szeroką drogą i ponownie ścieżką rowerową wzdłuż drogi A199.
Ku słońcu© ememka
Tutejsze ścieżki są naprawdę rewelacyjne – bardzo lubię nimi jeździć. Po dość długim odcinku przebytym tą trasą odbiłam na północ kierując się na North Berwick. Skręciłam w małą drogę prowadzącą do farmy i sklepu przy niej.
Aleja kwitnących drzew owocowych© ememka
Tunel© ememka
Z mapy wynikało, że jest ona przejezdna. Jednak tuż za farma ponownie napotkałam się na otwartą co prawda bramę, lecz tablica na niej ostrzegała ponownie, że jest to droga bez wylotu i jest to tylko dojazd an pola. Jednak nauczona doświadczeniem, że nie należy zbytnio przejmować się takimi znakami, ruszyłam dalej. W końcu, pomyślałam, jestem tylko rowerem, a jak z niego zsiądę tylko pieszym, a nie samochodem, więc na pewno uda mi się jakoś przejść, a gdyby ktoś się czepiał, to powiem, że mam za sobą długą trasę, jestem zmęczona i pragnę jak najszybciej i najkrótszą drogą dostać się do North Berwick;) Przejechałam kawałeczek, a już w oddali widzę mieni się jakaś czerwona tablica. Podjechałam bliżej, a drogę przecięła mi całkiem pokaźna rzeczka i taki znak:
Niebezpieczny bród© ememka
Napis głosi: Uwaga niebezpieczny bród! Właściciele (brodu) nie biorą żadnej odpowiedzialności za nikogo kto przekracza bród. Każdy kto to robi (przekracza bród), robi to całkowicie na własne ryzyko.
Nie przypuszczałam, że w tym wydawałoby się cywilizowanym, wysoko rozwiniętym kraju trafię na coś takiego Było to naprawdę ciekawe i bardzo urokliwe miejsce – świetne na piknik;)
Bród© ememka
Rzeka Tyne© ememka
tablica ostrzegawcza© ememka
Na jednej, szczególnie stromej, wymiękłam i popchałam rower, ale pozostałe dzielnie zaliczałam i nie było to nawet takie trudne;)
Trafiłam na świeżo wyremontowany odcinek dogi, jazda po takim nowiutkim, równiutkim asfalcie to czysta przyjemność Uprzątnięte znaki przedstawiały dość komiczny obraz:
Objazd© ememka
Choć muszę przyznać, że z podobnym ustawieniem drogowskazów, spotkałam się kiedyś w Livingston, jadąc samochodem, na jednym końcu drogi znak pokazywał, że do Edynburga powinnam jechać tam skąd przyjechałam, zawróciłam, na drugim końcu znajdował się identyczny drogowskaz, że do Edynburga to właśnie tam skąd jadę;/ Dodam, że na tym odcinku drogi pomiędzy znakami nie było żadnego skrzyżowania! ;) Przeżyłam wtedy lekką traumę, bo bałam się, że nigdy nie uda mi się wyjechać z tego miasteczka;/
Po pokonaniu ostatniego podjazdu przede mną rozpostarł się taki oto widok na Bass Rock – skalistą wulkaniczną wysepkę, siedlisko ogromnej ilości ptaków (dlatego jest biała – od nagromadzonego tam ptasiego guano). Obecnie jest niezamieszkana, jednak niegdyś znajdował się na niej klasztor, później powstał tam zamek, a w następnym okresie znajdowało się tam więzienie. W 1902 roku na wyspie została wybudowana latarnia morska.
Bass Rock© ememka
Bass Rock© ememka
Tantallon castle© ememka
Na dojeździe do North Berwick byłam już naprawdę zmęczona i bardzo głodna. Na szczęście przypomniało mi się, że niedaleko jest Tesco, podjechałam tam kupić coś do jedzenia. Wybór padł na sałatkę z klusek i kurczaka w sosie musztardowym;) muszę przyznać, że bardzo mi to smakowało. Podjechałam na stację, a tam już stał pociąg na odjazd czekałam tylko 5 minut więc szybciutko wróciłam do domu. W czasie jazdy (30min) posiliłam się wspomnianymi kluseczkami i wzmocniłam piwkiem;)
/
Isla of Islay powrót
Sobota, 7 sierpnia 2010 Kategoria W towarzystwie, Po Szkocji
Km: | 37.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:38 | km/h: | 14.16 |
Pr. maks.: | 47.50 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzień 3
Tego dnia czekał nas powrót d Edynburga. Rano pobudka, szybkie śniadanko, jeszcze kilka fotek i ładujemy się na prom, pogoda zapowiada się wspaniale;)
Ponieważ mieliśmy nocleg bez śniadania trzeba było posilić się na promie;)
Ponieważ wiedzieliśmy jaka ciężka przeprawa czeka nas przez półwysep Kintyre postanowiliśmy troszkę oszukać i przejechać ten odcinek autobusem, który na nasze szczęście zabierał rowery, byliśmy jedynymi pasażerami i szybciutko znaleźliśmy się przy promie na Arran. Dzięki temu, że zaoszczędziliśmy nieco czasu mogliśmy zwiedzić ruiny pobliskiego zameczku.
Kolejna przeprawa promem, i kanapka w wypróbowanej już knajpce ;)
Krótki przystanek pod zamkiem Lochranza i jeszcze kilka fotek.
Postój w destylarni Arran na jedną szklaneczkę whisky;)
I w drogę… czekał nas podjazd pod góry na wyspie Arran, o dziwo udało mi się pokonać nieomalże cały podjazd;)
Następnie czekała długa i spokojna jazda w dół.
Słonko mocno przygrzewało tego dnia i dało nam się we znaki, zupełnie nie byliśmy na to przygotowani, za to wzięliśmy trochę ciepłych rzeczy (opaski na głowy, getry) po zjeździe byliśmy zmęczeni i spragnieni, i z wytęsknieniem wypatrywaliśmy jakiejś przydrożnej karczmy;) Ku naszej wielkiej radości szybko dojechaliśmy do hotelu z barem i stolikami ustawionymi nad samym brzegiem morza na skalistym wybrzeżu, bardzo ładne miejsce;) Butelkę wody mineralnej wypiłam przy barze w czasie gdy kelnerka nalewała piwo;) zrobiliśmy sobie tu dłuższy postój, gdyż do portu mieliśmy jakieś 10 kilometrów, a godzina była wczesna. Po tym krótkim popasie popedałowaliśmy do Brodick na prom,
następnie złapaliśmy pociąg do Glasgow, który już czekał na peronie, po przejściu z jednego dworca na drugi kolejny pociąg do Edynburga i tak około 23 zakończyła się bardzo udana wyprawa na Isla iof Islay;)
Tego dnia czekał nas powrót d Edynburga. Rano pobudka, szybkie śniadanko, jeszcze kilka fotek i ładujemy się na prom, pogoda zapowiada się wspaniale;)
Ponieważ mieliśmy nocleg bez śniadania trzeba było posilić się na promie;)
"Śniadanko" na promie© ememka
Whisky© ememka
Ponieważ wiedzieliśmy jaka ciężka przeprawa czeka nas przez półwysep Kintyre postanowiliśmy troszkę oszukać i przejechać ten odcinek autobusem, który na nasze szczęście zabierał rowery, byliśmy jedynymi pasażerami i szybciutko znaleźliśmy się przy promie na Arran. Dzięki temu, że zaoszczędziliśmy nieco czasu mogliśmy zwiedzić ruiny pobliskiego zameczku.
Skipness Castle© ememka
Północne morza także są piękne© ememka
Kolejna przeprawa promem, i kanapka w wypróbowanej już knajpce ;)
Krótki przystanek pod zamkiem Lochranza i jeszcze kilka fotek.
Postój w destylarni Arran na jedną szklaneczkę whisky;)
I w drogę… czekał nas podjazd pod góry na wyspie Arran, o dziwo udało mi się pokonać nieomalże cały podjazd;)
Północne morza także są piękne© ememka
Następnie czekała długa i spokojna jazda w dół.
Przyjemny zjazd© ememka
Słonko mocno przygrzewało tego dnia i dało nam się we znaki, zupełnie nie byliśmy na to przygotowani, za to wzięliśmy trochę ciepłych rzeczy (opaski na głowy, getry) po zjeździe byliśmy zmęczeni i spragnieni, i z wytęsknieniem wypatrywaliśmy jakiejś przydrożnej karczmy;) Ku naszej wielkiej radości szybko dojechaliśmy do hotelu z barem i stolikami ustawionymi nad samym brzegiem morza na skalistym wybrzeżu, bardzo ładne miejsce;) Butelkę wody mineralnej wypiłam przy barze w czasie gdy kelnerka nalewała piwo;) zrobiliśmy sobie tu dłuższy postój, gdyż do portu mieliśmy jakieś 10 kilometrów, a godzina była wczesna. Po tym krótkim popasie popedałowaliśmy do Brodick na prom,
Prom na Arran© ememka
W stronę "stałego" lądu© ememka
następnie złapaliśmy pociąg do Glasgow, który już czekał na peronie, po przejściu z jednego dworca na drugi kolejny pociąg do Edynburga i tak około 23 zakończyła się bardzo udana wyprawa na Isla iof Islay;)
Zachód słońca© ememka
Isla of Islay wyspa destylarni
Piątek, 6 sierpnia 2010 Kategoria W towarzystwie, Po Szkocji
Km: | 15.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:59 | km/h: | 15.76 |
Pr. maks.: | 43.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Isla of Islay
Dzień 2
Wczesna pobudka, śniadanko podczas którego lało;/ ubraliśmy się więc przeciwdeszczowo i ruszyliśmy do promu, na szczęście deszcz osłabł, a do promu było bliżej niż nam się wydawało;)
Gdy dojechaliśmy prom właśnie wpływał. Po niezbyt długim oczekiwaniu zapakowaliśmy się na statek i zaczęła się najciekawsza część wyprawy.
Przeprawa trwała dość długo (2 godz. 10 min), pogoda była kiepska, niskie, szare chmury z których co chwilę coś siąpiło, ale za to na promie można było się posilić i wzmocnić;) co też uczyniliśmy - już tu zaczęliśmy kosztować whisky;)
Na wyspę Islay dotarliśmy około południa i w pierwszej kolejności postanowiliśmy zatroszczyć się o nocleg. Zaklepaliśmy pokój i ruszyliśmy na podbój destylarni. W centrum miasteczka stoi taki oto znak i miałam dylemat gdzie się udać;) (obie miejscowości to marki whisky).
Jeżdżenia rowerem tego dnia było niewiele, ponieważ destylarnie położone są blisko siebie. Zwiedziliśmy „tylko” trzy położone najbliżej portu, ale chyba jednocześnie najciekawsze i produkujące najlepsze whiskacze;) Destylarnie położone są wzdłuż jednej drogi nad samym brzegiem morza. Tutejsze whisky słynną z bardzo dymnego i torfowego smaku i jak dla mnie są po prostu wyśmienite. Postanowiliśmy zacząć od destylarni najbardziej oddalonej, aby następnie kierować się w stronę miasteczka i noclegu;)
Pierwsza destylarnia to Ardbeg – najbardziej dymna i dla niektórych może nie do wypicia, ale ja bardzo ją lubię i polecam, warto choć raz spróbować, a efekt może być tylko dwojaki albo ją pokochacie albo znienawidzicie;)
Kolejna destylarnia to Lagavulin (nazwa kojarzy mi się z lekarstwem, syropem;) ) Tutaj chwilkę zabawiliśmy, skosztowaliśmy kieliszeczek i ruszyliśmy do kolejnej…
Następna i ostatnia na szlaku to Laphroaig.
Tutaj zdecydowaliśmy się na zwiedzanie destylarni i muszę przyznać, że było warto;) Zwiedzanie trwało około godziny, mogliśmy wszędzie wejść i wszędzie robić zdjęcia, a to głównie dlatego że w tym okresie destylarnia wstrzymuje produkcję.
Powody wstrzymywania produkcji są dwa: naprawa i konserwacja sprzętu i deficyt wody (!!!) w krainie gdzie codziennie pada, uwierzycie? Po zwiedzaniu była degustacja, a następnie smakowaliśmy na własną rękę Po tych kilku szklaneczkach jechało się bardzo przyjemnie;) dobrze że ruch mają tam niewielki;)
Po zakwaterowaniu się ruszyliśmy zwiedzić miasteczko i poszukać czegoś do zjedzenia. Okazało się , że miasteczko składa się z dwóch ulic, dwóch sklepów, hotelu z knajpą, indyjskiej restauracji, mobilnego banku i zabitego dechami posterunku policji;) A wszystko wygląda jakby czas zatrzymał się tam jakieś 30 lat temu. Nikomu się nie śpieszy, wszyscy się znają, jak na każdej prowincji;)
W związku z niewielkim wyborem, zdecydowaliśmy się na indyjskie żarcie, bardzo je lubię i nawet sama gotuję tego typu rzeczy, ale w tym wypadku knajpa nie wyglądała zachęcająco… Postanowiliśmy wziąć jedzenie na wynos i zjeść na plaży. Czekaliśmy dość długo (zdążyliśmy wypić po dwa piwa. PS. już nie poruszaliśmy się rowerami;)) ale jedzenie przeszło wszelkie oczekiwania… Jak mówiłam bardzo lubię tę kuchnię, próbowałam jej w kilku restauracjach w Edynburgu, ale nie można ich było porównywać z daniami z tej zapadłej knajpy na odległej wysepce! Jedzonko było po prostu fantastyczne, wyśmienite, wyborne, no aż brak mi słów;) Niestety siedząc na plaży zostaliśmy dotkliwie pokąsani przez takie malutkie muszki (podobne do owocówek) gorsze od komarów;/
I na tym zakończyliśmy ten jakże męczący i obfity w wydarzenia dzień.
Następnego dnia czekał nas powrót do domu.
Dzień 2
Wczesna pobudka, śniadanko podczas którego lało;/ ubraliśmy się więc przeciwdeszczowo i ruszyliśmy do promu, na szczęście deszcz osłabł, a do promu było bliżej niż nam się wydawało;)
Gdy dojechaliśmy prom właśnie wpływał. Po niezbyt długim oczekiwaniu zapakowaliśmy się na statek i zaczęła się najciekawsza część wyprawy.
Prom na Isla of Islay© ememka
Przeprawa trwała dość długo (2 godz. 10 min), pogoda była kiepska, niskie, szare chmury z których co chwilę coś siąpiło, ale za to na promie można było się posilić i wzmocnić;) co też uczyniliśmy - już tu zaczęliśmy kosztować whisky;)
Na wyspę Islay dotarliśmy około południa i w pierwszej kolejności postanowiliśmy zatroszczyć się o nocleg. Zaklepaliśmy pokój i ruszyliśmy na podbój destylarni. W centrum miasteczka stoi taki oto znak i miałam dylemat gdzie się udać;) (obie miejscowości to marki whisky).
Na rozdrożu© ememka
Jeżdżenia rowerem tego dnia było niewiele, ponieważ destylarnie położone są blisko siebie. Zwiedziliśmy „tylko” trzy położone najbliżej portu, ale chyba jednocześnie najciekawsze i produkujące najlepsze whiskacze;) Destylarnie położone są wzdłuż jednej drogi nad samym brzegiem morza. Tutejsze whisky słynną z bardzo dymnego i torfowego smaku i jak dla mnie są po prostu wyśmienite. Postanowiliśmy zacząć od destylarni najbardziej oddalonej, aby następnie kierować się w stronę miasteczka i noclegu;)
Pierwsza destylarnia to Ardbeg – najbardziej dymna i dla niektórych może nie do wypicia, ale ja bardzo ją lubię i polecam, warto choć raz spróbować, a efekt może być tylko dwojaki albo ją pokochacie albo znienawidzicie;)
Destylarnia Ardbeg© ememka
Beczułki© ememka
Destylarnia Arbeg© ememka
Z destylarnią w tle© ememka
Destylarnia© ememka
Kolejna destylarnia to Lagavulin (nazwa kojarzy mi się z lekarstwem, syropem;) ) Tutaj chwilkę zabawiliśmy, skosztowaliśmy kieliszeczek i ruszyliśmy do kolejnej…
Osada Lagavulin© ememka
Kosztowanie whisky© ememka
Następna i ostatnia na szlaku to Laphroaig.
Destylarnia Laphroaig© ememka
Tutaj zdecydowaliśmy się na zwiedzanie destylarni i muszę przyznać, że było warto;) Zwiedzanie trwało około godziny, mogliśmy wszędzie wejść i wszędzie robić zdjęcia, a to głównie dlatego że w tym okresie destylarnia wstrzymuje produkcję.
Kadzie© ememka
Powody wstrzymywania produkcji są dwa: naprawa i konserwacja sprzętu i deficyt wody (!!!) w krainie gdzie codziennie pada, uwierzycie? Po zwiedzaniu była degustacja, a następnie smakowaliśmy na własną rękę Po tych kilku szklaneczkach jechało się bardzo przyjemnie;) dobrze że ruch mają tam niewielki;)
Po zakwaterowaniu się ruszyliśmy zwiedzić miasteczko i poszukać czegoś do zjedzenia. Okazało się , że miasteczko składa się z dwóch ulic, dwóch sklepów, hotelu z knajpą, indyjskiej restauracji, mobilnego banku i zabitego dechami posterunku policji;) A wszystko wygląda jakby czas zatrzymał się tam jakieś 30 lat temu. Nikomu się nie śpieszy, wszyscy się znają, jak na każdej prowincji;)
Bank obwoźny© ememka
W związku z niewielkim wyborem, zdecydowaliśmy się na indyjskie żarcie, bardzo je lubię i nawet sama gotuję tego typu rzeczy, ale w tym wypadku knajpa nie wyglądała zachęcająco… Postanowiliśmy wziąć jedzenie na wynos i zjeść na plaży. Czekaliśmy dość długo (zdążyliśmy wypić po dwa piwa. PS. już nie poruszaliśmy się rowerami;)) ale jedzenie przeszło wszelkie oczekiwania… Jak mówiłam bardzo lubię tę kuchnię, próbowałam jej w kilku restauracjach w Edynburgu, ale nie można ich było porównywać z daniami z tej zapadłej knajpy na odległej wysepce! Jedzonko było po prostu fantastyczne, wyśmienite, wyborne, no aż brak mi słów;) Niestety siedząc na plaży zostaliśmy dotkliwie pokąsani przez takie malutkie muszki (podobne do owocówek) gorsze od komarów;/
I na tym zakończyliśmy ten jakże męczący i obfity w wydarzenia dzień.
Następnego dnia czekał nas powrót do domu.
Wyprawa na Isla of Islay
Czwartek, 5 sierpnia 2010 Kategoria W towarzystwie, Po Szkocji
Km: | 41.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:21 | km/h: | 12.36 |
Pr. maks.: | 46.50 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wyprawa na Isla of Islay [wym. ajl of ajla]
Dzień 1
W końcu udało mi się wybrać na z dawna planowaną wycieczkę czy może wręcz wyprawę na Isla of Islay położoną na zachodnim wybrzeżu Szkocji. Wyspa ta słynie ze znajdujących się tu destylarni whisky.
Podróż przebirgała następująco:
- pociąg Edinburgh – Glasgow Queen Street
- pociąg Glasgow Central – Ardrossan
- prom na wyspę Arran Ardrossan – Brodick
- przeprawa przez Arran z Brodick do Lochranza
- prom Lochranza - Claonaig
- przeprawa przez półwysep Kintyre
- nocleg
- prom na Isla of Islay
-zwiedzanie destylarni
- nocleg
- powrót tą sama trasą
A teraz po kolei i ze szczegółami.
Wycieczka zaczęła się od podróży pociągiem, najpierw do Glasgow (około godziny), następnie z Glasgow do Ardrossan (około 1 godziny), skąd odpływa prom na wyspę Arran (50 min).
Należy tu wspomnieć o bardzo dobrym zgraniu poszczególnych środków transportu – pociąg wjeżdża na stację, prom wpływa do portu, jest dość czasu, aby kupić bilet i zapakować się na statek;) Mówiąc szczerze był to pierwszy raz kiedy płynęłam promem i może nie był wielki (110 samochodów, 1000 pasażerów), ale zrobił na mnie niesamowite wrażenie;)
Wyspa Arran przywitała nas deszczykiem, ale wkrótce wypogodziło się i zrobiło bardzo ciepło. Jechaliśmy niespiesznie podziwiając widoki. Początkowo jechało się bardzo przyjemnie, wzdłuż brzegu, lekki wiaterek w twarz działał orzeźwiająco. Pierwszy postój zrobiliśmy przy sklepiku z lokalnymi serkami (pyszne, a wybór ogromny), gdzie przez szybę można było obserwować część procesu produkcji, w tym przypadku zalewanie serka stearyna – ręczna robota, pewnie dlatego serki są takie drogie:( Obok znajdował się sklep z miejscowymi wyrobami kosmetycznymi, głównie różnego rodzaju mydłami i innymi pachnidłami.
Ruszyliśmy dalej, bo w niedalekiej odległości znajdował się lokalny browar. Piwko zanim się kupi można popróbować, które smakuje, a które nie;) Jest to bardzo pomysłowe rozwiązanie, gdyż lepiej spróbować łyczek, niż kupić całą butlę czegoś co nie nadaje się do picia;) Po skosztowaniu kilku rodzajów zdecydowałam się na zwykłe jasne (Blonde). Wypiliśmy, posililiśmy się serkiem i ruszyliśmy dalej, a prawdziwa jazda miała się dopiero zacząć.
Okazało się, że trzeba przeprawić się przez górki, które sięgały w najwyższym miejscu 800 metrów. Oczywiście droga biegła nieco niżej, ale podjazd był długi i stromy. Jakoś nie miałam siły pedałować i część trasy pchałam mój pojazd. Po mozolnej wspinaczce, która nie miała być ostatnią tego dnia, czekał bardzo przyjemny zjazd, choć nie tak długi.
Motywujące było to, że po drugiej stronie górek czekała nas pierwsza na szlaku destylarnia whisky. Oczywiście zatrzymaliśmy się i pokosztowaliśmy: ) 10 letnia whisky z wyspy Arran jest bardzo smaczna, lekko słodka o owocowym bukiecie Chwilka odpoczynku i ruszyliśmy dalej.
Zatrzymaliśmy się kawałeczek dalej zwiedzić malutki, ale bardzo sympatyczny zameczek, położony nad samym brzegiem zatoki.
Nieco dalej znajdowała się przystań promowa, prom odpłynął chwilę wcześniej, ale nie przejmowaliśmy się, bo za niecałą godzinę miał wrócić, w międzyczasie postanowiliśmy coś przekąsić, ponieważ od śniadania, spożytego w pociągu, a które składało się z kanapek kupionych na wynos w Glasgow i sera do piwa nic nie jedliśmy, a było już późne popołudnie. Na szczęście obok portu była budka z kanapkami, nie byliśmy pewni co tam serwują, ale nie było wielkiego wyboru. Zamówiliśmy różne kanapki, a gdy je dostaliśmy byliśmy mile zaskoczeni ich wielkością no i oczywiście smakiem;) Ja miałam wielkiego tosta przypieczonego równiutko na złoto z żółtym serem, śliwkami i musem jabłkowym… mmm pychotka Było tak dobre, a my tak głodni, że zamówiliśmy drugą porcję;)
Prom z Lochranzy do Claonaig płynął 30 min i po tym czasie wylądowaliśmy na wyciągniętym półwyspie Kintyre, z jego przeciwnej strony odpływał prom na Isla of Islay. Odległość między portami to jakieś 5 mil (8km), ale ponownie trzeba było wspiąć się na wszechobecne tu pagórki i pokonać dość ostre podjazdy (14%). Ponownie miejscami trzeba było pchać rowery, bo stromizna nas pokonała. Jakże jednak miło następnie wsiąść, wrzucić największe przełożenie i pobijać rekordy prędkości;) Było naprawdę stromo i gdybym nie przyhamowywała, myślę że prędkość sięgnęła by 60km/h, bo hamując miałam 46,5km/h ;) świetna sprawa, choć oczy łzawią od takiego pędu powietrza.
Po przedarciu się przez półwysep zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem, ponieważ było już dość późno (około 19), widzieliśmy jedno B&B (pokoje gościnne ze śniadaniem), ale niestety nie było wolnych pokoi. Trochę się zaniepokoiliśmy czy uda się coś znaleźć bo okolica okazała się bardzo odludna, wręcz dzika, same lasy i łąki. Kierowaliśmy się w stronę większego miasteczka, ale ono było oddalone o jakieś 8km, a my byliśmy zmęczeni, ponadto rano trzeba było dojechać na prom. Nie mając jednak wielkiego wyboru, posuwaliśmy się powoli do przodu rozglądając się za czymś gdzie można by przenocować, po niezbyt długim odcinku zobaczyliśmy tabliczkę „B&B”, skręciliśmy w polną drogę dojazdową, mając nadzieję, że będą wolne miejsca, dojeżdżając do dużego domu i rozglądając się po przyległościach, ogrodzie i po tym jak wszystko było zadbane i wypieszczone, zaczęłam obawiać się, że to miejsce może być drogie, ale cóż nie zaszkodzi zapytać. Otworzyła starsza pani, jak zwykle tutaj osoba bardzo miła i przyjazna, pokazała nam uroczy, narożny pokój z dwoma oknami na ogród i zatokę. Z pewnym niepokojem zapytałam o cenę, a ta o dziwo okazała się całkiem przystępna (ponowne miłe zaskoczenie), biorąc pod uwagę lokalizację, wygląd tego domu i jego otoczenia oraz szczyt sezonu 32 funty za osobę wydały się ceną do przełknięcia;)
Byliśmy zmęczeni, to był długi dzień, miałam wielką ochotę na jakieś zimne piwko, ale na tym odludziu między lasami i jeziorami należało o tym zapomnieć i poczekać do następnego dnia, kiedy to czekało nas smakowanie jednych z najlepszych szkockich whisky!
MAPA
Dzień 1
W końcu udało mi się wybrać na z dawna planowaną wycieczkę czy może wręcz wyprawę na Isla of Islay położoną na zachodnim wybrzeżu Szkocji. Wyspa ta słynie ze znajdujących się tu destylarni whisky.
Podróż przebirgała następująco:
- pociąg Edinburgh – Glasgow Queen Street
- pociąg Glasgow Central – Ardrossan
- prom na wyspę Arran Ardrossan – Brodick
- przeprawa przez Arran z Brodick do Lochranza
- prom Lochranza - Claonaig
- przeprawa przez półwysep Kintyre
- nocleg
- prom na Isla of Islay
-zwiedzanie destylarni
- nocleg
- powrót tą sama trasą
A teraz po kolei i ze szczegółami.
Wycieczka zaczęła się od podróży pociągiem, najpierw do Glasgow (około godziny), następnie z Glasgow do Ardrossan (około 1 godziny), skąd odpływa prom na wyspę Arran (50 min).
Glasgow Central© ememka
Należy tu wspomnieć o bardzo dobrym zgraniu poszczególnych środków transportu – pociąg wjeżdża na stację, prom wpływa do portu, jest dość czasu, aby kupić bilet i zapakować się na statek;) Mówiąc szczerze był to pierwszy raz kiedy płynęłam promem i może nie był wielki (110 samochodów, 1000 pasażerów), ale zrobił na mnie niesamowite wrażenie;)
Na promie© ememka
Wyspa Arran przywitała nas deszczykiem, ale wkrótce wypogodziło się i zrobiło bardzo ciepło. Jechaliśmy niespiesznie podziwiając widoki. Początkowo jechało się bardzo przyjemnie, wzdłuż brzegu, lekki wiaterek w twarz działał orzeźwiająco. Pierwszy postój zrobiliśmy przy sklepiku z lokalnymi serkami (pyszne, a wybór ogromny), gdzie przez szybę można było obserwować część procesu produkcji, w tym przypadku zalewanie serka stearyna – ręczna robota, pewnie dlatego serki są takie drogie:( Obok znajdował się sklep z miejscowymi wyrobami kosmetycznymi, głównie różnego rodzaju mydłami i innymi pachnidłami.
Ruszyliśmy dalej, bo w niedalekiej odległości znajdował się lokalny browar. Piwko zanim się kupi można popróbować, które smakuje, a które nie;) Jest to bardzo pomysłowe rozwiązanie, gdyż lepiej spróbować łyczek, niż kupić całą butlę czegoś co nie nadaje się do picia;) Po skosztowaniu kilku rodzajów zdecydowałam się na zwykłe jasne (Blonde). Wypiliśmy, posililiśmy się serkiem i ruszyliśmy dalej, a prawdziwa jazda miała się dopiero zacząć.
Serek z wyspy Arran© ememka
Relaksik© ememka
Widoczek na Arran© ememka
Głaz© ememka
Okazało się, że trzeba przeprawić się przez górki, które sięgały w najwyższym miejscu 800 metrów. Oczywiście droga biegła nieco niżej, ale podjazd był długi i stromy. Jakoś nie miałam siły pedałować i część trasy pchałam mój pojazd. Po mozolnej wspinaczce, która nie miała być ostatnią tego dnia, czekał bardzo przyjemny zjazd, choć nie tak długi.
Droga przez Arran© ememka
Motywujące było to, że po drugiej stronie górek czekała nas pierwsza na szlaku destylarnia whisky. Oczywiście zatrzymaliśmy się i pokosztowaliśmy: ) 10 letnia whisky z wyspy Arran jest bardzo smaczna, lekko słodka o owocowym bukiecie Chwilka odpoczynku i ruszyliśmy dalej.
Zatrzymaliśmy się kawałeczek dalej zwiedzić malutki, ale bardzo sympatyczny zameczek, położony nad samym brzegiem zatoki.
Zamek w Lochranza© ememka
Nieco dalej znajdowała się przystań promowa, prom odpłynął chwilę wcześniej, ale nie przejmowaliśmy się, bo za niecałą godzinę miał wrócić, w międzyczasie postanowiliśmy coś przekąsić, ponieważ od śniadania, spożytego w pociągu, a które składało się z kanapek kupionych na wynos w Glasgow i sera do piwa nic nie jedliśmy, a było już późne popołudnie. Na szczęście obok portu była budka z kanapkami, nie byliśmy pewni co tam serwują, ale nie było wielkiego wyboru. Zamówiliśmy różne kanapki, a gdy je dostaliśmy byliśmy mile zaskoczeni ich wielkością no i oczywiście smakiem;) Ja miałam wielkiego tosta przypieczonego równiutko na złoto z żółtym serem, śliwkami i musem jabłkowym… mmm pychotka Było tak dobre, a my tak głodni, że zamówiliśmy drugą porcję;)
Tościk© ememka
Tościk mniam mniam© ememka
Prom z Lochranzy do Claonaig płynął 30 min i po tym czasie wylądowaliśmy na wyciągniętym półwyspie Kintyre, z jego przeciwnej strony odpływał prom na Isla of Islay. Odległość między portami to jakieś 5 mil (8km), ale ponownie trzeba było wspiąć się na wszechobecne tu pagórki i pokonać dość ostre podjazdy (14%). Ponownie miejscami trzeba było pchać rowery, bo stromizna nas pokonała. Jakże jednak miło następnie wsiąść, wrzucić największe przełożenie i pobijać rekordy prędkości;) Było naprawdę stromo i gdybym nie przyhamowywała, myślę że prędkość sięgnęła by 60km/h, bo hamując miałam 46,5km/h ;) świetna sprawa, choć oczy łzawią od takiego pędu powietrza.
Po przedarciu się przez półwysep zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem, ponieważ było już dość późno (około 19), widzieliśmy jedno B&B (pokoje gościnne ze śniadaniem), ale niestety nie było wolnych pokoi. Trochę się zaniepokoiliśmy czy uda się coś znaleźć bo okolica okazała się bardzo odludna, wręcz dzika, same lasy i łąki. Kierowaliśmy się w stronę większego miasteczka, ale ono było oddalone o jakieś 8km, a my byliśmy zmęczeni, ponadto rano trzeba było dojechać na prom. Nie mając jednak wielkiego wyboru, posuwaliśmy się powoli do przodu rozglądając się za czymś gdzie można by przenocować, po niezbyt długim odcinku zobaczyliśmy tabliczkę „B&B”, skręciliśmy w polną drogę dojazdową, mając nadzieję, że będą wolne miejsca, dojeżdżając do dużego domu i rozglądając się po przyległościach, ogrodzie i po tym jak wszystko było zadbane i wypieszczone, zaczęłam obawiać się, że to miejsce może być drogie, ale cóż nie zaszkodzi zapytać. Otworzyła starsza pani, jak zwykle tutaj osoba bardzo miła i przyjazna, pokazała nam uroczy, narożny pokój z dwoma oknami na ogród i zatokę. Z pewnym niepokojem zapytałam o cenę, a ta o dziwo okazała się całkiem przystępna (ponowne miłe zaskoczenie), biorąc pod uwagę lokalizację, wygląd tego domu i jego otoczenia oraz szczyt sezonu 32 funty za osobę wydały się ceną do przełknięcia;)
Byliśmy zmęczeni, to był długi dzień, miałam wielką ochotę na jakieś zimne piwko, ale na tym odludziu między lasami i jeziorami należało o tym zapomnieć i poczekać do następnego dnia, kiedy to czekało nas smakowanie jednych z najlepszych szkockich whisky!
MAPA
Moja pierwsza "setka"!!!
Sobota, 22 maja 2010 Kategoria Samotnie, Długodystansowo, Po Szkocji
Km: | 98.80 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:40 | km/h: | 17.44 |
Pr. maks.: | 43.50 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 606m | Aktywność: Jazda na rowerze |
W końcu zrobiłam to!
Udało mi się przejechać moją pierwszą „setkę” (no prawie;)) Okazało się, że to wcale nie takie trudne. Postanowiłam przejechać trasę z Glasgow do Edynburga ścieżką rowerową nr 75. Pierwotnie planowałam pojechać z Edynburga do Glasgow, ale po sprawdzeniu pogody, a przede wszystkim wiatru postanowiłam pojechać w odwrotnym kierunku, aby mieć wiatr po swojej stronie, czyli w plecy;) Udałam się do Glasgow pociągiem, dojechałam nad rzekę Clyde, wzdłuż której prowadzi wspomniana ścieżka i ruszyłam w drogę powrotną do domu;)
Pogoda była wspaniała, około 25st, ponoć to był najcieplejszy weekend tego roku tu, na wyspach. Słonko przygrzewało mocno przez całą drogę i trochę się spiekłam.
Początkowo szeroka asfaltowa ścieżka wiodła w górę rzeki Clyde, jechało mi się bardzo dobrze w niezłym tempie.
Tak jadąc cały czas ścieżką rowerową dojechałam do miasteczka Coatbridge, gdzie znajduje się muzeum przemysłu tego regionu. Bardzo ciekawe miejsce, musze się tam wybrać z osobną wizytą, ponieważ dziś nie miałam czasu, byłam zaledwie w 1/3 drogi!
Po wyjechaniu z muzeum jakoś nie mogłam odnaleźć ścieżki, pojechałam więc główną drogą do następnej miejscowości. Tam na chwilę odnalazłam ścieżkę, ale szybko mi się ona zgubiła;/ po pewnym czasie znowu na nią trafiłam, ale tabliczki były zamalowywane. Okazało się, że znaczny odcinek ścieżki, która powstała w miejscu dawnej linii kolejowej, jest remontowany. Nie wiem czy tylko remont ścieżki czy też zamierzają kłaść tam ponownie tory. W związku z tym musiałam jechać drogą. Na szczęście ruch był niewielki a droga szeroka. Później doszłam do wniosku, że to nawet lepiej bo jechałam szybciej niż bym jechała ścieżką.
Było gorąco i około 44 kilometra miałam wielki kryzys, a to przecież nawet nie połowa drogi! Poczułam, że chyba jednak nie dam rady i zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest najbliższa stacja;) Byłam zmęczona i bardzo bolało mnie siedzenie;/ na dodatek ten nieznośny upał, ale odpoczęłam trochę, popatrzyłam na mapę, napiłam się i powiedziałam sobie, co tam jeszcze kawałek pojadę;) No i jak tak zaczęłam pedałować to jakoś poszło później w końcówce trasy czułam się o wiele lepiej niż na tym czterdziestym kilometrze i stwierdziłam że nie czuję się zbytnio zmęczona i mogłabym jeszcze trochę popedałować;) może trzeba było pokonać jakąś barierę? A może to dlatego, że zrobiło się nieco chłodniej? No i wiatr w plecy też trochę pomagał;)
W miejscowości Bathgate postanowiłam nieco odbić ze szlaku, przejechać przez dość wysokie wzniesienie, ale po jego drugiej stronie znajdował się kompleks wielkiego opuszczonego szpital, który bardzo chciałam odwiedzić. Podjazd sobie darowałam, był naprawdę koszmarny (16%), a ja miałam już w nogach jakieś 70km. Ale za to zjazd był fantastyczny no i świetny punkt widokowy. Widziałam np. centrum dystrybucyjne TESCO, którego magazyny (jeden budynek) ciągną się na długości około 1,5km!
Po wspaniałym zjeździe zajechałam do wspomnianego opuszczonego szpitala, a właściwie wielkiego kompleksu złożonego z wielu budynków, sklepu, kościoła, itp. Jednym słowem cale miasteczko, wygląda trochę strasznie bo wszystkie okna są zabite i panuje tam straszna cisza. Robi to niesamowite wrażenie! Zrobiłam tam jedno kółko i trochę zdjęć i dodałam to miejsce do mojej coraz dłuższej listy „miejsc do odwiedzenia”.
Ruszyłam dalej w stronę domu, bo słońce się zniżało.
Skierowałam się w stronę miasteczka Livingston, bardzo brzydkiego i potwornie zakręconego z mnóstwem ulic i uliczek, rond i ścieżek rowerowych. Początkowo jechałam ścieżką, ale doszłam do wniosku że lepiej będzie jechać ulicami, bo jadąc ścieżką nie mam żadnego odniesienia i nie wiem gdzie jestem. Jadąc drogą też się co prawda zgubiłam, ale tylko raz;) W końcu jednak wyjechałam na drogę prowadzącą prosto do Edynburga i już się jej trzymałam. Gdy zobaczyłam drogowskaz Edinburgh 10(mil) miałam na liczniku 84km;) pomyślałam, że będzie równa „stówka”, ale odległość jest podana do centrum miasta, a ja mieszkam nieco wcześniej, ale już nie chciało mi się krążyć, aby „nabić” te 1,5km;)
MAPA
Na zakończenie jeszcze kilka słów o moich wrażeniach: jak pisałam wyżej było gorąco i ciężko, miałam chwile zwątpienia, ale powiedziałam sobie że muszę to zrobić, no i udało się! Po powrocie do domu nie byłam nawet zbytnio zmęczona, a następnego dnia nie byłam wcale obolała, choć dla zrównoważenia, spędziłam dzień wylegując się na słońcu;) Po przejechaniu trasy stwierdziłam, że to wcale nie trudne;) i jak to się mówi „pikuś” ;) no to do następnej „setki” ;)
Udało mi się przejechać moją pierwszą „setkę” (no prawie;)) Okazało się, że to wcale nie takie trudne. Postanowiłam przejechać trasę z Glasgow do Edynburga ścieżką rowerową nr 75. Pierwotnie planowałam pojechać z Edynburga do Glasgow, ale po sprawdzeniu pogody, a przede wszystkim wiatru postanowiłam pojechać w odwrotnym kierunku, aby mieć wiatr po swojej stronie, czyli w plecy;) Udałam się do Glasgow pociągiem, dojechałam nad rzekę Clyde, wzdłuż której prowadzi wspomniana ścieżka i ruszyłam w drogę powrotną do domu;)
Pogoda była wspaniała, około 25st, ponoć to był najcieplejszy weekend tego roku tu, na wyspach. Słonko przygrzewało mocno przez całą drogę i trochę się spiekłam.
Początkowo szeroka asfaltowa ścieżka wiodła w górę rzeki Clyde, jechało mi się bardzo dobrze w niezłym tempie.
Tak jadąc cały czas ścieżką rowerową dojechałam do miasteczka Coatbridge, gdzie znajduje się muzeum przemysłu tego regionu. Bardzo ciekawe miejsce, musze się tam wybrać z osobną wizytą, ponieważ dziś nie miałam czasu, byłam zaledwie w 1/3 drogi!
Żelazo, węgiel, stal© ememka
Coś jak UFO;)© ememka
Po wyjechaniu z muzeum jakoś nie mogłam odnaleźć ścieżki, pojechałam więc główną drogą do następnej miejscowości. Tam na chwilę odnalazłam ścieżkę, ale szybko mi się ona zgubiła;/ po pewnym czasie znowu na nią trafiłam, ale tabliczki były zamalowywane. Okazało się, że znaczny odcinek ścieżki, która powstała w miejscu dawnej linii kolejowej, jest remontowany. Nie wiem czy tylko remont ścieżki czy też zamierzają kłaść tam ponownie tory. W związku z tym musiałam jechać drogą. Na szczęście ruch był niewielki a droga szeroka. Później doszłam do wniosku, że to nawet lepiej bo jechałam szybciej niż bym jechała ścieżką.
Było gorąco i około 44 kilometra miałam wielki kryzys, a to przecież nawet nie połowa drogi! Poczułam, że chyba jednak nie dam rady i zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest najbliższa stacja;) Byłam zmęczona i bardzo bolało mnie siedzenie;/ na dodatek ten nieznośny upał, ale odpoczęłam trochę, popatrzyłam na mapę, napiłam się i powiedziałam sobie, co tam jeszcze kawałek pojadę;) No i jak tak zaczęłam pedałować to jakoś poszło później w końcówce trasy czułam się o wiele lepiej niż na tym czterdziestym kilometrze i stwierdziłam że nie czuję się zbytnio zmęczona i mogłabym jeszcze trochę popedałować;) może trzeba było pokonać jakąś barierę? A może to dlatego, że zrobiło się nieco chłodniej? No i wiatr w plecy też trochę pomagał;)
W miejscowości Bathgate postanowiłam nieco odbić ze szlaku, przejechać przez dość wysokie wzniesienie, ale po jego drugiej stronie znajdował się kompleks wielkiego opuszczonego szpital, który bardzo chciałam odwiedzić. Podjazd sobie darowałam, był naprawdę koszmarny (16%), a ja miałam już w nogach jakieś 70km. Ale za to zjazd był fantastyczny no i świetny punkt widokowy. Widziałam np. centrum dystrybucyjne TESCO, którego magazyny (jeden budynek) ciągną się na długości około 1,5km!
Po wspaniałym zjeździe zajechałam do wspomnianego opuszczonego szpitala, a właściwie wielkiego kompleksu złożonego z wielu budynków, sklepu, kościoła, itp. Jednym słowem cale miasteczko, wygląda trochę strasznie bo wszystkie okna są zabite i panuje tam straszna cisza. Robi to niesamowite wrażenie! Zrobiłam tam jedno kółko i trochę zdjęć i dodałam to miejsce do mojej coraz dłuższej listy „miejsc do odwiedzenia”.
Opuszczony szpital© ememka
Ruszyłam dalej w stronę domu, bo słońce się zniżało.
Skierowałam się w stronę miasteczka Livingston, bardzo brzydkiego i potwornie zakręconego z mnóstwem ulic i uliczek, rond i ścieżek rowerowych. Początkowo jechałam ścieżką, ale doszłam do wniosku że lepiej będzie jechać ulicami, bo jadąc ścieżką nie mam żadnego odniesienia i nie wiem gdzie jestem. Jadąc drogą też się co prawda zgubiłam, ale tylko raz;) W końcu jednak wyjechałam na drogę prowadzącą prosto do Edynburga i już się jej trzymałam. Gdy zobaczyłam drogowskaz Edinburgh 10(mil) miałam na liczniku 84km;) pomyślałam, że będzie równa „stówka”, ale odległość jest podana do centrum miasta, a ja mieszkam nieco wcześniej, ale już nie chciało mi się krążyć, aby „nabić” te 1,5km;)
MAPA
Na zakończenie jeszcze kilka słów o moich wrażeniach: jak pisałam wyżej było gorąco i ciężko, miałam chwile zwątpienia, ale powiedziałam sobie że muszę to zrobić, no i udało się! Po powrocie do domu nie byłam nawet zbytnio zmęczona, a następnego dnia nie byłam wcale obolała, choć dla zrównoważenia, spędziłam dzień wylegując się na słońcu;) Po przejechaniu trasy stwierdziłam, że to wcale nie trudne;) i jak to się mówi „pikuś” ;) no to do następnej „setki” ;)