Praca i perypetie wyjazdowe
Piątek, 1 czerwca 2012 Kategoria Do pracy
Km: | 24.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:35 | km/h: | 15.28 |
Pr. maks.: | 33.00 | Temperatura: | 15.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Revolution | Aktywność: Jazda na rowerze |
Praca i wyjazd
cdn...
Bardzo spontaniczna i nieco słabo zaplanowana wycieczka na jedną z wysp Hybrydów Wewnętrznych – Wyspę Mull.
Początkowo miałam jechać sama, jednak w ostatniej chwili towarzysz również zdecydował się jechać;) To kolejna rzecz, która sprawiła pewną niespodziankę, ponieważ namiot, który posiadam jest niewystarczający dla dwóch osób, a pan drugiego nie chciał kupić; / no trudno jakoś daliśmy radę, gniotąc się nieco w tym małym namiociku;) Na szczęście noce były pogodne i nie padało;) w przeciwnym razie w środku mogłoby być nieco mokro.
Ale zacznijmy od początku...
Jak już napisałam wszystko działo się bardzo szybko i było załatwiane na wariackich papierach, a to, dlatego że dopiero, co wróciłam z PL i na śmierć zapomniałam, że to zaraz po powrocie mamy długi weekend i nic wcześniej nie zaplanowałam. W sumie decyzja zapadła w czwartek, żeby w piątek popołudniu ruszać. Tak też zrobiliśmy, ja poszłam jeszcze na parę godzin do pracy, wróciłam, szybko się zapakowałam i ruszyliśmy na dworzec...
I tu zaczęła się cała przygoda, była godzina 16.30, szczyt, ludzie wracają z pracy, a na dworcu niesamowty kocioł. Nie wiem, czemu, wszystko było wywrócone do góry nogami, pociąg, który powinien odjechać z peronu 4, przyjechał na peron 2 na dodatek spóźniony 15 minut, wiec ludzi była cała masa, co więcej, jak się po chwili dowiedziałam, połowa pociągów do Glasgow została odwołana i zamiast jeździć, co 15 minut jeżdżą, co pół godziny! Oczywiście do tego spóźnionego nie udało nam się wcisnąć, nawet nie wszyscy ludzie się nim zabrali;/ A tu już zerkamy na czas, bo w Glasgow mięliśmy mieć przesiadkę na pociąg do Oban, celu naszej podróży kolejowej, skąd wypływa prom na wyspę Mull. Czasu coraz mniej. Gadam z jakimś człowiekiem z kolei, który usiłuje ogarnąć to zamieszanie i służy za informacje, od niego właśnie dowiedziałam się, że następnego pociągu nie ma, a kolejny będzie napewno spóźniony i że w związku z tym nie zdążymy na pociąg do Oban! Ale uprzejmy pan podpowiedział, że jest jeszcze inny pociąg do Glasgow, stoi na peronie 0, jedzie nieco inną trasą, przez co podróż trwa równe 60 minut, ale jeżeli nim pojedziemy będziemy mieć w Glasgow 10 minut na przesiadkę;) Dobra decydujemy się nim jechać, ale okazuje się że na peron 0 nie ma windy, a na dodatek schodami przewala się masa ludzi chwila zwątpienia czy zdążymy i czy uda nam się w ogóle zejść na peron, ja sama roweru nie zniosę, bo jest zbyt ciężki, znosimy je wiec razem na raty, pędzimy po peronie i w ostatniej chwili ładujemy się do pociągu. Uff... No wycieczka ładnie się zaczyna, a ja czuje że to nie koniec przygód na dzień dzisiejszy...
Niecierpliwie czekamy na dojazd do Glasgow, wjeżdżamy na szczęście na ten sam dworzec, ale na tzw. „low level”, będziemy musieli się z niego wydostać na wyższy poziom, skąd jedzie nasz kolejny pociąg. Zanim jeszcze pociąg zatrzymał się na stacji, już upatrzyłam gdzie są windy, pędzimy, zajmujemy windę, olewając matki z dziećmi w wózkach, wjeżdżamy na górę, pytamy, z którego peronu odjeżdża pociąg do Oban i gnamy na peron 4. Widzimy przedział dla rowerów i się tam pakujemy, stawiamy rowery, już całkiem zadowoleni, że udało się nam złapać jednak ten pociąg, ale po chwili okazuje się że ten wagon, w którym się ulokowaliśmy i w którym jest miejsce na rowery, jedzie do Fort William (pociąg do połowy drogi jedzie razem, a później się rozdziela). No to wysiadamy idziemy na przód składu i chcemy wsiąść do części, która jedzie do Oban, ale tu wychyla się jakiś kolejowy „faszysta” i pyta czy mamy rezerwacje na rowery (???) Jaka rezerwacje? Mówię że nie mamy nic takiego, że nie wiedziałam, że trzeba rezerwować miejsce na rower, ale że mamy normalne bilety na ten pociąg. On na to, że w pociągu jest tylko 6 (!) miejsc na rowery i że wszystkie są zajęte i że nie może nas zabrać, że jak chcemy to możemy wsiąść do wagonu do Fort William dojechać do Craiglarich (miejsca gdzie pociągi się rozdzielają) i stamtąd rowerami dojechać sobie do Oban. (no, co za cham, poza tym mieliśmy bilety do Oban!), ale nic ładujemy się z powrotem do wagonu na końcu składu, żeby, chociaż wsiąść i ruszyć, bo to ostatni pociąg dziś, potem będziemy się zastanawiać, co robić dalej;)
I tak niezbyt spokojnie mija nam podróż, ale za to widoki są wspaniałe, pociąg jedzie wzdłuż jezior, zboczami gór, linia kolejowa wije się niesamowicie.
W Craiglarich wysiadamy i ponownie próbujemy wbić się do części pociągu jadącej do Oban, żywiąc nadzieję, że zmieniła się obsługa i może „faszysty” nie ma, niestety płonne nasze nadzieje ten sam cieć stoi i mówi ze nas nie weźmie, że ma tylko 6 miejsc i że nie może wziąć więcej rowerów, o wstawieniu rowerów do korytarza, albo na sam tył pociągu nie ma w ogóle mowy, tylko 6 rowerów i koniec, bo to jest Health&Safety; i on na to nic nie poradzi (kuźwa jak słyszę Health&Safety; to dostaje gęsięj skórki!). Ostatecznie zostaliśmy na peronie, a pociąg zniknął za zakrętem. Konduktor czy kto to tam był został tak wyzywany, że uszy powinny mu odpaść!
Zostaliśmy, w Craiglarich, wiosce w Highlandach, w której właściwie nic nie ma, na dodatek zaatakowały nas meszki. Nie bardzo wiedzieliśmy, co robić, utrudnieniem był fakt, że nie miałam żadnej mapy tej okolicy - wzięłam tylko mapkę wyspy Mull. Na szczęście w tej wiosce było schronisko, gdzie znalazłam jakąś mapę, patrząc na nią postanowiłam pojechać do następnej wioski Tyndrum oddalonej o jakieś 10km. Z wcześniejszych wycieczek po Szkocji, pamiętałam że jest to duży węzeł turystyczny, znajduje się tam stacja benzynowa, sklep i jakieś knajpy, a jak się później okazało również kemping. Jest to ostatnia miejscowość przed Glen Coe – najpiękniejszą doliną Szkocji i tutaj właśnie główna droga rozwidla się, jedna prowadzi do Fort William przez Glen Coe, a druga do Oban. Niestety w Szkocji nie ma zbyt wielu dróg, a przez góry prowadzi tylko ta jedna, dość ruchliwa, szczególnie na początku długiego weekendu. Jazda tą trasą nie należy więc do przyjemności, ponadto nie mieliśmy oświetlenia, ponieważ nie planowaliśmy wieczornej jazdy, poza tym sakwy i torba na kierownicy uniemożliwiają przypięcie lampek do istniejących uchwytów. Robiło się późno, najpierw jechaliśmy pod słońce, a następnie w powoli zapadającym zmroku. W Tyndrum nieco zmęczeni i zirytowani zaopatrzyliśmy się w piwko i zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg, niestety w najbliższej okolicy nie znaleźliśmy nic odpowiedniego i ostatecznie jakiś człowiek polecił nam kemping, z którego skorzystaliśmy.
Rozbiliśmy się, zjedliśmy kolacje, popijaliśmy piwkiem, oganialiśmy się od meszek, które niestety nie pozwoliły nam posiedzieć na powietrzu i upajać się miłym, ciepłym i bezwietrznym wieczorem. Zaszyliśmy się w namiocie i zmęczeni przygodami tego dnia poszliśmy spać, pozostawiając decyzję, co robić dalej, do następnego dnia.
cdn...
Bardzo spontaniczna i nieco słabo zaplanowana wycieczka na jedną z wysp Hybrydów Wewnętrznych – Wyspę Mull.
Początkowo miałam jechać sama, jednak w ostatniej chwili towarzysz również zdecydował się jechać;) To kolejna rzecz, która sprawiła pewną niespodziankę, ponieważ namiot, który posiadam jest niewystarczający dla dwóch osób, a pan drugiego nie chciał kupić; / no trudno jakoś daliśmy radę, gniotąc się nieco w tym małym namiociku;) Na szczęście noce były pogodne i nie padało;) w przeciwnym razie w środku mogłoby być nieco mokro.
Ale zacznijmy od początku...
Jak już napisałam wszystko działo się bardzo szybko i było załatwiane na wariackich papierach, a to, dlatego że dopiero, co wróciłam z PL i na śmierć zapomniałam, że to zaraz po powrocie mamy długi weekend i nic wcześniej nie zaplanowałam. W sumie decyzja zapadła w czwartek, żeby w piątek popołudniu ruszać. Tak też zrobiliśmy, ja poszłam jeszcze na parę godzin do pracy, wróciłam, szybko się zapakowałam i ruszyliśmy na dworzec...
Rower gotowy na wycieczkę© ememka
I tu zaczęła się cała przygoda, była godzina 16.30, szczyt, ludzie wracają z pracy, a na dworcu niesamowty kocioł. Nie wiem, czemu, wszystko było wywrócone do góry nogami, pociąg, który powinien odjechać z peronu 4, przyjechał na peron 2 na dodatek spóźniony 15 minut, wiec ludzi była cała masa, co więcej, jak się po chwili dowiedziałam, połowa pociągów do Glasgow została odwołana i zamiast jeździć, co 15 minut jeżdżą, co pół godziny! Oczywiście do tego spóźnionego nie udało nam się wcisnąć, nawet nie wszyscy ludzie się nim zabrali;/ A tu już zerkamy na czas, bo w Glasgow mięliśmy mieć przesiadkę na pociąg do Oban, celu naszej podróży kolejowej, skąd wypływa prom na wyspę Mull. Czasu coraz mniej. Gadam z jakimś człowiekiem z kolei, który usiłuje ogarnąć to zamieszanie i służy za informacje, od niego właśnie dowiedziałam się, że następnego pociągu nie ma, a kolejny będzie napewno spóźniony i że w związku z tym nie zdążymy na pociąg do Oban! Ale uprzejmy pan podpowiedział, że jest jeszcze inny pociąg do Glasgow, stoi na peronie 0, jedzie nieco inną trasą, przez co podróż trwa równe 60 minut, ale jeżeli nim pojedziemy będziemy mieć w Glasgow 10 minut na przesiadkę;) Dobra decydujemy się nim jechać, ale okazuje się że na peron 0 nie ma windy, a na dodatek schodami przewala się masa ludzi chwila zwątpienia czy zdążymy i czy uda nam się w ogóle zejść na peron, ja sama roweru nie zniosę, bo jest zbyt ciężki, znosimy je wiec razem na raty, pędzimy po peronie i w ostatniej chwili ładujemy się do pociągu. Uff... No wycieczka ładnie się zaczyna, a ja czuje że to nie koniec przygód na dzień dzisiejszy...
Niecierpliwie czekamy na dojazd do Glasgow, wjeżdżamy na szczęście na ten sam dworzec, ale na tzw. „low level”, będziemy musieli się z niego wydostać na wyższy poziom, skąd jedzie nasz kolejny pociąg. Zanim jeszcze pociąg zatrzymał się na stacji, już upatrzyłam gdzie są windy, pędzimy, zajmujemy windę, olewając matki z dziećmi w wózkach, wjeżdżamy na górę, pytamy, z którego peronu odjeżdża pociąg do Oban i gnamy na peron 4. Widzimy przedział dla rowerów i się tam pakujemy, stawiamy rowery, już całkiem zadowoleni, że udało się nam złapać jednak ten pociąg, ale po chwili okazuje się że ten wagon, w którym się ulokowaliśmy i w którym jest miejsce na rowery, jedzie do Fort William (pociąg do połowy drogi jedzie razem, a później się rozdziela). No to wysiadamy idziemy na przód składu i chcemy wsiąść do części, która jedzie do Oban, ale tu wychyla się jakiś kolejowy „faszysta” i pyta czy mamy rezerwacje na rowery (???) Jaka rezerwacje? Mówię że nie mamy nic takiego, że nie wiedziałam, że trzeba rezerwować miejsce na rower, ale że mamy normalne bilety na ten pociąg. On na to, że w pociągu jest tylko 6 (!) miejsc na rowery i że wszystkie są zajęte i że nie może nas zabrać, że jak chcemy to możemy wsiąść do wagonu do Fort William dojechać do Craiglarich (miejsca gdzie pociągi się rozdzielają) i stamtąd rowerami dojechać sobie do Oban. (no, co za cham, poza tym mieliśmy bilety do Oban!), ale nic ładujemy się z powrotem do wagonu na końcu składu, żeby, chociaż wsiąść i ruszyć, bo to ostatni pociąg dziś, potem będziemy się zastanawiać, co robić dalej;)
I tak niezbyt spokojnie mija nam podróż, ale za to widoki są wspaniałe, pociąg jedzie wzdłuż jezior, zboczami gór, linia kolejowa wije się niesamowicie.
W Craiglarich wysiadamy i ponownie próbujemy wbić się do części pociągu jadącej do Oban, żywiąc nadzieję, że zmieniła się obsługa i może „faszysty” nie ma, niestety płonne nasze nadzieje ten sam cieć stoi i mówi ze nas nie weźmie, że ma tylko 6 miejsc i że nie może wziąć więcej rowerów, o wstawieniu rowerów do korytarza, albo na sam tył pociągu nie ma w ogóle mowy, tylko 6 rowerów i koniec, bo to jest Health&Safety; i on na to nic nie poradzi (kuźwa jak słyszę Health&Safety; to dostaje gęsięj skórki!). Ostatecznie zostaliśmy na peronie, a pociąg zniknął za zakrętem. Konduktor czy kto to tam był został tak wyzywany, że uszy powinny mu odpaść!
Zostaliśmy, w Craiglarich, wiosce w Highlandach, w której właściwie nic nie ma, na dodatek zaatakowały nas meszki. Nie bardzo wiedzieliśmy, co robić, utrudnieniem był fakt, że nie miałam żadnej mapy tej okolicy - wzięłam tylko mapkę wyspy Mull. Na szczęście w tej wiosce było schronisko, gdzie znalazłam jakąś mapę, patrząc na nią postanowiłam pojechać do następnej wioski Tyndrum oddalonej o jakieś 10km. Z wcześniejszych wycieczek po Szkocji, pamiętałam że jest to duży węzeł turystyczny, znajduje się tam stacja benzynowa, sklep i jakieś knajpy, a jak się później okazało również kemping. Jest to ostatnia miejscowość przed Glen Coe – najpiękniejszą doliną Szkocji i tutaj właśnie główna droga rozwidla się, jedna prowadzi do Fort William przez Glen Coe, a druga do Oban. Niestety w Szkocji nie ma zbyt wielu dróg, a przez góry prowadzi tylko ta jedna, dość ruchliwa, szczególnie na początku długiego weekendu. Jazda tą trasą nie należy więc do przyjemności, ponadto nie mieliśmy oświetlenia, ponieważ nie planowaliśmy wieczornej jazdy, poza tym sakwy i torba na kierownicy uniemożliwiają przypięcie lampek do istniejących uchwytów. Robiło się późno, najpierw jechaliśmy pod słońce, a następnie w powoli zapadającym zmroku. W Tyndrum nieco zmęczeni i zirytowani zaopatrzyliśmy się w piwko i zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg, niestety w najbliższej okolicy nie znaleźliśmy nic odpowiedniego i ostatecznie jakiś człowiek polecił nam kemping, z którego skorzystaliśmy.
Rozbiliśmy się, zjedliśmy kolacje, popijaliśmy piwkiem, oganialiśmy się od meszek, które niestety nie pozwoliły nam posiedzieć na powietrzu i upajać się miłym, ciepłym i bezwietrznym wieczorem. Zaszyliśmy się w namiocie i zmęczeni przygodami tego dnia poszliśmy spać, pozostawiając decyzję, co robić dalej, do następnego dnia.